Zaprosiliśmy Flynn do środka. Przeprosiła nas i poszła do łazienki, tłumacząc, że długi lot w towarzystwie Russa Clavena nie sprzyjał regeneracji sił i wypoczynkowi. Odniosłem jednak wrażenie, że stwierdziła to z humorem i przynajmniej odrobiną sympatii dla swego towarzysza podróży.
Flynn grała w bilard gorzej niż Lauren, ale w każdym razie zmusiła moją żonę do pewnego wysiłku, co mnie nie udało się nigdy dotąd. Przepaska na oku utrudniała jej ocenę odległości i kątów, jej gra była więc tym bardziej godna uwagi. Spisywała się dzielnie i z wdziękiem przyjmowała kolejne porażki.
Usiadłem na krześle, by podziwiać utalentowane panie, które jednak po paru minutach zupełnie zapomniały o mojej obecności.
Lauren poprosiła swą przeciwniczkę, by opowiedziała o sobie, co Flynn uczyniła bez ociągania.
Przez pewien czas była asystentką Henry’ego Lee w policyjnym laboratorium kryminalistycznym Connecticut. Po ponad trzech latach została szefem laboratorium kryminalistycznego Karoliny Północnej, w którym pracowała do tej pory. Miała trzydzieści trzy lata. W dwudziestym czwartym roku życia wyszła za mąż, w dwudziestym szóstym rozwiodła się i została sama z dziewięcioletnią obecnie córką Jennifer.
Kimbera Listera znała od wielu lat. Poznali się, kiedy on uczestniczył w seminarium szkoleniowym w Akademii FBI, ona zaś była na ostatnim roku uniwersytetu Northwestern. Gdy Kimber wspomniał jej o pomyśle utworzenia Locarda, zaoferowała mu swoje usługi, nie czekając, aż sam złoży jej taką propozycję.
Po półtoragodzinnych zmaganiach przy stole bilardowym Lauren przeprosiła nas i poszła odpocząć. Zapytałem Flynn, czy ma ochotę zdrzemnąć się po podróży. Odparła, że nie i poszła ze mną do kuchni, gdzie zabrałem się do przygotowania czegoś do jedzenia.
– Czy pani i Russ zostaniecie u nas na kolacji? – zapytałem.
– Byłabym zachwycona, ale myślę, że powinniśmy zaczekać do powrotu Russa. Może będzie miał inny pomysł na spędzenie wieczoru.
– Jedziecie państwo do Steamboat Springs? Flynn kiwnęła głową.
– Tak, to jest cel naszej podróży. Muszę porozmawiać z ludźmi, którzy zabezpieczali ślady w terenie, chcę też zbadać dowody, które zachowały się do tej pory. Czasami to pomaga. Russ zamierza pogadać z lekarzem, który wykonywał autopsję obu dziewcząt, oraz przebadać ponownie próbki tkanek, krwi i płynów ustrojowych.
– Może nie powinienem pytać – powiedziałem, trzymając prawie całą głowę we wnętrzu lodówki – ale ciekawi mnie, czy pani i Russ jesteście… no, wie pani… parą?
Usłyszałem zduszony chichot. Obejrzałem się i zobaczyłem, że Flynn się uśmiecha.
– Nie, uchowaj Boże – odparła. – Ale muszę przyznać, że kilka lat temu próbowaliśmy. Niestety, żadne z nas nie okazało dość wytrwałości. Bardzo się starałam, lecz przez cały czas zdawałam sobie sprawę, że on jest dla mnie za duży, za mocny, zbyt energiczny. Tak więc… nasz romans się nie udał. Ale kocham go na swój sposób. To wartościowy człowiek.
Przez kilka minut rozmawialiśmy o nic nieznaczących sprawach.
– Flynn, jeżeli wolno, chciałbym panią zapytać, co się stało z pani okiem? – rąbnąłem w pewnej chwili.
– Prawie nikt mnie o to nie pyta – odparła z uśmiechem.
– Przepraszam, jeśli panią obraziłem. Ale mam wrażenie, że ten defekt wcale pani nie przeszkadza.
– Czy nie przeszkadza? Raczej staram się o nim nie myśleć. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Kiedy zrozumiałam, że będę musiała nosić przepaskę, doszłam do wniosku, że mogę ją traktować jako swego rodzaju ozdobę. Sama je projektuję, a robi je moja siostra. Kiedy ludzie patrzą na mnie dziwnym wzrokiem, przyjmuję, że w zakłopotanie wprawia ich nie moja ułomność, ale sama przepaska.
Dokończyłem mycia cienkich marchewek pochodzących z ogródka Adrienne i podałem Flynn kilka sztuk do schrupania.
– Więc co się pani przytrafiło? – spytałem.
– Dałam się nabrać w trakcie wizji lokalnej na… bardzo prostacki kawał. Pewien rabuś zostawił mi prezent. Nastąpił wybuch, który uszkodził mi jedno oko. Nadal reaguje na światło, ale to mi tylko przeszkadza… zakłóca obraz w drugim, zdrowym oku. Zostały też blizny, które… hmm… wyglądają raczej nieciekawie. Noszę więc przepaskę.
– Współczuję pani.
Flynn ugryzła kawałek marchewki i potrząsnęła głową.
– Niepotrzebnie. To był mój błąd. Byłam nieostrożna. Smaczna marchewka.
Rozmowa zeszła na zamordowane dziewczyny i działania Locarda.
– Chyba już się pan do tego przekonał – powiedziała Flynn.
– Do czego?
– Do tego, co robimy. Do odgrzebywania dawnych zbrodni. Rozdrapywania starych ran. Przyglądania się bliznom. Rozwiązywania zagadek. Mam nadzieję, że pan to polubił.
Przyznałem, że tak.
Flynn uśmiechnęła się. Uniosła brwi tak wysoko, że spod przepaski ukazał się pasek tej zasłoniętej.
– Ilekroć wznawiam dawne dochodzenia, wszyscy są zniechęceni. Bo ciała ofiar od dawna leżą w grobie, krew jest obeschnięta, nie można odtworzyć obrazu miejsca zbrodni. Tak jest zawsze. Ale staram się przywieźć ze sobą choć trochę nadziei, odrobinę entuzjazmu i nieco wiedzy. Próbuję wlać odrobinę świeżej krwi do śledztwa, które często jest tak samo martwe jak ofiary zbrodni. Ja sama próbuję być tą… tą świeżą krwią. Tak jakby dokonano transfuzji.
– I dostrzegła pani u mnie ten przypływ entuzjazmu? – zapytałem.
– Wydaje się, że najprędzej udziela się on tym spośród nas, którzy wchodzą w kontakt z rodzinami ofiar. Jeśli popracuje pan dłużej, zobaczy pan, jak różne są ich reakcje. Niektóre rodziny, mam na myśli te normalne, kochające się, przyjmują nas obojętnie. Podjęcie na nowo śledztwa zupełnie ich nie porusza. Zachowują się jak chory, któremu zrobiono znieczulający zastrzyk. Ale to zdarza się rzadko. Częściej u rodziców, żon czy dzieci ofiar odżywa nadzieja albo ból, albo nawet złość. A ich emocje bardzo silnie motywują do działania. Dodają energii, wręcz ożywiają. – Uśmiechnęła się ciepło. – Tak, coś z tego ożywienia widzę u pana. Pan też wnosi porcję świeżej krwi.
Russ i Flynn zostali na kolacji. Siedzieliśmy przy stole, gdy zadzwonił telefon. Odebrałem go w sypialni.
To był Phil Barrett. Dzwonił w sprawie dokumentów z leczenia Mariko Hamamoto. Welle zamierzał wyjechać jutro po południu do Waszyngtonu, powinienem więc przyjechać na jego ranczo najpóźniej o trzeciej. Wyjaśniłem Barrettowi, że mam pacjentów zapisanych na poniedziałkowe popołudnie, i poprosiłem, aby przesłał mi te materiały do domu na mój koszt.
– Kongresman Welle wydał mi polecenie nie pozostawiające żadnej swobody działania, doktorze Gregory. Powiedział, że chce uczestniczyć w przeglądaniu dokumentów. Może więc pan spotkać się z nim jutro w Steamboat albo w jakimś późniejszym terminie w Waszyngtonie.
Żądanie Wellego nie było niezwykłe. Lekarze zwykle proszą aby przed sporządzeniem kopii dokumentacji mogli uczestniczyć w jej przeglądaniu.
Przypuszczałem, że w archiwum Wellego nie znajdę nic nowego o terapii zastosowanej wobec Mariko, chciałem jednak obejrzeć dokumenty.
– Muszę zadzwonić do moich pacjentów i przełożyć termin wizyt – powiedziałem. – Pod jakim telefonem zastanę pana dziś wieczorem?
Barrett podał mi numer.
– Proszę o telefon koło dziesiątej – rzekł. Zacząłem dzwonić do moich pacjentów.
Gdy wróciłem do jadalni, talerze naszych gości były już puste. Lauren zapytała mnie, kto dzwonił.
Читать дальше