– Och, nie… – wykrztusiłam. – Nie, nie, nie…
Ściągnęłam plandekę ze zwłok.
To była Jill.
Wspominając te chwile, pamiętam jedynie fragmenty tego, co się działo potem. Pamiętam, że stałam, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę: śliczna twarz Jill, teraz bez życia. Jej niewidzące oczy wpatrzone w przestrzeń, niemal pogodne. „Och, nie, nie…” – powtarzałam.
Pamiętam, że ugięły się pode mną nogi i ktoś mnie podtrzymał. Pamiętam zdławiony głos Claire: „O mój Boże, Lindsay…”.
Nie mogłam oderwać oczu od twarzy Jill. W kąciku jej ust zastygła strużka krwi. Dotknęłam ręki mojej przyjaciółki. Nadal miała na palcu ślubną obrączkę.
Usłyszałam szloch Cindy i zobaczyłam, że Claire ją obejmuje. „To nie może być ona – mamrotałam. – Co August Spies mógłby mieć do Jill?”.
Dalszy ciąg pamiętam jak przez mgłę. Próbowałam przywołać się do porządku: jesteś na miejscu przestępstwa, Lindsay. Popełniono zbrodnię. Usiłowałam odgrywać rolę twardziela wobec Claire i Cindy oraz otaczających nas policjantów.
– Czy ktoś widział, jak się tu dostała? – spytałam. Rozejrzałam się. – Chcę, żeby przeprowadzono wywiad w całej okolicy. Ktoś mógł zauważyć samochód.
Molinari próbował mnie odciągnąć, ale nie ustąpiłam. Chciałam znaleźć choćby najdrobniejszy ślad. Zawsze można było liczyć na jakiś błąd sprawców. Ty kanalio, pomyślałam o Auguście Spiesie. Ty sukinsynu…
Nagle pojawił się Jacobi, a za nim Cappy. Przybył nawet Tracchio. Cały mój zespół z wydziału zabójstw.
– Pozwól, że teraz my się tym zajmiemy – rzekł Cappy.
Ostatecznie zgodziłam się, żeby przejęli inicjatywę.
Powoli zaczynało do mnie docierać, co się stało. Jill nie żyła.
Zabił ją nie Steve, tylko August Spies.
Patrzyłam, jak ją wynoszą… Jill, moją przyjaciółkę. Patrzyłam, jak Claire pomaga umieścić ją w furgonetce, która po chwili odjeżdża na sygnale. Joe Molinari starał się mnie pocieszyć jak umiał, ale w końcu i on musiał wrócić do ratusza.
Kiedy miejsce zbrodni opustoszało, Claire, Cindy i ja usiadłyśmy w drobnym deszczu na stopniach sąsiedniego budynku. Żadna z nas nie powiedziała ani słowa. W głowie roiło mi się od pytań, na które nie znajdowałam odpowiedzi. Dlaczego? Jak to się ma do całej sprawy? Jakim sposobem Jill się w tym znalazła? A może to był osobny przypadek?
Nie pamiętam, jak długo siedziałyśmy na tych stopniach. Płacząca Cindy, obejmująca ją Claire i ja z zaciśniętymi pięściami, wciąż zadająca sobie od nowa to samo pytanie: dlaczego?
W głowie zalęgła mi się powracająca co chwila myśl: gdybym tamtej nocy pojechała do Jill, może by jej to nie spotkało…
Sygnał komórki Cindy przerwał nasze milczenie.
– Słucham – powiedziała drżącym głosem. Nabrała powietrza do płuc. – Jestem na miejscu zbrodni.
Telefonowano z działu miejskiego jej redakcji. Łamiącym się głosem podała szczegóły wydarzenia.
– Tak, to wygląda na dalszą część terrorystycznej kampanii. Trzecia ofiara… – Opisała miejsce zbrodni, podała treść i czas nadesłania e-maila, który przyszedł do niej do redakcji.
Nagle przestała mówić. Zobaczyłam w jej oczach łzy. Przy – I gryzła wargi, jakby się bała odpowiedzieć na najważniejsze pytanie.
– Tak, ofiara została zidentyfikowana. Nazywa się Bernhardt… Jill… – Przeliterowała nazwisko i imię naszej zamordowanej przyjaciółki.
Chciała coś jeszcze dodać, ale słowa uwięzły jej w gardle. Claire znów ją objęła. Cindy wytarła oczy i wzięła głęboki oddech.
– Tak – odpowiedziała, kiwając głową. – Pani Bernhardt była zastępcą prokuratora okręgowego miasta San Francisco…
A potem, już szeptem, dodała:
– Była moją przyjaciółką.
Wiedziałam, że tej nocy nie zasnę. Nie chciałam wracać do domu, więc zostałam na miejscu, dopóki ekipa kryminologiczna nie skończyła swojej pracy i nie odjechała, a potem przez godziną jeździłam po wyludnionych uliczkach portu, szukając kogoś – nocnego robotnika, jakiegoś włóczęgi – kto mógł widzieć, jak podrzucano ciało. Krążyłam po okolicy, bojąc się pojechać do biura i bojąc się wrócić do domu. Łzy ciekły mi po twarzy, bo ciągle od nowa przypominałam sobie ten straszny moment, kiedy po odsłonięciu brezentu ujrzałam Jill.
Jeździłam tak długo, że w końcu doszłam do wniosku, iż samochód sam będzie wiedział, dokąd mnie zawieźć. Co innego miałam do roboty? Była trzecia nad ranem. W ten sposób znalazłam się w kostnicy.
Wiedziałam, że zastanę tam Claire… w niebieskim chirurgicznym stroju, bez względu na porę dnia wykonującą swoją pracę, gdyż była to jedyna rzecz, która mogła uratować ją od załamania.
Jill leżała na stole w ostrym świetle lamp, pod którymi widziałam już tyle innych ofiar.
Jill… Moja słodka, kochana dziewczynka.
Patrzyłam na nią przez szybę, łzy spływały mi po policzkach, a w mózgu kołatała się myśl, że w jakiś sposób ją zawiodłam.
W końcu pchnęłam szklane drzwi i weszłam do sali. Claire była w połowie sekcji. Robiła to samo co ja. Wypełniała swoje obowiązki. Ujrzawszy mnie, przykryła ciało Jill prześcieradłem.
– Lepiej, żebyś na to nie patrzyła, Lindsay – powiedziała.
– Chcę zostać, Claire – odparłam. Nie zamierzałam odejść. Po prostu musiałam to zobaczyć.
Claire spojrzała na moją spuchniętą od płaczu twarz i kiwnęła głową, po jej wargach przesunął się cień uśmiechu.
– Jeśli tak, to przynajmniej mi pomóż. Podaj mi sondę z tamtej tacy.
Podałam jej instrument, a potem powiodłam wierzchem dłoni po zimnym, stężałym policzku Jill. Czemu to nie jest tylko zły sen?
– Rozległe uszkodzenie prawego płata potylicznego – zaczęła mówić Claire do mikrofonu w klapie swojej niebieskiej bluzy – powstałe w wyniku pojedynczego strzału z pistoletu w tył głowy. Brak rany wyjściowej; pocisk nadal tkwi w lewej bocznej komorze. Wypływ krwi minimalny. To dziwne… – mruknęła.
Słuchałam nieuważnie, wciąż patrząc na Jill.
– Drobne oparzeliny od prochu w okolicy włosów i szyi wskazują na strzał z bliska z małokalibrowej broni – mówiła dalej Claire.
Przesunęła ciało. Na monitorze ukazał się otwarty tył czaszki Jill.
Uciekłam wzrokiem w bok. Nie byłam w stanie znieść tego widoku.
– Wyjmuję teraz z lewej komory coś, co wygląda jak fragment małokalibrowego pocisku – mówiła dalej Claire. – Spore pęknięcie, charakterystyczne dla tego rodzaju urazu, ale bardzo mały obrzęk… – Patrzyłam, jak Claire sonduje ranę, a potem wyciąga z niej kawałek metalu i wrzuca go do metalowego naczynia.
Ogarnęła mnie fala wściekłości. Spojrzałam na spłaszczony pocisk kalibru 0.22, pokryty plamkami zakrzepłej krwi.
– Coś mi tu nie gra – stwierdziła Claire i podniosła na mnie wzrok. – Ten obszar powinien być pokryty płynem mózgowo – rdzeniowym, tymczasem tkanka mózgowa nie jest spuchnięta, a krwi jest bardzo mało.
Milczała przez chwilę, po czym dodała:
– Zamierzam otworzyć klatkę piersiową. Nie patrz na to, Lindsay.
– Czemu chcesz to zrobić?
– Coś jest nie w porządku. – Claire przekręciła ciało i sięgnęła po skalpel, po czym wykonała cięcie po linii prostej w dół, zaczynając od góry klatki piersiowej.
Odwróciłam oczy. Nie chciałam zapamiętać takiej Jill.
– Wykonuję standardowe nacięcie mostka – mówiła Claire do mikrofonu. – Otwieram obszar płuc. Przepona miękka, tkanka… w stanie rozkładu, rozpływająca się. Teraz otwieram osierdzie… – Usłyszałam, jak bierze głęboki od dech. – Cholera.
Читать дальше