– Czy kiedykolwiek zachowała się wobec pana niewłaściwie? Welle założył nogę na nogę.
– Próbuje pan rzucić cień na dobre imię ofiary morderstwa? – spytał ostro. – Insynuuje pan, że przekroczyła granicę przyzwoitości i sprowokowała swojego zabójcę?
– Nie. Chcę tylko poznać jej charakter. A więc, czy kiedykolwiek przekroczyła granicę przyzwoitości wobec pana?
– Na przykład? Wzruszyłem ramionami.
– Pacjenci wyczyniają czasami niestworzone rzeczy. Pewna młoda kobieta zaczęła się rozbierać w moim gabinecie.
– I co pan zrobił? – zapytał Welle opryskliwym tonem.
– Poprosiłem, żeby przestała. A ponieważ nie posłuchała, wyszedłem z pokoju i poprosiłem znajomą psycholog, żeby z nią porozmawiała.
– Nie zauważyłem u Mariko żadnych takich zachowań. Spojrzałem mu prosto w oczy i uśmiechnąłem się najprzymilniej, jak tylko umiałem.
– Wie pan, Ray – powiedziałem – prócz tej sprawy jest jeszcze coś, co w jakimś sensie nas łączy. I co panu przysporzyło prawdopodobnie więcej kłopotów niż mnie.
– Co takiego? – spytał takim tonem, jakby uważał za niedorzeczną myśl, że mogłoby nas coś łączyć.
– Kilka lat temu miałem pacjenta, który wpadł w szał pod wpływem jakichś doznań i próbował zabić moją żonę. Ale wszystko skończyło się lepiej niż w przypadku pana i Glorii. W przeciwieństwie do pana zdążyłem zapobiec nieszczęściu.
Welle założył nogę na nogę, lecz zaraz ją zdjął.
– Przyznaję, to ciekawa sprawa. Nie wiedziałem, że miał pan takie doświadczenie – powiedział i klapnął dłonią po cholewie kowbojskiego buta. Wydawało mi się, że poczuł się niezręcznie.
Jak mogłem zareagować na jego zakłopotanie? Spróbowałem podlać roślinkę kiełkującą w pęknięciu jego pewności siebie.
Jeśli o mnie chodzi, to nie od razu spostrzegłem, co się święci. A jak było w przypadku Briana Sample? Zauważył pan, że może być groźny? Ja widziałem, że mój pacjent się złości, wiedziałem, że wygłasza groźby. Ale tak naprawdę nie wierzyłem, że przejdzie od słów do czynów. A już z pewnością nie sądziłem, że zagrozi kobiecie, którą kocham. Czy pan miał podobne odczucia?
Welle pokręcił głową, nie patrząc na mnie.
– Zupełnie inne. Zupełnie. Niczego takiego nie zauważyłem. Byłem przekonany, że idzie mi zupełnie dobrze z tym pacjentem. Nadał nie rozumiem, co się stało. Mam z tym kłopot do dziś.
Już otwierałem usta, żeby zadać następne pytanie, kiedy nagle otworzyły się drzwi po drugiej stronie pokoju. Pomyślałem, że Welle nacisnął jakiś ukryty guzik, aby dać sygnał do przerwania naszej rozmowy. Do środka wpadł Phil Barrett, już w podróżnym ubraniu i krawacie.
– Przepraszam, Ray, że przeszkadzam, ale jest telefon do doktora Gregory. Coś pilnego. – Powiedział to takim tonem, jakby nie wierzył, że w moim życiu może się zdarzyć coś na tyle pilnego, by przerwało rozmowę z Raymondem Welle.
Welle uśmiechnął się do mnie, przybierając znowu minę gościnnego gospodarza.
– Proszę odebrać tu, w gabinecie – powiedział, wskazując na biurko. – Phil, z której linii?
– Z tej, gdzie pali się światełko. Zdaje się, że to druga.
Opadł mnie lęk o Lauren i nasze dziecko. Starając się zachować zimną krew, podszedłem do biurka, podniosłem słuchawkę i nacisnąłem guzik znajdujący się pod światełkiem.
– Halo?
– Alan? Mówi Flynn. Jestem w mieście, w Sheratonie. Zdaje się, że pańska znajoma dziennikarka z „Washington Post” miała poważne kłopoty. Być może jest ranna. Nie można jej znaleźć, a w jej pokoju są ślady krwi i wszystko zostało przewrócone do góry nogami. Mógłby pan dokończyć rozmowę i przyjechać tu jak najprędzej? Komisarz Smith chce panu zadać parę pytań. W związku z tym, że ją pan znał.
Przełknąłem ślinę i odwróciłem się plecami do Wellego i Barretta. Dorothy Levin ranna? Nie można jej znaleźć?
– Dziękuję za telefon. Czy jeszcze coś powinienem wiedzieć?
– Jest pan nadal u Wellego, tak?
– Tak.
– Obrał pan słuszną drogę. Proszę na razie nie mówić o tym nikomu. Russ i ja powiemy panu resztę, gdy tylko pan przyjedzie. Jesteśmy na piątym piętrze w Sheratonie. Proszę powiedzieć pierwszemu policjantowi, który się panu nawinie, że czeka na pana komisarz Smith.
– Zajmę się tym najprędzej, jak będę mógł – powiedziałem.
– Będziemy czekać. Słucha pan jeszcze?
– Tak.
– Jeżeli okaże się, że sprawy wyglądają tak, jak się tego obawiam, to chcę powiedzieć, że strasznie mi przykro.
– Mnie też – powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. Wlepiłem oczy w widoczne za oknem poszarpane górskie granie i ścielące się nad nimi chmury. Mój wzrok przywarł rozpaczliwie do tego widoku, tak jakbym szukał w jego spokoju ratunku na moje pobudzenie.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego – odezwał się Welle.
– Nic, z czym nie mógłbym sobie poradzić, Ray – odparłem, nie patrząc w jego stronę. – Moi znajomi potrzebują konsultacji w sprawie, która właśnie wypłynęła. Przepraszam za to zamieszanie. – Spojrzałem na zegarek. – I tak zabrałem panu zbyt wiele czasu. Przypuszczam, że ma pan jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia przed odlotem do Waszyngtonu. Gdyby pojawiły się jeszcze jakieś pytania w związku z Miko Hamamoto, skontaktuję się z Philem.
– Gdybyście znaleźli potwora, który zamordował te dziewczynki, nie zapomnijcie mnie zawiadomić – powiedział Welle. – Chciałbym być pierwszym, który się o tym dowie.
– Oczywiście – zapewniłem.
Odjeżdżając spod jego domu, uświadomiłem sobie, że moja wizyta na ranczu przy Silky Road rozpoczęła się od kłamstwa i zakończyła na kłamstwie.
Doszedłem do wniosku, że politycy nie budzą we mnie najlepszych skojarzeń.
Russ Claven dostrzegł mnie, gdy rozmawiałem z policjantem, który stał na podeście schodów pożarowych, strzegąc wejścia na piąte piętro Sheratona. Russ podszedł do policjanta, położył mu rękę na ramieniu i powiedział:
– Proszę przepuścić tego pana. Doktor Claven, pamięta pan moje nazwisko? Byłem konsultantem koronera, na zlecenie komisarza Smitha. Komisarz czeka na tego pana.
Pokazałem funkcjonariuszowi dokument stwierdzający moją tożsamość i po chwili znalazłem się w środku. W głębi korytarza stała mała grupka kobiet i mężczyzn w policyjnych mundurach.
– Przykro mi z powodu tego zamieszania – powiedział Russ. – Trudniej przyjmuje się takie rzeczy, kiedy chodzi o kogoś znajomego.
– Tak, to prawda - odparłem.
Russ Claven zmienił się nie do poznania. W jego zachowaniu nie było cienia szorstkości, do której zdążyłem się już przyzwyczaić. Był spokojny, zamyślony, skoncentrowany tylko na sprawie, która wynikła tak niespodziewanie.
Zatrzymaliśmy się jakieś cztery pokoje przed grupką funkcjonariuszy.
– Zanim pójdziemy dalej, przekażę panu, co wiemy – powiedział Russ. – Kiedy dziś rano byliśmy z Flynn u Smitha, komisarz otrzymał informację, że w jednym z pokoi Sheratona zauważono podejrzany bałagan. Smith był bardzo poruszony wiadomością. Powiedział nam, że od czasu, gdy objął komendę, nie było tu ani jednego poważnego przestępstwa. Zaproponował, żebyśmy pojechali z nim do hotelu. Zanim dotarliśmy na miejsce, do pokoju zdążyło już zajrzeć troje ludzi z hotelowego personelu. Każdy z nich mógł zatrzeć ewentualne ślady albo zostawić własne. Recepcja informuje, że pani Levin przybyła w sobotę i miała wyjechać dzisiaj.
Читать дальше