– Flynn twierdzi, że gra jest warta świeczki.
– Zobaczymy. Jeżeli okaże się, że masz rację, postawię ci piwo. A jeśli nie masz, to u diabła, też postawię ci piwo. Ale nie licz na zbyt wiele.
– Sam, zadzwoniłem do ciebie nie w związku z tymi zamordowanymi dziewczynami. Gdy detektywi od Locarda robili swoje, ja chodziłem po domu i próbowałem odtworzyć wszystko, co wydarzyło się w dniu zamordowania Glorii Welle. Pamiętasz, powiedziałeś, że cała ta historia wydaje ci się bez sensu, przynajmniej w wersji, jaką przedstawiła policja?
– Tak, przypominam sobie. To rzeczywiście nie trzymało się kupy.
– Mam dla ciebie dwa kolejne fakty, które wydają się dziwne. – Najpierw opowiedziałem mu o oknie, które Brian wybił, żeby strzelić w kierunku policyjnych samochodów. Gdy wyjaśniłem moje wątpliwości dotyczące wyboru okna, spytałem: – I co o tym myślisz?
– Myślę, że od jej śmierci upłynęło wiele lat i może zmieniło się to, co widać z tych okien. Przed oknem w pralni mógł wtedy rosnąć jakiś duży krzak. Może Welle wstawił do tego drugiego pomieszczenia jakieś nowe szafki… powiedziałeś, zdaje się, że chodzi o spiżarnię?
To było możliwe. Postanowiłem obejrzeć jeszcze raz telewizyjne reportaże, żeby sprawdzić, czy w dziewięćdziesiątym drugim naprzeciwko pralni rosły jakieś krzaki.
– A teraz druga sprawa – powiedziałem. – Pamiętasz, w telewizji mówili, że uciekając z sypialni właściciela, Brian przeskoczył przez poręcz na tarasie i zaczął biec w kierunku drzew. Właśnie wtedy po raz drugi strzelił do policjantów. Przypominasz sobie?
– Tak.
– No więc dopiero co tam byłem, na tym tarasie. W środkowej części, skąd jest najbliżej do zagajnika, w ogóle nie ma poręczy. Schodzi się z tarasu prosto na trawę. Zastanawia mnie, dlaczego Brian Sample nie zbiegł po prostu na trawnik. Dlaczego przeskoczył przez poręcz, pobiegł w kierunku policjantów i strzelił do nich?
Sam zastanawiał się przez chwilę.
– To jest sprawa zasługująca na uwagę – odezwał się w końcu. – Myślę, że … kto wie… może chciał, żeby ci gliniarze go zastrzelili? Mówimy o takich przypadkach, że są to samobójstwa rękami policjantów. Niedawno zdarzyło się coś takiego. Pewien facet sprowokował policjanta do pościgu za jego samochodem, a gdy został w końcu zatrzymany, wyskoczył z wozu z pistoletem w ręku. Powoli uniósł go w górę i wycelował prościutko w policjanta. Policjant ukrył się i ostrzegł go. Ale gość ani myślał posłuchać i rzucić spluwy, więc policjant zaczął do niego walić aż do ostatniego naboju. Gość zginął na miejscu. Okazało się, że pistolet, który miał w ręku, był plastykową zabawką a na siedzeniu w samochodzie facet zostawił kartkę, na której napisał, że popełnia samobójstwo i przeprasza policjanta, który go zabije. Stwierdził, że jest zbyt wielkim tchórzem, by zabić się samemu.
– Psycholodzy też mają termin na określenie takiego przypadku.
– Jaki?
– Zabójstwo sprowokowane przez ofiarę.
– Wolę już „samobójstwo rękami policjanta”. Nie może być mowy o zabójstwie, jeśli ktoś dokonuje go na sobie. Taki gość wykorzystuje policjanta jak naładowany pistolet.
Teoria Sama była w miarę rozsądna, ale nie uwzględniała wszystkich faktów.
– Ale dlaczego Brian nie wyskoczył frontowymi drzwiami? – spytałem. – Czemu nie zaszarżował prosto na policjantów?
– A dlaczego nie miał na sobie zwykłych dżinsów, tylko sztruksowe? Skąd mam to wiedzieć? – Z tonu jego głosu wywnioskowałem, że sprawa nie interesuje go zbytnio.
– Nie jesteś zbyt skory do pomocy – powiedziałem z wyrzutem. - Myślałem, że cię to zafascynuje.
– Przykro mi, ale twoje wątpliwości można jakoś wyjaśnić. To proste sprawy. Mnie najbardziej zastanawia, dlaczego on strzelał do Glorii Welle przez zamknięte drzwi. I jak policjanci się domyślili, że ma zamiar uciekać przez taras, a nie frontowymi drzwiami. To są najciekawsze kawałki tej układanki.
– Nie mam nic do dodania na ten temat.
– Więc dajmy temu spokój orzekł Sam. – Muszę wracać do pracy. Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale mam parę nowych spraw.
Pożegnałem się z Samem i zadzwoniłem do agencji ubezpieczeniowej Winstona McGarrity. W rekordowym czasie pokonałem przeszkodę w postaci Luizy, jego cerbera w spódnicy.
– Winston, jeśli pan może, to proszę mi powiedzieć, czy towarzystwo ubezpieczeniowe wypłaciło pośmiertne odszkodowanie z polisy, którą Brian Sample wykupił w pańskiej agencji? Mam na myśli tę pierwszą polisę, opiewającą na dwieście pięćdziesiąt tysięcy.
– Tak, mogę panu powiedzieć. Roszczenie zostało zgłoszone. Było trochę zastrzeżeń, ale ostatecznie koroner uznał, że chodziło o utratę życia z rąk innej osoby, w tym przypadku policjanta, więc towarzystwo wypłaciło odszkodowanie.
– Czy wie pan, w jaki sposób koroner doszedł do takiego wniosku?
– Myślę, że głównie za sprawą doktora Wellego. Welle napisał oświadczenie, w którym stwierdził, że w dniu śmierci Brian Sample nie miał już samobójczych skłonności.
– Naprawdę?
– Myślę, że był to uprzejmy gest z jego strony. Gdyby chciał, mógł napisać, że Brian ciągle miał samobójcze skłonności. Nie jestem jego fanem, ale myślę, że pokazał wtedy dużą klasę. O ile dobrze pamiętam, stwierdził w swoim piśmie, że na dzień przed śmiercią Brian był u niego w celach leczniczych, on zaś ocenił jego stan pod kątem możliwości samobójczego zamachu i nie stwierdził widocznego zagrożenia.
– Więc Kevin i jego matka otrzymali ćwierć miliona dolarów?
– Tak.
Podziękowałem Winstonowi i dokończyłem kanapkę.
Kimber przez cały dzień nie wychylił nosa z gabinetu Raya Wellego. Przed południem zajrzał do niego Russ. Ich rozmowa trwała parę minut. Później Flynn zaniosła Kimberowi coś do jedzenia.
Po lunchu Flynn i Russ przenieśli się do drewnianego domku, zamieszkiwanego obecnie przez Sylwię i jej narzeczonego. Zaznajomiłem się już na tyle z jednostajnymi czynnościami wykonywanymi przez Flynn i pomagającego jej Russa, że zaczynałem odczuwać pewne umysłowe odrętwienie. Flynn robiła zdjęcia, brała wymiary, zbierała próbki. Russ szkicował pomieszczenia, zapisywał, co i gdzie, i opatrywał próbki małymi etykietkami. Phil Barrett cierpliwie rejestrował każdy ich ruch. Cecilia Daruwalla przyglądała się wszystkiemu bez słowa.
Zaczęło się ściemniać. Niezmordowana Flynn nalegała, aby przed nadejściem wieczoru pobrać jeszcze próbki ze stajni i spalonego szałasu. Russ podniósł ręce w obronnym geście.
– Odłóżmy to do jutra powiedział. – Jestem tak zmęczony, że mogę pomylić coś w notatkach.
Flynn rzuciła mu współczujące spojrzenie i zgodziła się dokończyć przeszukanie następnego dnia. Zebrała wszystkie próbki i ułożyła je w dużym tekturowym pudle. Okleiła pudło taśmą, opatrzyła prowizoryczną etykietką i wręczyła Percy’emu Smithowi, który pokwitował odbiór i przekazał je Cecylii Daruwalli.
Byliśmy gotowi do odjazdu. Czekaliśmy tylko na Kimbera. Wreszcie ukazał się w drzwiach domu. Podszedł do mojego samochodu i tym razem zajął przednie siedzenie.
– Udany dzień – powiedział i poklepał swój laptop.
– Naprawdę? – zapytałem, ruszając powoli w kierunku dróżki. Jego dźwięczny głos wypełnił wnętrze auta.
– Od dwóch tygodni próbuję trafić na ślad dwu gospodyń, które pracowały na ranczu w dniu zaginięcia dziewcząt. Doktor Welle zrezygnował z ich usług mniej więcej miesiąc po śmierci żony i wypłacił im hojne odprawy. Zdołałem prześledzić ich dalsze losy do pierwszych miesięcy dziewięćdziesiątego szóstego roku. Właśnie wtedy skończyła się ich romantyczna przyjaźń i ich drogi się rozeszły. Dopiero dziś dowiedziałem się, co robiły później.
Читать дальше