Nim wybiła szósta rano, zaroiło się od agentów federalnych: FBI, Departament Sprawiedliwości, ludzie z brygady antyterrorystycznej. W sali konferencyjnej na piątym piętrze tłoczyli się reporterzy, czekając na komunikat. Na pierwszej stronie „Examinera” ukazał się artykuł opatrzony dramatycznym tytułem: KTO NASTĘPNY?
Czytałam jeden z raportów z miejsca zamordowania Jill, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, widząc Joego Santosa i Phila Martellego.
– Przykro nam z powodu pani Bernhardt – rzekł Santos, wchodząc do środka.
Odłożyłam papiery na bok i kiwnęłam głową.
– To miło z waszej strony, że przyszliście. Martelli wzruszył ramionami.
– Prawdę mówiąc, nie dlatego tu jesteśmy, Lindsay.
– Postanowiliśmy jeszcze raz przejrzeć dane dotyczące Hardawaya – powiedział Santos. Usiadł i wyjął manilową kopertę. – Doszliśmy do wniosku, że facet z takim kontem musiał gdzieś wypłynąć.
Wyjął z koperty plik czaro – białych fotografii.
– To są zdjęcia z wiecu, który odbył się sześć miesięcy temu, dwudziestego drugiego października. Obserwowaliśmy ten wiec.
Fotografie były ogólnymi widokami tłumu; zrobiono je bez intencji wychwytywania kogokolwiek. Jedna z twarzy została zakreślona kółkiem. Jasne włosy, wąski podbródek, rzadka bródka. Mężczyzna miał na sobie ciemną panterkę, dżinsy i szal sięgający do kolan.
Krew zaczęła we mnie żywiej krążyć. Podeszłam do mojej planszy i porównałam twarz ze zdjęciami FBI, zrobionymi przed pięciu laty w Seattle.
Stephen Hardaway.
Sukinsyn był tu sześć miesięcy temu.
Phil Martelli mrugnął do mnie.
– To jeszcze nie wszystko. Dopiero teraz zobaczysz coś naprawdę interesującego.
Rozłożył na biurku kilka fotografii z innego wiecu. Znów był na nich Hardaway. Obejmował ramieniem kogoś, kogo znałam.
Rogera Lemouza!
Pół godziny później zatrzymałam samochód na Durant Avenue, przed południowym wejściem na teren uniwersytetu. Wbiegłam do Dwinelle Hall, gdzie mieściło się biuro Lemouza.
Profesor był w swoim gabinecie. Miał na sobie tweedową marynarkę i białą lnianą koszulę i rozmawiał ze studentką o opadających na ramiona rudych włosach.
– Koniec imprezy – oświadczyłam.
– Ach, to pani porucznik. – Uśmiechnął się. Ten protekcjonalny ton i dystyngowany akcent śródziemnomorski, etoński lub oksfordzki albo diabli wiedzą jaki.
– Właśnie mówiłem Annette, iż Foucault twierdzi, że wykorzystywanie klas społecznych przez warstwy rządzące zawsze dotyczyło obu płci.
– Konsultacja skończona, moja droga. – Rzuciłam studentce spojrzenie, które mówiło: „Za dziesięć sekund ma cię tu nie być, rudzielcu” – i rzeczywiście tyle czasu zajęło jej zebranie książek i wyjście. Musiałam przyznać, że ma charakter, bo zatrzymała się przy drzwiach i pokazała mi środkowy palec. Odpowiedziałam jej tym samym gestem.
– To dla mnie prawdziwy zaszczyt znów panią oglądać. – Lemouz sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego. Usiadł wygodniej na krześle. – Domyślam się, że w obliczu smutnych wydarzeń, o których mówiono w porannych wiadomościach, tematem naszej rozmowy nie będzie rozwój ruchów kobiecych, tylko polityka.
– Obawiam się, że źle pana oceniłam, Lemouz. – Nie usiadłam. – Myślałam, że jest pan trzeciorzędnym kabotyńskim agitatorem, a tymczasem okazał się pan zawodnikiem pierwszej ligi.
Założył nogę na nogę i obdarzył mnie protekcjonalnym uśmiechem.
– Obawiam się, że nie wiem, o czym pani mówi.
Wyjęłam kopertę ze zdjęciami zrobionymi przez Santosa.
– Cieszy mnie, Lemouz, że udało mi się uratować twoją dupę przed federalnymi. Ale podałam im twoje nazwisko, więc jeśli znów się spotkamy, to tym razem w więzieniu.
Lemouz rozparł się na krześle, rozbawiony uśmiech nie schodził z jego twarzy.
– Pani mnie ostrzega, pani porucznik. Czemu pani to robi?
– Na jakiej podstawie sądzi pan, że go ostrzegam?
Wyraz jego twarzy się zmienił. Nie miał pojęcia, ile o nim wiem. Podobała mi się ta sytuacja.
– To śmieszne – rzekł po chwili, kręcąc głową. – Pani wspaniała konstytucja jest ślepa na krzywdę ludzi, którzy noszą czadory lub mówią z innym akcentem… ale za to potrząsa groźnie pięścią, gdy chodzi o paru chciwych menedżerów i piękną panią prokurator.
Udałam, że nie słyszałam tego.
– Chciałabym coś panu pokazać, Lemouz.
Otworzyłam kopertę i położyłam na biurku otrzymane z FBI zdjęcie Stephena Hardawaya. Lemouz wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Może go gdzieś widziałem… trudno mi powiedzieć gdzie. Czy to nasz student?
– Nie uwierzył mi pan, Lemouz. – Położyłam przed nim następne zdjęcie, potem drugie i trzecie, zrobione przez Santosa i Martellego i ukazujące stojących obok siebie Hardawaya i Lemouza. Ręka Hardawaya spoczywała na ramieniu profesora. – Co pan powie na to? Potrząsnął głową.
– Nie mam pojęcia. To stare fotografie. Myślę, że to jeden z naszych wykładowców, który został aresztowany dziewiątego listopada ostatniej jesieni. Uczestniczył w kilku naszych wiecach, ale więcej go nie spotkałem. Nie znam go.
– To mi nie wystarcza – naciskałam.
– Nie wiem, pani porucznik. Mówię szczerze. O ile dobrze pamiętam, pochodził z północy. Z Eugene albo z Seattle. Kręcił się przy nas przez pewien czas, ale zdaje się, że to go znudziło.
Pomyślałam, że tym razem pewnie mówi prawdę.
– Pod jakim nazwiskiem występował?
– Nie Hardaway. Malcolm coś tam… chyba Dennis. Nie mam pojęcia, co się z nim dzieje.
Miałam wielką ochotę zobaczyć, jak pęka gładka skorupa pewności siebie Lemouza.
– Zadam panu ostatnie pytanie, ale niech pozostanie między nami, zgoda?
Lemouz skinął głową.
– Oczywiście.
– Co panu mówi nazwisko August Spies?
Zaczerwienił się i zamrugał powiekami.
– Czy to nazwisko, pod którym ci ludzie występują?
Usiadłam na krześle i przysunęłam się do niego. Do tej pory nikomu nie ujawniliśmy tego nazwiska. Ale on je znał. Poznałam to po jego twarzy.
– Profesorze Lemouz, kim jest August Spies?
– Co pani wie o masakrze w Haymarket? – zapytał mnie takim tonem, jakby egzaminował swojego studenta.
– O tej, która miała miejsce w Chicago?
– Właśnie, pani porucznik. – Kiwnął z uznaniem głową. – Teraz stoi tam pomnik upamiętniający to wydarzenie. Pierwszego maja tysiąc osiemset osiemdziesiątego szóstego roku na Michigan Avenue odbyła się masowa demonstracja robotników… było to największe zgromadzenie ludu pracującego w historii Stanów Zjednoczonych. Osiemdziesiąt tysięcy robotników, kobiety i dzieci również. Od tamtej pory pierwszy maja jest na całym świecie oficjalnym świętem klasy robotniczej. Na całym świecie – dodał z naciskiem – oczywiście z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych.
– Wróćmy do rzeczy. Nie chodzi mi o politykę.
– Demonstracja miała pokojowy charakter – ciągnął Lemouz. – W następnych dniach przyłączało się do niej coraz więcej strajkujących robotników. Trzeciego dnia policja otworzyła ogień do tłumu. Zginęło dwóch protestujących. Zorganizowano kolejną demonstrację w okolicy Haymarket Square. Na ulicach Randolph i Des Plaines. W przemówieniach ostro krytykowano rząd. Burmistrz kazał policji rozpędzić zgromadzenie. Falanga stu siedemdziesięciu sześciu gliniarzy z Chicago wkroczyła na plac i zaatakowała tłum pałkami. Potem policjanci otworzyli ogień. Kiedy opadł kurz, okazało się, że siedmiu policjantów i czterech protestujących nie żyje. Policja potrzebowała kozła ofiarnego. Zgarnięto ośmiu przywódców robotniczych, niektórych z nich nawet nie było tego dnia na placu.
Читать дальше