Zanim ją zgwałcił, widziała się z nim tylko dwa razy. I za każdym razem był w towarzystwie Tami i Mariko. Raz spotkali się w mieście, w jakimś sklepie, a potem w rezydencji państwa Hamamoto. Oba spotkania trwały tylko chwilę. Satoshi przyznała, że Joey wydał się jej atrakcyjnym, czarującym chłopcem.
Trzecie spotkanie było zaplanowane przez Joeya. Czekał na nią po lekcjach i zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Gdy mu wyjaśniła, że matka przyjechała po nią samochodem, powiedział, że na pewno jeszcze się spotkają i szybko się pożegnał.
Tego samego popołudnia przyłączył się do niej, kiedy biegła. Z przyjemnością powitała jego towarzystwo. Joey podobał się jej i schlebiało jej jego zainteresowanie.
– Musiał się domyślić, że często biegam. I że biegam sama – powiedziała Satoshi. – Sam biegał słabo. Szybko się zmęczył. Zwolniłam tempo, ale i tak zostawał z tyłu. Poprosił, żebyśmy trochę odpoczęli. Zgodziłam się. Joey wziął mnie delikatnie za rękę i poprowadził w głąb lasu… Poczułam się bardzo niezręcznie, ale nie zaprotestowałam… Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy, było bardzo ładne. Przypominało mi wzgórza w Japonii, gdzie mieszkali moi dziadkowie. W końcu przystanęliśmy, żeby odpocząć.
Usiedli obok siebie na ziemi, opierając się plecami o okrągły głaz. Przez korony drzew widać było ciemniejące niebo.
Satoshi była przestraszona. Nie z powodu Joeya Franklina, ale zwyczajnie, jak może być przestraszona młoda dziewczyna, kiedy znajdzie się po raz pierwszy sam na sam z chłopcem, który się jej podoba. Postanowiła posiedzieć z nim tylko przez chwilę.
Joey powiedział jej, że jest śliczna. Satoshi zapamiętała to dokładnie. Zapewnił ją, że jest ładniejsza od swej starszej siostry. To także utkwiło jej w pamięci. Nigdy przedtem nie czuła się lepsza od Mariko pod żadnym względem.
Potem ją pocałował. Bardzo delikatnie, ale i tak trudno jej było złapać oddech, tak mocno podniecił ją ten pocałunek.
Joey położył dłoń na jej gołej łydce, potem na udzie, a wreszcie jego palce wśliznęły się pod jej szorty. Ogarnęło ją przerażenie. Odepchnęła go od siebie i zerwała się na nogi. On również się podniósł. Był od niej o wiele wyższy. Ujął ją za ręce i powtórzył, że jest śliczną dziewczyną. Ale jego głos nie był już tak łagodny.
Po chwili pochylił się nad nią i znowu pocałował. Poczuła, że jego język wślizguje się do jej ust, i zaskoczona tym odwróciła głowę. Jego silne ręce zamknęły się na przegubach jej dłoni. Wydawało się jej, że powiedziała: „nie”.
– Cii! – syknął, nie zwalniając uścisku.
– Pięć minut później – powiedziała Satoshi Hamamoto – przestałam być małą dziewczynką.
Nie pamiętam jazdy z Pało Alto na lotnisko San Francisco i nie wiem, jak udało mi się przebrnąć przez skomplikowane procedury przy zwrocie wynajętego samochodu. W każdym razie oddałem go. Mam na to dowód w postaci pokwitowania.
Co najmniej pięćdziesiąt osób stało w kolejce w terminalu, aby potwierdzić odloty na wybranych przez siebie trasach. Wreszcie przyszła moja kolej. Nawet się nie zdenerwowałem, kiedy się okazało, że moja komputerowo dokonana rezerwacja rozpłynęła się we wnętrzu jakiejś piekielnej odmiany twardego dysku. Ponadto, że na lot, na który miałem rezerwację, był już komplet pasażerów. Uprzejmy mężczyzna za ladą przez długą chwilę uderzał w stojącą przed nim klawiaturę, wreszcie uśmiechnął się i powiedział:
„Dobrze”. Wzruszyłem ramionami, podziękowałem i przyjąłem propozycją miejsca w pierwszym rzędzie przy oknie w następnym locie.
Miałem w torbie tylko książkę, jakiś magazyn, laptop Lauren i butelkę wody. Dojrzałem gniazdko elektryczne w ścianie niedaleko wyjścia oznaczonego na mojej karcie pokładowej. Ruszyłem w tamtą stronę i podłączyłem komputer.
Położyłem palce na klawiaturze, ale nie rozpoczęły zwykłej gonitwy po klawiszach. Po prostu nie wiedziałem, co napisać.
Próbowałem zrozumieć, w jaki sposób Satoshi nauczyła się żyć ze swoim psychicznym urazem. Jak sobie radziła z bolesną świadomością, że została zgwałcona i że zamordowano jej siostrę. Jaki wpływ wywarły te doświadczenia na jej osobowość i psychikę? Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, musiałbym spędzić z nią wiele czasu. Obserwować ją i czekać, aż będzie gotowa zejść do pieczary kryjącej jej lęki.
Wiedziałem jednak, że to niemożliwe.
Pozostało mi tylko to, co zaobserwowałem tego popołudnia. Jaka była Satoshi? Wydała mi się dzielną, mądrą, rozbrajająco uczciwą młodą kobietą. Dawała sobie radę na uniwersyteckich studiach, które wymagały wzorowego funkcjonowania ciała i umysłu.
Freud powiedział, że zdrowie psychiczne to zdolność do obdarzania miłością i do pracy.
Wszystko wskazywało na to, że Satoshi może pracować.
W czasie naszego krótkiego spotkania pokazała, że jest zdolna do empatii i współczucia, że ma poczucie humoru i pewność siebie. Nadal jednak nie wiedziałem, czy jest zdolna do miłości.
Dostrzegłem u niej coś jeszcze. Była kobietą przezorną i wręcz przesadnie ostrożną. Ale nie objawiło się to w jej stosunku do mnie. Nie obawiała się skutków tego, że powierzy mi swoją tajemnicę. Bała się czegoś, co odczuwała jako stałe zagrożenie wiszące jej nad głową.
Co to było?
Minuty mijały, a ja wciąż nie napisałem ani słowa. Uzmysłowiłem sobie, że nie zapytałem Satoshi o żadną z najważniejszych rzeczy. Zamknąłem komputer, włożyłem go do torby i podszedłem do najbliższego automatu. Postanowiłem wykręcić jej domowy numer.
Już po pierwszym dzwonku ktoś podniósł słuchawkę. Powiedziałem, że chciałbym rozmawiać z Satoshi.
– Niestety, ona jest… hmm… nie ma jej tu. Może zostawi pan wiadomość?
– Czy jest jeszcze na uczelni? Mam telefon do jej pracowni. Czy zastanę ją tam?
– Raczej nie. Czy mam jej coś przekazać?
– Bardzo proszę. Nazywam się Alan Gregory. Widziałem się z nią dziś na terenie kampusu i muszę jak najprędzej porozmawiać z nią ponownie.
– To pan jest tym gościem z Kolorado?
– Tak.
– Gdzie pan jest w tej chwili? Można do pana zadzwonić? Pod jaki numer?
– Dzwonię z automatu. Nie sądzę, żeby można się było do niego dodzwonić. Zaraz, zaraz, mam przy sobie telefon komórkowy.
– Proszę podać mi numer. Może uda mi się ją nakłonić, żeby oddzwoniła do pana.
– Nie może mi pani podać po prostu jej numeru?
– Byłaby niezadowolona, gdybym tak zrobiła.
Jeszcze jeden paranoiczny objaw? Podyktowałem numer mojego telefonu komórkowego.
– Proszę poczekać parę minut – powiedziała kobieta po drugiej stronie linii. – Spróbuję ją znaleźć i powiedzieć, żeby zadzwoniła do pana. A przy okazji, mieszkam w jednym pokoju z Satoshi. Mam na imię Roz.
– Roz, czy Satoshi dobrze się czuje?
– Co pan ma na myśli?
– Wydawało mi się… że jest czymś zaniepokojona.
– Ona bywa trochę dziwna. Musi to panu wystarczyć. No i z konieczności wystarczyło.
– Dziękuję pani, Roz – powiedziałem i przerwałem połączenie.
Po kilku minutach usłyszałem sygnał telefonu. Odpowiedziałem natychmiast.
– Satoshi?
– Tak.
– Mówi Alan Gregory. Jestem jeszcze na lotnisku. Zapomniałem panią o coś zapytać. Mogą to zrobić teraz?
– Tak. Niech pan pyta. Ale mam tylko parę minut, bo zaraz zaczynają się zajęcia.
– Zapytam więc… wprost. Czy pani siostra w okresie poprzedzającym zaginięcie była z kimś w bliskich stosunkach?
Читать дальше