Gdy byłem na dworze z psem, zadzwoniła A. J. Simes. Zostawiła zwięzłą wiadomość, zawierającą zgodę na mój lot do Kalifornii. Zacząłem przyrządzać sobie kanapki na kolację, zastanawiając się intensywnie, w jaki sposób zdołam wcisnąć do mojego kalendarza krótką wyprawę do Pało Alto.
Moje rozmyślania przerwał telefon Sama. Chciał spotkać się ze mną i porozmawiać o kasecie, którą mu zostawiłem w komendzie. W pierwszej chwili miałem zamiar odmówić, ale przypomniałem sobie, że sam go prosiłem, żeby rzucił okiem na te zdjęcia. Zaproponowałem więc, że spotkamy się za dwadzieścia minut w barze z rożnem przy North Broadway, w pobliżu jego domu.
Sam był w dobrym humorze. I ja od razu poczułem się lepiej.
Pomogło mi też pierwsze piwo. A jeszcze bardziej drugie.
Postanowiłem wcześniej, że nie wspomnę Samowi o zniknięciu Dorothy Levin, dopóki nie dokończymy rozmowy o morderstwie przy Silky Road. Nie chciałem go rozpraszać.
Okazało się, iż tak był zaniepokojony dwoma aspektami reportażu o śmierci Glorii Welle, że zadzwonił do kilku osób, aby dowiedzieć się jak najwięcej o tym morderstwie. Ja nie zwróciłem na te okoliczności najmniejszej nawet uwagi.
Przyznałem się do tego.
– Widzisz, to dlatego ja jestem policjantem, a nie ty – stwierdził Sam.
– Więc o co chodzi z tą sprawą strzelania? Nic nie rozumiem.
– Jak już mówiłem, pierwszą rzeczą, która mi się nie spodobała, było to, że sprawca strzelał do niej przez drzwi. Nigdy nie słyszałem o czymś takim. Ten gość, Brian Sample, poszedł tam, żeby szukać zemsty? – zawiesił głos w oczekiwaniu na moją odpowiedź.
– Tak, takie było przypuszczenie – odparłem.
– Był więc wściekły, zgadza się? Ludzie, którzy chcą się zemścić, zwykle są wściekli, prawda?
– Tak.
– Można by nawet powiedzieć, w morderczym nastroju?
– Tak.
– A jak on się zachowywał? Zmusił żonę swojego psychoanalityka, żeby wypiła z nim herbatę, posadził ją na krześle w pomieszczeniu, które przypomina dużą szafę, a potem strzelił do niej przez drzwi zamknięte na klucz? Dlaczego tak zrobił?
– Nie mam pojęcia, Sam. Może nie chciał na nią patrzeć w chwili, gdy… wiesz, walił do niej z pistoletu.
– Nie chciał na nią patrzeć? Żartujesz sobie ze mnie? Pomyśl chwilę. Ten gość aż się palił, żeby zadać jej ból. Chciał, żeby cierpiała. Jeżeli dobrze rozumiem jego motywy, to powiedziałbym, że zapłaciłby podwójną cenę, byle tylko zobaczyć, jak eksploduje jej głowa. Chciał patrzeć, jak ona umiera. Gdybyś dał mu taśmę z nakręconą sceną jej śmierci, puszczałby ją sto razy w kółko w zwolnionym tempie, zatrzymując się przy niektórych kadrach. Był wystarczająco rozgniewany, żeby ją porwać i chcieć zabić, a ty chcesz mi wmówić, że gdy przyszedł decydujący moment, odezwała się jego wrażliwość i facet odwrócił oczy, żeby nie widzieć jej śmierci? Przykro mi, kolego, ale coś tu się nie gra.
Kusiło mnie, żeby zamówić następne piwo, ale ponieważ mam słabą głowę, pomyślałem, że mógłbym zwyczajnie się ululać. Nie chciałem też wracać do domu taksówką, dałem więc spokój.
– Masz rację, Sam powiedziałem. – Rzeczywiście coś tu nie gra. Przejdź do drugiego problemu, bo tamtej sprawy też nie rozumiem.
– Widziałeś ten ich dom? Wielka chałupa, ale wszystko na jednym poziomie. Oglądając te zdjęcia, doliczyłem się co najmniej tuzina drzwi prowadzących na dwór. Łącznie z drzwiami do garaży i na wewnętrzne podwórze. Kapujesz?
– Na razie tak.
Ale jakim cudem dwaj policjanci z lunetami i potężnymi karabinami przyczaili się w miejscu, z którego mogli ustrzelić gościa, gdy zaczął uciekać? Skąd ci geniusze wiedzieli, że wybiegnie właśnie tymi drzwiami? Bawiłem się leżącymi na stole serwetkami, układając je w kwadraty i romby.
– Powiedz mi, Sam – rzekłem – dlaczego mam wrażenie, że znasz odpowiedź na to pytanie?
Roześmiał się.
Bo rzeczywiście ją znam. Znalazłem jednego z nich. Jednego z tych dwóch, którzy strzelali. Dowiedziałem się, jak się nazywa, zdobyłem jego adres i zadzwoniłem do niego do domu. Jest teraz spawaczem w Lamar. Wiesz, gdzie to jest? Powiedział mi, że domyślili się tego. Zgadli, że gość zostawił swój samochód w zagajniku w pobliżu tarasu, na który wychodziły te właśnie drzwi i że będzie uciekał tą drogą. On i jeszcze jeden gliniarz zajęli pozycję. Trzymali broń gotową do strzału. Facet, z którym rozmawiałem, nazwał to polowaniem na kaczki.
– A jednak to cię nie przekonuje. Dlaczego?
– Wiesz, kto się domyślił, którędy będzie uciekał napastnik? Raymond Welle i Phil Barrett!
Teraz z kolei ja nie byłem przekonany. Wątpliwości Sama wydały mi się nieuzasadnione.
– Musieli coś założyć – powiedziałem. – Jak widać, rozumowali prawidłowo.
Sam pokręcił głową.
– Nic nie rozumiesz. Policjanci nie postawiliby wszystkiego na jedną kartę w sytuacji, gdy w domu była zakładniczka. Choćby dlatego, że porywacze zwykle nie uciekają. Strategicznie biorąc, jeżeli masz pod ręką tylko paru ludzi, nie rozstawiasz snajperów na pozycjach, żeby czekali na pojawienie się porywacza. Porywacz znajduje się w środku z konkretnego powodu. Zanim więc podejmiesz jakiekolwiek środki zaradcze, musisz poznać ten powód. Porywacze barykadują się zwykle w jakimś pomieszczeniu, stawiają warunki albo co pewien czas strzelają do policjantów. Czasami wzniecają pożar. Żądają helikoptera albo miliona dolarów. Chcą rozmawiać z dziennikarzami, a zdarza się, że nawet z własną matką. Ale są tam, gdzie są, dla jakiejś korzyści. Nigdy nie widziałem nikogo, kto by uciekał, wiedząc, że gliniarze czekają z karabinami wycelowanymi dokładnie tam, gdzie ma uciekać.
– A czy Sample wiedział, że oni tam stoją? Mógł ich zobaczyć z sypialni? Zgodnie z tym, co widziałem na taśmie, nic nie zasłaniało mu widoku.
Policyjne samochody stały z boku, na otwartej przestrzeni. Jedno z okien sypialni znajduje się we frontowej ścianie domu. Sample mógł ich zobaczyć. Muszę więc przyjąć, że ich widział.
– Może po prostu ich nie docenił.
– Może i tak – powiedział Sam tonem powątpiewania. – Popełnił fatalny błąd.
Postanowiłem sięgnąć po inny argument.
– A może było mu wszystko jedno. Znajdował się w stanie głębokiej depresji.
Sam zamówił jeszcze jedno piwo. Zanim kelnerka je przyniosła, zacząłem opowiadać o wizycie Kevina Sample. Kiedy skończyłem, kufel Sama był już pusty.
– No widzisz? – rzekł Sam ze złośliwym uśmieszkiem. Chłopak przedstawia trochę inny wariant mojej argumentacji. Ta historia nie ma sensu. To, co jego ojciec rzekomo zrobił w tamtym domu… nie, to zbyt głupie, żeby o tym mówić.
– Masz jakieś inne wytłumaczenie?
– Nie mam. To nie moja sprawa. To było zadanie ówczesnego szeryfa. Jak on się nazywał? Barrett? Tak, Barrett. Poszedł po linii najmniejszego oporu. Zamknął śledztwo, chociaż przedstawione przez niego wyjaśnienie nie było wystarczająco sensowne.
– Bo tak naprawdę nie mógł wyjaśnić, co wydarzyło się w tym domu i dlaczego. To chcesz powiedzieć?
– Tak, takie jest moje zdanie.
– Ciekawe – mruknąłem, wciąż nieprzekonany argumentacją Sama. Wyszedłem na chwilę do toalety. Po drodze zatrzymałem się koło automatu, żeby zadzwonić do domu. Chciałem się upewnić, czy Lauren już wróciła. Zgłosiła się automatyczna sekretarka. Na moim zegarku była dopiero ósma trzydzieści. Postanowiłem nie wpadać w panikę przynajmniej do wpół do dziesiątej.
Читать дальше