A mogłabym polecieć samolotem? Jest tam lotnisko?
– Tak. W Yampa Valley.
Nikotyna wyraźnie dodawała jej animuszu.
– Świetnie. Może tak zrobię. Jak się pisze to „Yampa”? Y-a-m-p-a? Tak, jak się mówi? Boję się, że będę lecieć którymś z tych małych samolotów. Nie cierpię ich. Są za bardzo podobne do… wanien. Wolę odrzutowce. Nie wiem, dlaczego nadal ich używają…
Ja też nie wiedziałem, ale podejrzewałem, że Dorothy nie interesuje moje zdanie w tej kwestii, bo natychmiast wróciła do swojej paplaniny.
– Wie pan, że Welle, odkąd został wybrany do Kongresu, nie udzielił ani jednego wywiadu na temat zamordowania jego żony – ani dla prasy, ani dla radia czy telewizji. To trochę dziwne, prawda? Nie przestawał o tym mówić, kiedy prowadził ten swój program radiowy. A wie pan, że jej rodzice… Mam na myśli rodziców żony Wellego. Pamięta pan, została wzięta jako zakładniczka i zastrzelona. Więc jej rodzice mieszkają o parę przecznic od miejsca, gdzie byliśmy dziś rano. Właściwie nie mieszkają, bo tak bogaci ludzie nie mieszkają tylko w jednym miejscu, ale w każdym razie mają tam dom. Ona tam spędziła dzieciństwo. To znaczy Gloria, żona Wellego. Tuż za skrzyżowaniem, na którym zostały porwane dzieciaki Coorów. Zła okolica, jeżeli porywano tam dzieci takich bogaczy. O Jezu! Jeszcze jedna! Niech pan zaczeka.
Kogo ona zobaczyła?
– Na mój pokój przypuściły szturm nocne ćmy – wyjaśniła po chwili. – Latają jak pijane. Nie patrzą, tylko pikują prosto na człowieka. Do tego jakieś takie brudne…
Roześmiałem się głośno.
– Są nieszkodliwe – powiedziałem. – To wędrowny gatunek. Za parę tygodni już ich nie będzie.
– Cholera. O mało nie wylądowała mi w ustach. Paskudztwo. Zapewniam pana, ta jedna zniknie stąd znacznie prędzej. – Usłyszałem głośne pacnięcie. – Dostała!
Nie wiedziałem, że rodzice Glorii, byłej szwagierki Lauren, mieszkali tak blisko pałacu Phippsów. Ale i nie dostrzegłem w tym fakcie nic, co mogłoby mieć jakieś znaczenie.
– Z kim chce się pani spotkać w Steamboat? – spytałem.
– Ma pan tam znajomych? – zainteresowała się.
– Nie.
– Więc dlaczego pan pyta, z kim zamierzam rozmawiać? I dlaczego mam ciągle wrażenie, że trudniej przychodzi panu wystękać cokolwiek niż mojej dwuletniej siostrzenicy, kiedy ma zaparcie?
– Po prostu zapytałem.
– Wcale nie. Wcale nie tak po prostu. Wrócimy na chwilę do szkoły, więc niech pan wyciągnie swój zeszyt. Lekcja druga kursu dziennikarstwa. Pokażę panu, jak to się robi, dobra? Zamierzam odpowiedzieć na pańskie pytanie. Ma pan w ręku długopis? Uwaga. Jadę do Steamboat Springs, żeby porozmawiać z paroma osobami, które kilka lat temu miały styczność z ośrodkiem narciarskim. Chcę pogadać z nimi o nieprawidłowościach w finansowaniu kampanii wyborczej, które usiłuję wykryć. W tamtym okresie ośrodkiem zarządzała wielka japońska firma. Czy któraś z tych informacji z czymś się panu kojarzy? – Zawiesiła na chwilę głos, żeby dać mi czas na odpowiedź, po czym dodała: – Czekam na potwierdzenie.
Nadal milczałem.
– Jest pan tam? – zapytała. – Przed chwilą zadałam panu pytanie. Teraz kolej na pana. – Znów zawiesiła głos, a potem stwierdziła: – No, wie pan, nie jest pan wymarzonym rozmówcą…
Nie zamierzałem jej powiedzieć, że byłem w Steamboat zaledwie tydzień temu i że rozmawiałem już z kimś, kto pod koniec lat osiemdziesiątych był jednym z menedżerów ośrodka narciarskiego.
– Nie – odparłem. – Nie kojarzy mi się z niczym. Nie tropi pani przypadkiem zagranicznych kapitałów, które poszły na kampanię wyborczą Wellego? A dokładnie japońskich?
– A powinnam? Nie odpowiedziałem.
– Czy w szkole też był pan tak mało wymowny? – spytała. – Jakim cudem zdobył pan stopień doktora filozofii? Spróbujmy z innej beczki. Jeśli pojadę na weekend do Steamboat, gdzie mogę się zatrzymać? Niech pan weźmie pod uwagę, że może będę płacić z własnej kieszeni.
Zależy pani na czymś ładnym czy raczej na wygodzie?
– Chcę mieć łazienkę. Możliwość palenia papierosów. I zamawiania posiłków do pokoju. Niekoniecznie w takiej kolejności.
Palenie papierosów znacznie ograniczało wybór. Doradziłem jej, żeby wybrała hotel Sheraton.
Moja pierwsza żona Meredith współpracowała jako producent z kanałem dziewiątym telewizji w Denver. Nadal miałem tam kilku znajomych. Zadzwoniłem do jednego z nich, młodego asystenta, który przez całe trzy lata pracy z Merideth zalecał się do niej. Miałem nadzieję, że sumienie gryzie go z tego powodu na tyle, aby wyświadczył mi pewną przysługę.
Nie zawiodłem się.
Późnym rankiem w sobotę, gdy wróciłem z rowerowej przejażdżki do Lyons, znalazłem koło drzwi domu obiecaną mi paczuszkę. W środku były dwie kasety wideo. Jedna zawierała zmontowane zdjęcia, które zrobiono w związku z zamordowaniem dwu dziewcząt w dolinie Elk River, a druga materiał filmowy z zamordowania Glorii Welle.
Zrzuciłem dres i wziąłem prysznic. Gdy byłem w łazience, zadzwoniła Lauren. Zostawiła mi wiadomość, że po południu wybiera się z koleżanką na zakupy do Denver. Przypuszczała, że wróci do domu na kolację.
Zrobiłem sobie kanapkę i poszedłem do salonu. Zacząłem od drugiej kasety.
Rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty drugi. Wjazd na ranczo przy Silky Road wyglądał wtedy zupełnie inaczej. Nie było bramy wspartej na imponujących kamiennych słupach. Nie było głośników, z których płynęły ostrzeżenia, ani mikrofonów rejestrujących ewentualne rozmowy. Nad grubszymi balami znaczącymi wjazd na teren rancza widniała drewniana tablica z rzeźbionym napisem: „Silky Road Ranch”.
Wtedy posiadłość nie była pomnikiem upamiętniającym Glorię. Było to ranczo Raymonda i Glorii Welle, specjalizujące się w hodowli koni.
Nie zaskoczyło mnie to, że zapamiętałem niewiele szczegółów z tej zbrodni. Poświęcone jej telewizyjne migawki określały ofiarę jako „debiutantkę z Denver”, „bogatą damę z towarzystwa” lub „córkę kolejowego miliardera Horacego Tambora”. Żaden z reportaży nie przedstawił jej jako odnoszącej sukcesy hodowczyni koni ani nawet jako pani Raymondowej Welle. Radiowa sława Raya dopiero zaczynała kiełkować, a jego pierwsza kadencja w Kongresie rozpoczęła się dwa lata później.
Czułem jakiś dziwny niepokój, oglądając te zdjęcia. Co naprawdę wydarzyło się tamtego dnia na ranczu Glorii Welle?
Według telewizyjnych sprawozdań cały dramat trwał dziewięćdziesiąt minut. W tym czasie Brianowi Sample udało się wejść do domu, usiąść z Glorią Welle przy herbacie, zmusić ją, żeby zadzwoniła do Raymonda i nakłoniła do przyjazdu do domu, zamknąć ją w pomieszczeniu przylegającym do pokoju gościnnego i oddać do niej śmiertelne strzały przez drewniane drzwi. Niedługo potem Brian wypalił kilkakrotnie w stronę przybyłych na miejsce stróżów prawa. Policjanci zastrzelili go w momencie, gdy próbując ucieczki, biegł w kierunku zagajnika.
W reportażu wyemitowanym nazajutrz po morderstwie powiedziano, iż władze ustaliły, że podejrzany o dokonanie zabójstwa Brian Sample był pacjentem męża Glorii, psychoanalityka Raymonda Wellego. Przyjęto, że wdzierając się do domu państwa Welle, Sample kierował się pragnieniem zemsty. Dokładny powód jego zemsty na psychoanalityku nie był znany, ale było wiadomo, dlaczego zgłosił się na leczenie. Od prawie roku cierpiał na poważne załamanie nerwowe.
Brian Sample był właścicielem miejscowego baru The Livery. W pewien wtorkowy wieczór, jedenaście miesięcy przed zamordowaniem Glorii Welle, stał za kontuarem swego baru i nalewał drinki. Jednym z gości był najmujący się do dorywczych prac niedyplomowany księgowy Grant Wortham, który grał na pozycji łapacza w drużynie softballowej Briana. Wortham wpadł po pracy do baru na cheeseburgera i piwo, a wyszedł trzy godziny później, po wypiciu ośmiu piw i dwóch kieliszków tequili. Usiadł za kierownicą swojej wielkiej półciężarówki Dodge Ram. Udało mu się przejechać trzy przecznice, ale nie zatrzymał się na skrzyżowaniu przed znakiem stopu i z prędkością prawie osiemdziesięciu kilometrów na godzinę walnął w jasnoczerwone subaru. Koła subaru nie zostawiły na jezdni nawet centymetra śladów hamowania, bo jego kierowca nie zauważył nadjeżdżającej półciężarówki.
Читать дальше