Czekałem na łzy. Nie popłynęły. Wspomnienie wstrząsnęło nią, ale właśnie nią, a nie jej sumieniem.
– No… ładnie. – Filipiakowi musiało mocno zaschnąć w gardle. Nadchodzący z naprzeciwka Lesik i Agnieszka aż się zatrzymali na widok jego miny.
– Ale dlaczego? – I znowu to mnie przypadło najtrudniejsze pytanie.
– Byłam… nie wiedziałam, co robię.
– Dobra – zgodziłem się. – Nie wiedziałaś. Ale dlaczego, do nagłej cholery, zrobiłaś harakiri własnej teściowej?! Różne rzeczy się robi na haju, ale jakiś, choćby pokręcony sens to jednak ma!
Ktoś, chyba Lesik, wymamrotał: „Matko Boska!”. Obejrzała się, jakby przestraszona.
– Co tam się stało? – Szedłem za ciosem. – Musisz nam powiedzieć!
Szarpnęła się, posyłając mi dzikie spojrzenie.
– Odczep się!
Rzuciła się biegiem ku brzegowi wąwozu. Stok był tu stromy; raz i drugi zjechała na kolanach i łokciach, ale i tak znikła za krawędzią, nim ktokolwiek zdążył otrząsnąć się z zaskoczenia.
– Czy ja dobrze zrozumiałam? – zapytała Agnieszka Wielogórska. Była zmęczona, ale właśnie dlatego spalający mgiełkę otępienia blask w jej oczach stał się tak łatwy do wychwycenia.
– Niech pani tego nie robi – rzuciłem ostrzegawczo.
– Czego?
– Nie bawi się w dziennikarkę. Przynajmniej teraz.
Popatrzyła na mnie z mieszaniną wyrzutu i wyzwania. W końcu wzruszyła ramionami i przeniosła wzrok na Filipiaka.
– I co teraz?
Czułem, że najchętniej powtórzyłby manewr Gabrieli.
– Nic – mruknął.
– Jak to? – zdziwił się, nawet bez zbytniego oburzenia, major Lesik. – Ta kobieta przyznała się właśnie do morderstwa. – Filipiak rzucił mu ponure spojrzenie. – Pozwoli jej pan uciec?
– Pieszo i bez wody? O czym ksiądz mówi…
W zasadzie w stu procentach się z nim zgadzałem, ale do nóg nie przemówiła logika i korzystając z zamętu w głowie, poniosły mnie w górę stoku. Bałem się. Jeśli pognała na oślep w bezmiar tego bezwodnego pustkowia, jeśli Filipiak się mylił…
Nie mylił się. Siedziała po turecku, wsparta o drzewo, z odrzuconą do tyłu głową, i gdyby nie to, że wybrała niewłaściwą stronę pnia, można by ją wziąć za studentkę czy młodą urzędniczkę, która podczas przerwy śniadaniowej wyszła na słońce, by poopalać twarz.
Patrzyła w niebo oczami, które nie widzą.
– Mogę usiąść?
Żadnej reakcji. Dostrzegłem wychyloną zza krawędzi wąwozu Agnieszkę. Osunąłem się na trawę po północnej stronie pnia, pogroziłem jej pięścią. Uśmiechnęła się leciutko i znikła.
– Nie załatwisz tego w ten sposób. – Nie widzieliśmy się i to ułatwiało mi zadanie. – Będą pytać do skutku.
– Zostaw mnie. – Zgaszony głos kogoś, kto nie ma sił walczyć.
– Chcę ci pomóc.
– Pewnie.
– Nie zachowuj się jak dziecko. Mamy prawo wiedzieć. Jeśli Sabah nas znajdzie i zacznie się walka… Przecież w to wierzysz, prawda?
– Boję się tego. – Ledwie ją słyszałem.
– Rozumiem: „Może się jednak nie zjawi, więc nie muszę mówić”.
– Daj mi spokój.
Dałem. Na całą minutę.
– Mówiłaś coś o narkotykach. Co to miało znaczyć?
– Nic. Odejdź. Proszę.
– Co, popalałyście sobie w ramach wieczorku zapoznawczego?
– Proszę…
Czułem, że za chwilę zrobi coś strasznego. Ucieknie. Wydrapie mi oczy. Rozpłacze się. Tak czy inaczej zniszczy coś, co między nami było… mogło być? W co wierzyłem, że będzie?
Gubiłem się w tym wszystkim. Pozostało zdać się na instynkt, i to właśnie on, nie bawiąc się w budowanie uzasadnień, kazał mi odejść.
*
– …już taką dziurę, że można będzie niedługo tańce urządzać, a Giełza dalej kopie. – Olszan mówił zarazem niedbale i cicho, co rzadko chodzi w parze. – Ale w końcu stąd wyjedziemy. Dlatego uważam, że powinien dać go pan na suzuki. To ostatni wóz, do którego strzelą.
Filipiak trzasnął trzymanym w dłoni butem o kamień, na którym siedział, zaczął wysypywać piasek.
– Ciekawe, skąd pan wie – mruknął. Zwolniłem, zaciekawiony.
– Nie marnuje się rakiet na byle co. Mało ich mają.
– Ostatnio strzelali do ciężarówki – włączyłem się do rozmowy.
– No i skasowali jedną z drużyn. – Olszan nie był chyba zadowolony z rozszerzenia kręgu dyskutantów, ale ostatecznie podrzuciłem argument stronie przeciwnej. – Może zresztą liczyli, że pozbawią nas wody albo amunicji… No i to jednak ciężarówka, a nie jakiś cywilny pędrak. A za pierwszym razem polowali na czołg.
– BWP ma pancerz – zauważył Filipiak. – W samochodzie byle odłamek może zniszczyć nadajnik.
– Ale właśnie w bewupy będą strzelać.
– Prawdopodobnie – zgodził się. – Dlatego nie namawiam, by się pan przesiadł. Giełza jakoś sobie poradzi.
– No, nie wiem… Tak między nami, to on jest dość cienki.
– Jadąc i tak nie będziemy używać krótkofalówki.
Olszan uniósł ręce w żartobliwym geście kapitulacji i odszedł w stronę okopu, do którego pół godziny wcześniej przeniesiono nadajnik. Spod siatki maskującej gramolił się akurat Morawski. Jak na pilota przystało, błyskawicznie wypatrzył manierkę w mej dłoni.
– I tak się nudzisz – błysnął zębami, podchodząc i wyjmując mi ją z ręki. – Przyniesiesz sobie nową.
Górna część jego kombinezonu zwisała za pośladkami, podtrzymywana pasem z kaburą, a zastępujący ją podkoszulek wyglądał jak mokra szmata, którą wycierano bardzo brudną podłogę. Inaczej mówiąc: major prezentował się dokładnie tak jak wszyscy, którzy wzięli się za łopaty.
– Coś nowego? – wskazałem okop. Z ustawionym na zewnątrz wąwozu masztem łączył go długi kabel anteny kierunkowej.
– Nic. – Morawski opróżnił połowę manierki i zrobił sobie krótką przerwę. – Czekamy.
– Na mirage?
– Albo ruski śmigłowiec. – Minę miał raczej ponurą.
– Też myślisz, że to rosyjska maszyna?
– Jeśli wierzyć Wielogórskiej… Szturmowiec, płaskie oszklenie, rakiety o zasięgu sześciu, siedmiu kilometrów… To cholernie ogranicza pole manewru. Apache, supercobra, rooivalk, mangusta, tiger, no i rosyjski Mi-28. RPA i Europa odpadają, za mała produkcja, praktycznie tylko na własny użytek. Europejskie maszyny nie strzelają zresztą na razie tak daleko. Amerykanów możemy z góry skreślić. Zostaje mil.
Miał rację. Nie wystarczy mieć pieniądze – duże, nawiasem mówiąc – by stać się szczęśliwym posiadaczem takiego, dajmy na to, apache’a. Trzeba jeszcze uchodzić za stuprocentowo lojalnego i liczącego się sojusznika Stanów Zjednoczonych. Egipt, Izrael, Arabia Saudyjska – na tym według mojej wiedzy kończyła się lista nienależących do NATO użytkowników ekskluzywnej maszyny.
– To chyba lepiej? – rzuciłem niepewnie.
– Że mil? Nie wiem. – Łyknął z manierki. – Elektronikę może mieć słabszą, ale też niekoniecznie. A sama maszyna… Ponoć kaliber poniżej 25 mm nie robi na niej wrażenia. Wielkie, ciężkie, dobrze opancerzone bydlę. W lokalnej wojnie, gdzie śmiga więcej kul niż rakiet, chyba wolałbym latać takim niż zachodnim.
– Gdybyś to ty teraz na nas polował… Co byś zrobił?
– Wyniósłbym się w diabły – uśmiechnął się krzywo. – Tyle że ja nie jestem bojownik islamu; mam ambicję żyć, nie ginąć w dżihadzie.
– Skąd wiesz, że to muzułmanie?
– Nie wiem. Ale Mi-28 ma jeszcze i tę dobrą stronę, że wywodzi się z Mi-24. A dwudziestkączwórką latały i latają setki pilotów w co najmniej kilkunastu krajach świata. W tym wielu Arabów. Nawet gdybyś kupił na czarno zachodnią maszynę, pozostałby ci problem pilota i strzelca. No i mechaników. Tu masz je z głowy: za psie pieniądze albo i za „Allach zapłać” możesz mieć dobrze przeszkolony, lojalny personel. W przypadku muzułmanów gotów polec dla świętej sprawy.
Читать дальше