– Oszalała pani? – dobiegł z tyłu pełen niedowierzania, ale i lęku głos Agnieszki. Olszan jeszcze raz wyświadczył mi przysługę i milczał.
– Nic się nie stało – rzuciłem w przestrzeń, kładąc fundamenty pod blady uśmiech. Nie bardzo mi szło. Musiałem patrzyć w oczy Gabrieli. – Drobna sprzeczka. Nie mieszajcie się do tego.
– I stójcie, gdzie stoicie. – Ćwierć kroku w bok i wymowny ruch końcem lufy. Nie zdziwiła mnie głucha cisza z tyłu.
– Zanim zrobisz coś głupiego, dwa razy pomyśl – powiedziałem.
– Nad czym tu myśleć? Jestem szpiegiem, zdemaskowałeś mnie, więc chyba muszę uciekać.
Wygłosiła tę kwestię głosem jak z komputera. I przeraziła mnie. Zdałem sobie sprawę, że może kogoś zabić wcale nie pod wpływem emocji, a dlatego, że jest to po prostu logiczne.
– Panie Olszan! Uruchomi pan samochód i wjedzie tam. – Wskazała północny brzeg wąwozu. – Tylko bez żadnych sztuczek.
Nie mówiła nic o rzucaniu broni, więc widocznie nie nosił niczego za paskiem. Ale poza tym sprawy przedstawiały się fatalnie. Ktoś mógł nas zobaczyć, a tworzyliśmy dość jednoznaczny w wymowie obrazek. Nie wiedziałem już, czego bardziej się boję: że nabije mnie na bagnet czy ratunku ze strony jakiegoś żołnierza, który położy ją jednym strzałem.
– Zostawcie nas. – Pozwoliłem sobie na ćwierć obrotu głowy. – Nic się nie dzieje, to zwykła kłótnia zakochanych.
– Zamknij się – powiedziała cicho.
– Gabriela ma wypaczone poczucie humoru – ciągnąłem z uśmiechem, który, miałem nadzieję, da do myślenia ewentualnemu snajperowi. – Ale nikogo nie zastrzeli. Ten karabin nie jest załadowany.
Nie zdołała się powstrzymać przed szybkim spojrzeniem w dół, na broń, która być może wcale bronią nie była. Z jej perspektywy. Z mojej sam bagnet czynił z niej osobę uzbrojoną ponad miarę.
– Oklepany numer – rzuciła z pogardą. – Słuchajcie go, a wylądujecie w piachu z kulą w brzuchu.
– Daj spokój. Co chcesz zrobić? Powiedzmy, że Filipiak cię wypuści. Co dalej? Przeprosiny z narzeczonym?
– Zapomniałeś? Jestem tajną agentką – zakpiła gorzko. – Czekają na mnie z medalem i mnóstwem srebrników.
Nagle zdałem sobie sprawę, że to za długo trwa. Banalne odkrycie, które jednak stawiało świat na głowie.
– Nikt na ciebie nie czeka. – Może nie byłem tego taki pewny, ale chciałem wierzyć sam sobie i to podnosiło rangę moich słów. – Uciekniesz do Sabaha, a on cię zabije. Tylko dlatego, że mnie też poniosły nerwy i cię uderzyłem. – Trzy pary oczu wpatrywały się we mnie, usiłując odgadnąć, do czego zmierzam. – Przepraszam. Nigdy więcej tego nie zrobię.
Jej twarz nie zdradzała myśli. Ciało już trochę tak. Nadal mogła mnie przebić, ale wyczułem, że nie zamierza atakować jako pierwsza.
– Nie będziesz mnie bił – skinęła głową. – Po prostu pozwolisz… po prostu mnie rozstrzelacie – poprawiła się.
– Nie będzie samosądu – powiedziałem patrząc jej w oczy. – Tylko dochodzenie. Jeśli przeżyjemy. Ale przecież jesteś niewinna, prawda?
– Zależy, o czyją prawdę pytasz. – Wolałbym nigdy nie oglądać jej zimnego, wrogiego uśmieszku. – Każdy ma swoją.
Niczego nie byłem pewien. Poza tym, że nie będzie uciekać. Ktoś, kto postawił na rozpaczliwą ucieczkę, nie bawi się w filozofowanie.
– Nie mogę obiecywać za innych. Mogę ci tylko przyrzec, że nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić.
– Dużo mi z tego przyjdzie.
– Mało – zgodziłem się. – Tyle, że cię rozstrzelają w towarzystwie.
Bagnet opadł o dobre pół metra. Wyglądała jak wtedy, gdy ją spoliczkowałem. Dopiero teraz tak naprawdę szarpnął mną ból, spowodowany tamtym ciosem, bo dopiero teraz odczytałem wyraz jej twarzy. Było to zdumienie przemieszane z rozżaleniem tak głębokim, że aż mącącym w głowie.
Było nas dwóch i ten drugi, zupełnie niepoczytalny wariat, najpierw podniósł rękę na najważniejszą kobietę mego życia, a teraz tak po prostu oświadczył, że umrze wraz z nią. I mówił to śmiertelnie serio – to dlatego tak wstrząsnął i mną, i Gabrielą.
– Ale z ciebie drań – szepnęła. Po czym szybko, lecz nie na tyle, bym przegapił łzy, wbiła karabin w ziemię i uciekła za wrak ciężarówki.
*
Ktoś trącił mnie w ramię.
– Pani redaktor czegoś od ciebie chce.
Otworzyłem oczy. Gabriela. Wróciła. I nawet wyglądała normalnie. Ale coś się zmieniło. Zrobiła, co trzeba, i odeszła do swego oddziału poparzeń tak szybko, jak pozwalały jej długie nogi i zmęczenie.
Była tu jednak, wróciła. Starałem się tak o tym myśleć.
Dotarłem do węzła łączności prawie równo z Filipiakiem: poprzedzony pukaniem karabinów przetoczył się przez krawędź wąwozu i niemal wylądował mi na grzbiecie.
– Jest Zaręba! – rozradowana Agnieszka omal nie wyskoczyła nam na spotkanie. – Krzysiek złapał Addis Abebę!
Olszan wręczył porucznikowi wolny kask. Oparłem się o ścianę i bez uśmiechu słuchałem raportu. Dwudziestu dwóch zabitych, siedmiu rannych, amunicja na wykończeniu, uszkodzony bewup, samochody prawdopodobnie niezdatne do szybkiej i dalekiej jazdy, brak wody, brak lekarstw…
– Chcę z nim pomówić – powiedziałem, kiedy Filipiak zwolnił przycisk i sam zaczął słuchać. – To ważne.
Zbył mnie machnięciem dłoni. Słuchał. Obaj słuchali: odbiór był chyba dobry i Olszan ani razu nie próbował sięgać do najeżonego klawiszami i pokrętłami pulpitu. Chociaż, z drugiej strony, nie wyglądał na kogoś, czyje uszy pełne są słodko brzmiących dźwięków. Odniosłem wrażenie, że coś mu się nie podoba.
– Z tego, co wiem, w bardzo złym. Przynajmniej dwaj – odezwał się po dłuższej chwili Filipiak. Potem przyszła moja kolej. Olszan zawahał się, ale ponaglany jednoznacznym gestem, oddał mi swój kask.
– Kapitan Szczebielewicz – zameldowałem się.
– Porucznik zaznajomi pana z sytuacją. – W głosie Zaręby trudno było doszukać się wyraźniejszych emocji. – Co do rannych, w najbliższym czasie nie ma szans na ich ewakuację bezpośrednio od was. Dlatego chcę, by przygotował ich pan do drogi i posłał samochodami do Werder.
– Co?! – Z wrażenia zapomniałem o wduszeniu przycisku nadawania. Może i dobrze się stało. Miałem czas poprawić ton. – Nie rozumiem.
– Odjadą do najbliższego etiopskiego garnizonu. Na dowódcę grupy wyznaczam majora Lesika. Za stronę medyczną odpowiadać będzie siostra Nowicka. Oddacie im wszystkie zbędne bagaże i resztę wody; chcę mieć do dyspozycji pancerną grupę uderzeniową, a nie cygański tabor. W nocy wyjdziecie z okrążenia i… to zresztą wyjaśniłem Filipiakowi. Pańskim zadaniem jest przygotowanie rannych do jazdy, a następnie zabezpieczenie medyczne głównych sił. Zrozumiał pan?
– Mam porzucić rannych na polu walki? – Fakt, że nie tymi słowami to ujął, ale tak to odebrałem. – Obawiam się, że nie do końca zdaje pan sobie sprawę z tutejszych realiów.
– Ciągle jest pan w wojsku i obowiązuje pana dyscyplina. – Trzeba przyznać, że zareagował dość wstrzemięźliwie jak na generała, którego poucza byle kapitan, w dodatku nie będący oficerem liniowym. – Zrobi pan, co powiedziałem, albo już teraz odda broń i pas Filipiakowi. Nawiasem mówiąc mamy już w depozycie jeden pański pistolet. Radzę nie przeciągać struny, Szczebielewicz. Nie zdecydowałem jeszcze, co zrobię z tamtą sprawą.
Potrzebowałem tylko paru sekund, by się otrząsnąć – oto co znaczy właściwe nastawienie. Nie oczekiwałem niczego dobrego od Zaręby.
Читать дальше