Wśród ludzi, których ostatnio poznałem, większość stanowili moi nowi pacjenci, z właściwą im skłonnością do zamykania się w sobie, oraz osoby powiązane jakoś z życiem i śmiercią Tami i Miko, postępujące według sobie tylko wiadomych, nieznanych mi motywów i planów. Kevin okazał się tak różny od obu tych kategorii, że zdumiał mnie całkowicie. Odniosłem wrażenie, że jest pozbawiony choćby odrobiny przebiegłości.
– Mieszkał pan niedawno w pewnym hotelu w Steamboat – powiedział. – Właścicielka, pani Libby, od dawna przyjaźni się z moją rodziną. Zadzwoniła do mojej matki i powiedziała, że pytał pan o okoliczności śmierci Glorii Welle. O dawna czekam na zjawienie się kogoś, komu będzie naprawdę zależało na wyjaśnieniu, co naprawdę tamtego dnia zrobił mój ojciec. Postanowiłem przyjechać do pana i porozmawiać o nim. Kto wie, może taka rozmowa pomoże nam obu.
Uznałem, że nie powinienem mówić, iż chodziło mi o zdobycie nowych informacji nie o jego ojcu, lecz o Raymondzie Welle.
– W jaki sposób mogłoby to pomóc panu? – spytałem.
– Denis był moim bliźniaczym bratem. Wiedział pan o tym?
– Nie, nie wiedziałem – odparłem.
– Nie byliśmy podobni z wyglądu, ale byliśmy do siebie bardzo przywiązani. – Uśmiechnął się znowu, ale zaraz spoważniał. – W niecały rok straciłem dwie osoby, które były dla mnie najważniejsze. Najpierw brata, potem ojca. A z powodu tego, co ojciec zrobił w ostatnim dniu swego życia, straciłem wszystkich przyjaciół. Przestałem chodzić do szkoły, a po kilku latach wyjechałem razem z mamą ze Steamboat. Moja mama nigdy nie pogodziła się ze śmiercią Dennisa. I nie była w stanie pojąć tego, co zdarzyło się przy Silky Road.
Czekałem wciąż na wyjaśnienie, w jaki sposób rozmowa o ojcu mogłaby mu pomóc. Ton jego głosu sprawił, że zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie myśli o tym, by zwrócić się do mnie o lekarską poradę.
– Czy może pan sobie wyobrazić, jak on się czuł po śmierci Dennisa? – Potrząsnął głową. – Wie pan, że ojciec sam nalewał drinki człowiekowi, który potem zabił Dennisa? Uważał, że było to tak, jakby sam zabił własnego syna. Gdyby próbował pan sobie wyobrazić, co się działo w moim domu, niech pan założy najgorsze. Bo tak było. Wyrzuty sumienia. Wstyd. Wzajemne obwinianie się. Złość. Straszliwa, zajadła złość. Tak wyglądała sytuacja w naszym domu po tym wypadku.
– Nie potrafię sobie tego wyobrazić. To zbyt straszne – powiedziałem otwarcie.
– Prawda jest taka, że jednego wieczoru straciłem i brata, i ojca. Po śmierci Dennisa ojciec nigdy już nie był taki jak przedtem.
– Kto okazywał złość? Ojciec? – zapytałem.
– Nie. Matka. Potrafi… porządnie dopiec. Zdarzało się jej to jeszcze przed tym wypadkiem. A gdy ojciec postanowił sprzedać bar i ona zdała sobie sprawę, że stracimy źródło utrzymania, a potem pewnie i dom, zaczęła być po prostu okrutna. Ojciec pokornie przyjmował jej złorzeczenia. Traktował to jako coś w rodzaju pokuty.
– Musiało go to wiele kosztować.
– Wie pan, że próbował odebrać sobie życie? Kiwnąłem głową.
– Nie znam szczegółów. Wiem tylko tyle, co pokazali w telewizji – powiedziałem. Nie wspomniałem, że rano oglądałem kasety.
– Przedawkował leki. Matka znalazła go w piwnicy i kazała mi zawieźć go do szpitala. Nie pozwoliła wezwać pogotowia. Nie chciała, żeby sąsiedzi się dowiedzieli, co zrobił. Ani razu nie odwiedziła go w szpitalu. Twierdziła, że zachował się jak tchórz. Powtarzała to każdemu, kto chciał słuchać. A gdy ojciec wyszedł ze szpitala, nie wpuściła go do domu. Spał u jakichś ludzi na mieście. Potem znalazł sobie małe mieszkanie.
Codziennie w mojej lekarskiej praktyce widywałem ludzi, załamujących się wskutek stresów, które jednak nie dawały się porównać z napięciami, jakich doznał ten młody człowiek. Mimo to wydawał się zrównoważony pod względem emocjonalnym. Niewiele o nim wiedziałem, ale budził mój szacunek i podziw.
– Właśnie wtedy ojciec zgłosił się do doktora Wellego – Kevin przerwał moje rozmyślania. – Po tym samobójczym zamachu.
Kiwnąłem głową z miną, która mówiła: „Wiem, jak to jest”. Spojrzał na mnie i rzekł łagodnym tonem:
– Nie, nie wie pan, jak było naprawdę. To właśnie sprawa, której ludzie nie rozumieją. Mój ojciec lubił doktora Wellego. Nawet bardzo. Nie wyrządziłby mu najmniejszej krzywdy.
Poczułem się zakłopotany. Ten młody człowiek wydał mi się zbyt inteligentny na to, by beztrosko pomniejszał odpowiedzialność ojca za zbrodnię.
– Czyżby nie wierzył pan, że to pański ojciec zastrzelił Glorię Welle? – zapytałem.
Twarz Kevina stężała. Wokół jego oczu pojawiły się zmarszczki.
– Zastrzelił ją. Nie ma innego wytłumaczenia na to, co stało się tamtego dnia przy Silky Road. Ale nie zrobił tego ze złości na doktora Wellego. To jest właśnie okoliczność, co do której wszyscy się mylą.
– Skąd pan ma tę pewność? – spytałem miękko.
– Bo tamtego dnia rano jadłem z nim śniadanie. Był w całkiem dobrym nastroju. Nie powiem, że szczęśliwy. Nie potrafił już czuć się szczęśliwy. Ale był na tyle podniesiony na duchu, że mogliśmy normalnie porozmawiać. To nie zdarzało mu się wówczas często. Powiedział mi, że uważa doktora Wellego za człowieka godnego zaufania, który chce uwolnić go od zmor, jakie go trapią. – Wyciągnął mały zniszczony notesik i trzepnął nim o udo. – Nie opowiadam panu wymyślonych historyjek. Prowadziłem wtedy dziennik. On może potwierdzić to, co mówię.
– Więc dlaczego, pańskim zdaniem, doszło do tej… hmm… do tego wydarzenia?
– Z początku myślałem, że może coś go napadło. Przypuszczałem, że ojciec… wie pan, że na chwilę postradał zmysły.
– Ale odrzucił pan to przypuszczenie?
– Tak, odrzuciłem. Nie sądzę, by w ciągu paru godzin mógł zmienić się z rozsądnego człowieka, jakim był przy śniadaniu, w psychopatycznego mordercę. Może coś takiego przydarza się niektórym osobom. Ale nie mojemu ojcu. Jest też sprawa pistoletu, z którego strzelał.
– Tak.
– Należał do ojca. Kiedy Dennis i ja mieliśmy dwanaście czy trzynaście lat, pokazał nam, gdzie go trzyma, i nauczył nas obchodzić się z nim. Powiedział wtedy, że sam nigdy by go nie użył… że nie byłby w stanie wycelować do innego człowieka… chyba że rodzina znalazłaby się w niebezpieczeństwie. Powiedział to najzupełniej poważnie. Jestem tego pewien.
Pragnąłem wierzyć, że Kevin mówi prawdę, tak samo jak pragnąłem wierzyć moim pacjentom, kiedy tworzyli swoją wersję zdarzeń, gładszą i bardziej lśniącą niż szara rzeczywistość. Opinia o ojcu była obroną przeciwko trapiącemu go ogromnemu cierpieniu. Postanowiłem nie mówić nic, co mogłoby naruszyć stabilność tego mechanizmu obronnego.
– Pewnie więc trudno panu dojrzeć jakiś sens w tym, co się wydarzyło.
– Tak – zgodził się Kevin – rzeczywiście.
Dostrzegłem łzę w kąciku jego oka. Nie zareagował, dopóki nie spłynęła aż do połowy policzka.
– Jest tylko jeden sposób zdobycia informacji, które pomogłyby określić stan świadomości pańskiego ojca.
Kevin przełknął ślinę.
– Jaki?
– Porozmawiać z doktorem Welle. Roześmiał się gorzko.
– Matka próbowała to zrobić. Welle nie chciał z nią rozmawiać. Powiedział, że nie może nikomu zdradzić, co mój ojciec powiedział mu w trakcie psychoterapii.
– Tak to wygląda pod względem formalnym. Ale po śmierci pańskiego ojca prawo wglądu do jego karty choroby przeszło na osobę, która przejęła zarząd nad jego majątkiem. Gdyby ta osoba zapytała doktora Wellego o szczegóły leczenia pańskiego ojca, musiałby je podać. Nie miałby prawa odmówić.
Читать дальше