Jej wyznanie oszołomiło mnie. Chciałem wybąkać jakieś słowa pocieszenia, ale Satoshi wydawała się opanowana i spokojna. Wysiłkiem woli powstrzymałem się od dotknięcia jej ręki.
– Tak mi przykro – powiedziałem. Potrząsnęła energicznie głową.
– Niepotrzebnie – rzekła. – Nie oczekuję od pana współczucia. To nie jest rozmowa o mnie, ale o Mariko. I o tym kimś, kto ją zabił. Oczywiście mam powody, żeby obawiać się, że mógł to być Joey.
– Powiedziała pani, że Joey zmusił panią do odbycia stosunku. Nie użyła pani słowa: zgwałcił.
Odniosłem wrażenie, że moja odpowiedź spodobała się jej.
– Zastanawiające rozróżnienie, prawda? Teraz, jako dorosła kobieta, patrzę na to z perspektywy, jakiej nie miałam w trzynastym roku życia. Wtedy czułam się, jakbym zrobiła coś złego. Jakby stało się to z mojej winy. Myślałam, że może sama zachęciłam go do tego, żeby się na mnie rzucił. Że powinnam była, czy ja wiem, okazać więcej zdecydowania w odrzucaniu jego zalotów. Bardzo wstydziłam się tego, co mnie spotkało. Mam nadzieję, że potrafi pan to zrozumieć.
– A teraz? – podjęła po chwili. – Teraz, kiedy jestem starsza i być może mądrzejsza, wiem, że to nie była moja wina. Czy zostałam zgwałcona? Nie jestem pewna. Czy groził mi? Nie. Czy wziął mnie siłą? Tak. Czy byłam przerażona? Obłędnie.
– Uważam, że jednak została pani zgwałcona.
Satoshi pochyliła głowę, położyła na stole otwarte dłonie i utkwiła spojrzenie w czubkach palców.
– Czyżby wydawało się to panu aż takie proste? Jest pan gotów wygłaszać sądy o motywach, jakimi kierowały się nieznane panu osoby, po wysłuchaniu paru słów o bolesnym wydarzeniu z przeszłości młodej wówczas dziewczyny? Naprawdę przychodzi to panu tak łatwo? Od lat ponoszę konsekwencje tego, co zdarzyło się tamtego dnia, i wciąż mam wrażenie, że moje sądy na ten temat są nie mniej zmienne niż chmury na niebie.
Przez chwilę zastanawiałem się, jak odpowiedzieć.
– Nie chciałbym upraszczać sprawy. Staram się tylko realistycznie spojrzeć na to, jak, według pani słów, postąpił Joey.
– Pan i pańska organizacja rozglądacie się za ciemnymi typami. Wskazałam panu takiego osobnika. Joey Franklin może być złym człowiekiem. Wyrządził mi zło, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi. Niech pan zrobi dobry użytek z tej informacji.
– Dlaczego wyciąga to pani teraz na światło dzienne?
– Ponieważ pan i organizacja Locard chcecie wyjaśnić, co przydarzyło się mojej siostrze. Dlatego. Nie mogę panu dać żadnego dowodu. Nie potrafiłabym udowodnić nawet tego, że Joey wyrządził mi to, o co go oskarżam. Jedyną osobą, której o tym powiedziałam… – urwała i potrząsnęła głową. – Jedyną osobą, której o tym powiedziałam, była Mariko. Ale jej już nie ma. Mogę więc tylko radzić: rozejrzyjcie się. I to właśnie radzę teraz panu. Niech pan się rozejrzy. Nie wiem, co pan znajdzie.
– Musiała pani dużo o tym myśleć, Satoshi – powiedziałem. – Jak pani wyobraża sobie jego motywy? Dlaczego miałby zabijać Mariko i własną siostrę?
Skrzyżowała ręce na piersiach.
– Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Może Mariko robiła mu wyrzuty, gdy dowiedziała się o jego postępku. A może najpierw powiedziała o tym Tami i potem obie rozmawiały z Joeyem. Mówiąc prawdę, błądzę w ciemnościach, tak samo jak pan. – Zamilkła na chwilę i zaczęła się przyglądać swym dłoniom, jakby widziała je po raz pierwszy w życiu. – Przyznaję, że nie mam pojęcia, co dzieje się w najtajniejszych zakamarkach ludzkiej duszy…
– Nigdy nie podzieliła się pani swoimi podejrzeniami z ojcem albo z matką?
Uniosła głowę, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Próbowałam porozmawiać z nimi… o tym, co mnie spotkało… ale kilka dni potem moja siostra i jej przyjaciółka już nie żyły. Po co miałabym do tego wracać? – W tonie jej głosu nie wyczułem ani odrobiny sarkazmu.
– Obawiała się pani o bezpieczeństwo rodziców?
– Byłam dzieckiem. Mieszkałam w obcym kraju, w obcym mieście. Chłopak, który mnie molestował, był dwa razy większy ode mnie. Pyta pan, czy bałam się o bezpieczeństwo rodziców? Bałam się wszystkiego… Że niebo zwali się na ziemię, a w powietrzu zabraknie tlenu do oddychania.
– Czy nadal obawia się pani, że coś im może grozić? I dlatego pani nalega, żeby nie przekazywać nikomu tych informacji?
Rozejrzała się niespokojnie po wnętrzu kawiarni.
– Jest wiele metod na zapewnienie bezpieczeństwa i wiele sposobów zadawania cierpienia. Przysporzyłabym moim rodzicom bólu, jakiego dotąd nie znali. Pragnę oszczędzić im takich doznań. Zbyt wiele lat żyłam, podejrzewając, że i tak odczuli skutki tego, co mi wyrządzono, choć nie wiedzieli, na czym to zło polegało. Nie chcę zadać im nowych ran. – Potrząsnęła głową. – Nie, moi rodzice nie mogą się o tym dowiedzieć.
Czterech studentów zajęło miejsca przy stole po drugiej stronie kawiarni. Zachowywali się swobodnie i hałaśliwie. Po chwili trzej pogrążyli się w lekturze jakichś książek, a czwarty zajął się robieniem sobie piętrowej kanapki. Pochyliłem się ku Satoshi i powiedziałem szeptem:
– Mam wrażenie, że uważa pani Joeya za zdolnego do popełnienia morderstwa.
– Zdolny do popełnienia morderstwa? – powtórzyła, wzruszając ramionami. Przez jej twarz przemknął cień zakłopotania. – Nigdy nie usiłowałam rozstrzygnąć tej kwestii. Wiem, że dopuścił się przemocy wobec mnie. Na pewno jest więc zdolny do stosowania przemocy.
– Ale morderca pani siostry i Tami okaleczył ich ciała – powiedziałem. – Jeśli oskarża pani pośrednio Joeya, musiałby być zdolny do popełnienia również takiego czynu.
Opuściła powoli głowę.
– Uważa pan okaleczenie za coś gorszego, panie doktorze? Proszę mi oddać moją siostrę bez palców u nóg, a powitam ją z radością. Z wielką radością. A Tami z okaleczoną ręką? Uścisnęłabym ją i codziennie opatrywałabym jej rękę. Te okaleczenia zwracały uwagę wtedy i najwyraźniej bulwersują także i dziś. Odwracają uwagę od innych rzeczy.
– Co chciała pani przez to powiedzieć?
– Z powodu tych okaleczeń wszyscy uznali, że to musiała być robota kogoś obcego. Przecież nikt miejscowy nie byłby zdolny do okaleczenia ciał. Rzuciliśmy się do przeczesywania zarośli w poszukiwaniu psychopatycznego przybysza z innych stron. To pomogło nam zachować dobre samopoczucie.
W jej słowach było wiele gniewu i goryczy, ale także sporo prawdy.
– Więc jak, Satoshi? – spytałem. - Jest pani gotowa zacząć coś robić w tej sprawie?
Spojrzała na mnie i wolno potrząsnęła głową.
Satoshi odprowadziła mnie do samochodu. Zanim się pożegnaliśmy, spytałem ją, czy ma jakieś obawy.
Obrzuciła mnie szybkim spojrzeniem i odwróciła wzrok.
– Aż tak bardzo to widać? – powiedziała.
– Nie wiem, po prostu odniosłem wrażenie, że jest pani czymś przestraszona.
Uśmiechnęła się.
– Przestraszona? – zapytała. – Czy chce pan dać mi do zrozumienia, że mam paranoidalne skłonności?
Odwzajemniłem jej uśmiech.
– Od chwili, gdy ojciec zadzwonił do mnie i opowiedział o panu i o tym, czym pan się zajmuje, byłam trochę niespokojna. Wyobrażałam sobie, że będą mnie spotykać różne dziwne rzeczy. Głuche telefony. Jacyś obcy ludzie chodzący za mną po uniwersytecie, jakieś samochody parkujące pod moim oknem. W związku z tym, co wiem na temat Joeya… Prawda, że taka wiedza może być niebezpieczna?
– Tak, rzeczywiście – odparłem. Przypomniałem sobie, co Sam powiedział o śpiącym psie.
Читать дальше