– Spróbujemy później – powiedział, zdejmując kask. – Zresztą chyba wszystko jasne. Hotel pod gwiazdami raz jeszcze.
Filipiak odszedł w stronę napełniających worki żołnierzy. Skoro zostawaliśmy, miał kupę roboty. Ja też. Gabriela powinna to uwzględnić i wstrzymać się z łapaniem mnie za łokieć.
– Nie możecie tego zrobić! – Palce miała silne i twarde.
– O co chodzi? – Oczywiście wiedziałem.
– Chcesz tu czekać nie wiadomo jak długo? A jeśli któryś umrze?
– Szybki transport po bezdrożach też im nie wyjdzie na zdrowie.
– Przedtem mówiłeś co innego.
– Przedtem do nas nie strzelali – przypomniałem. Przez chwilę przyglądała mi się z mieszaniną zdziwienia i rozczarowania.
– Przynajmniej jesteś szczery.
– O co ci chodzi?
– Myślałam, że chociaż spróbujesz ich ratować. Jesteś lekarzem. Gdybyś powiedział, że musimy jechać, tobyśmy pojechali.
– Niekoniecznie – zauważyłem. – A przede wszystkim nie musimy.
– Powinni jak najszybciej trafić do szpitala.
– Ale nie na pole bitwy. Przypomnij sobie tamtą ciężarówkę.
– On odleciał. – Walczyła z uporem godnym lepszej sprawy. – Nie jest idiotą, wie, że wezwiemy na pomoc myśliwce. Dawno jest w Somalii.
– Na to bym nie liczył – wspomógł mnie Olszan. – Jak facet ma jaja, przycupnie gdzieś, przeczeka i znów spróbuje.
Zadał jej bolesny cios. Myślałem, że ostateczny. Okazało się, że wytrącił jej tylko broń z ręki. To zwykle wystarcza, ale ona miała jeszcze gołe ręce i zdecydowała, że nimi też może walczyć.
– Tu też będzie pole bitwy. – Nie patrzyła na żadnego z nas i chyba po tym poznałem, jak wiele kosztuje ją ta rozmowa.
– Myśli pani o tych facetach z szablami? – zdziwił się Olszan.
– Mają coś więcej niż szable. I są naprawdę niebezpieczni.
– I są daleko. – Chciałem to już zakończyć. – Daj spokój, paroma pastuchami na wielbłądach nie przestraszysz Filipiaka.
Milczała, patrząc na żołnierzy rozpinających siatkę maskującą nad starem cysterną. Mocno się pociła. Męczyłem ją.
– Po prostu chodź ze mną i powiedz, że powinni być ewakuowani.
– To, że powinni, to on wie i beze mnie.
– Proszę cię. Zrób to dla mnie.
Dopiero teraz popatrzyła mi w oczy. Może potrafiłbym odmówić, ale nie chciałem toczyć psychologicznych zapasów w obecności Olszana.
Filipiaka znaleźliśmy na zachodnim końcu zajętej przez pluton części wąwozu. Stał z Bielskim, objaśniając mu jakiś szkic. Obok T-72 wygrzebał dla siebie płytki okop przy pomocy opuszczanego lemiesza – głębokiego się nie dało, z uwagi na zalegające pod piaskiem skały – a teraz załoga napełniała ziemią worki i nadrabiała nimi niedostatki osłony. Podobne prace prowadzono na całej długości rozpadliny: półnadzy żołnierze osłaniali workami co wrażliwsze elementy samochodów, rozpinali płachty maskujące, ścinali i znosili na dół całe drzewka, sadząc je obok ciężarówek. Tylko pozostawiony na górze BRDM uniknął przekształcenia w bezkształtny pagórek. Już sam rozmach przygotowań marnie wróżył inicjatywie Gabrieli.
Ta oczywista prawda nie znalazła drogi do jej umysłu.
– Nie możemy tu zostać – wypaliła od razu z najgrubszej rury.
– Proszę? – zdziwił się porucznik.
– Doktor Szczebielewicz twierdzi, że ranni muszą jeszcze dzisiaj znaleźć się w szpitalu – gładko złamała zasady uczciwej gry. Otworzyłem usta, ale od razu je zamknąłem. Neutralność zwykle popłaca.
– Nie zatrzymuję – zerknął na mnie z odrobiną ironii. – Niech pani znajdzie sobie szofera i jedzie. Pani może prowadzi?
Przygryzła wargę, by skryć upokorzenie. Filipiakowi też nie przyznałbym nagrody fair play.
– Nie chodzi o mnie – powiedziała cicho. – Mogę jechać przodem, proszę bardzo. Tego śmigłowca już tu prawdopodobnie nie ma. Za to pułkownik Sabah zjawi się na pewno.
– To ten pani niedoszły?
– To też – spokojnie skinęła głową. – Ale przede wszystkim jest człowiekiem, który przepędził stąd regularną armię etiopską. Nie może go pan lekceważyć.
– Gdzież bym śmiał lekceważyć pani narzeczonego…
– Proszę bardzo, może się pan ze mnie nabijać do woli.
– Porucznik się nie nabija – zełgałem dla dobra sprawy. – Stara się tylko powiedzieć, że z dwojga złego woli wieśniaków ze strzelbami.
– Nie wierzycie mi – powiedziała z goryczą.
– Odjechaliśmy szmat drogi – złagodził ton Filipiak. – Nawet gdyby potrafili nas znaleźć, to konno i na wielbłądach…
– Wiem, że trudno uwierzyć, ale czarni też miewają ciężarówki – wykrzywiła usta w nieładnym grymasie. – I nie tylko.
Następny faul. Ta rozgrywka robiła się zbyt brutalna: co sobie Filipiak myślał, to myślał, ale jak dotąd nie dał jej odczuć, że zauważa specyficzny kolor jej skóry. Szczególnie wyraźnie rzucało się to w oczy, gdy tak jak teraz oglądało się go na tle bezczelnie uśmiechniętego Bielskiego. Z takim wyrazem twarzy plutonowy nie przeżyłby ani minuty w Harlemie czy Soweto.
– Nie oddamy mu pani, jeśli o to chodzi – oświadczył sucho Filipiak. Jej twarz pociemniała. Strzał był celny, a rana bolesna.
– Myśli pan, że chcę ratować tyłek? – Nie dała mu odpowiedzieć. – No dobrze, chcę: każdy woli żyć. Ale o was też się boję. Pan nie zna Sabaha, ja tak. Wiem, że się tu zjawi i że poleje się krew.
– Najwyżej zrobi się z pani wdowę – nie wytrzymał Bielski.
– Jeśli nie możemy odjechać – zignorowała go – niech pan przynajmniej przygotuje się do obrony. Bardzo pana proszę.
– A co niby robimy? – wzruszył ramionami Filipiak.
– To wszystko – zatoczyła dłonią krąg – na wypadek nalotu, prawda? A ja mówię o ludziach z karabinami. Powinniśmy się okopywać na górze.
Filipiak odwrócił się i ruszył ku środkowi obozowiska. Omal się od niej nie uwolnił: poszła za nim głównie po to, by nie zostawać w pobliżu Bielskiego.
– Dlaczego pani myśli, że będą nas ścigać do upadłego? – zapytał.
– Nie powiedziałam, że…
– Gdyby nie miny, a teraz śmigłowiec, bylibyśmy daleko. Nawet na ciężarówkach mogliby nas gonić całymi dniami. Ten pani Sabah musi zdawać sobie z tego sprawę. A jednak uważa pani, że ruszy w pościg, mimo że nie ma żadnych szans.
– Ma – uśmiechnęła się blado. – Sam pan widzi: utknęliśmy.
– Problem w tym, że nie mógł tego przewidzieć.
– Problem w tym, że jego prowadzi Allach.
– Dlaczego? – Czułem, że stawiając to pytanie w zastępstwie nieco oszołomionego porucznika, w jakimś sensie ją zdradzam.
– O co ci chodzi?
– Skończ, skoro zaczęłaś. – Było mi jej żal, ale żałowałem też siebie i większości spośród prawie pięćdziesięciu innych. – Dlaczego Sabah ma prawo wierzyć, że wypełnia wolę boską?
– Ja wcale nie…
– Dlaczego?
Zlizała pot z górnej wargi. Czułem się parszywie: znęcałem się nad nią, bo zamiast trzymać język za zębami, próbowała nas ostrzec.
– On… zrobiłam coś… – Zaczerpnęła ogromny haust powietrza i wypchnęła to z siebie. – Rozpłatałam szablą jego matkę.
Filipiak zderzył się z jakąś niewidzialną ścianą. Ja potknąłem się o mniejszy, za to materialny kamień.
– Co zrobiłaś?!
– Nie wiem, czy ją zabiłam. – Najgorsze już powiedziała, szło jej teraz lżej. – Dali mi narkotyk, byłam półprzytomna. Pamiętam, że zerwałam ze ściany taką jakby turecką szablę, wiecie, jak z Sienkiewicza, i… – Złączyła dłonie na nieistniejącej rękojeści i całym ciałem, z gracją baletnicy, wyprowadziła cięcie. Niemal słyszałem świst klingi. – Wszystko z niej wypłynęło. Jelita, krew… Wszystko.
Читать дальше