– Nie możemy jechać dalej – powiedział cicho.
– Musimy! Już i tak jesteśmy umówieni na styk. Jeszcze godzina zwłoki, a nie zdążymy przed zmrokiem. Trzeba będzie czekać do rana.
– Wiem. Ale to nie musi być samochód albo haubica. Śmigłowiec też wchodzi w rachubę. A śmigłowcem mogli spokojnie zdążyć.
– Morawski mówi, że to niemożliwe.
– Niemożliwe, że strzelali w nas wichrem, mokopą albo hellfire’em. Zgoda. Ale już ta ataka… Wie pan, co to takiego? – Uznał pytanie za retoryczne i sam na nie odpowiedział: – Unowocześniona wersja pocisku, którego używają Mi-24. Nasze chociażby. Morawskiemu chodziło pewnie po głowie te osiem kilometrów, więc założył, że pocisk może więcej. Niby słusznie, bo mało kto strzela na maksymalny dopuszczalny instrukcją dystans. Więc wziął pod uwagę to, co przeleci dychę.
– I miał rację. – Broniłem nie tyle fachowości majora, co swoich pacjentów. – Jak możesz strzelać z bliska, nie strzelaj z daleka. Zasada stara jak świat. A oni mogli. Grom niesie na pięć z kawałkiem. Zresztą te całe ataki to też nie kałasznikowy. Byle kto nie kupi ich na straganie. Ruscy je mają, ale nie wiem, czy ktoś więcej.
– Zna się pan na tym? – uniósł lekko brwi.
– Trochę. Wojsko to moje hobby – mruknąłem. Nie dziwiłem się jego zdziwieniu. Armie, wbrew pozorom, pełne są osobników nie odróżniających M-16 od M-60 i mila od miga. – Wiem na przykład, że nikt nie montuje tego systemu na małych śmigłowcach. Rosjanie robią, co mogą, żeby upchnąć swoją broń za granicę, a jakoś nie słychać, by zachęcali biedne kraje dysponujące tylko lekkimi śmigłowcami do zakupu takich rakiet.
– To nie musi być lekki śmigłowiec – rzucił posępne spojrzenie w stronę wzgórz na południu.
– To w ogóle nie musi być śmigłowiec – poprawiłem go. – Sam pan obstawiał haubicę albo samochód z wyrzutnią.
– Przemyślałem to. Zasuwał dziewięćdziesiątką. Ciut za szybko.
– Zaraz – przypomniałem sobie. – Czy takie radary nie rozpoznają automatycznie celu? No wie pan: człowiek, pojazd kołowy, czołg…
– Owszem. Ale muszą dobrze pomacać obiekt wiązką. A ten ledwie mignął zza wzgórz.
– Efekt Dopplera. Radar rejestruje ruch. A chyba trudno pomylić ruch wirnika z czymkolwiek innym.
– Chyba trudno – zgodził się. – O ile widzi się łopaty, a nie głowicę. Albo, powiedzmy, kurz. – Uniosłem brwi. – To dobry sprzęt. Służy między innymi do namierzania eksplozji. Wie pan: w artylerii.
– Potraficie dostrzec chmurę kurzu, a nie odróżniacie samochodu od helikoptera? Gratuluję.
Milczał przez chwilę. Dawał mi czas, bym ochłonął.
– Nie mogę ryzykować – powiedział w końcu cicho. – Może to i samochód, ale wiemy, że po okolicy kręci się szturmowy śmigłowiec.
– Szturmowy?! – Chyba dał mi za mało czasu. Byłem rozgoryczony i zły. – Bo rozwalił ciężarówkę z ziarnem?! Widzieliśmy ją: dostała w sam środek rakietą niekierowaną. Jedną! Wie pan, co to znaczy? Że podleciał blisko i prawie im ją włożył. Jeśli tak walczą szturmowe śmigłowce, to ja jestem…
– Wielogórska go widziała.
– Dziennikarka – prychnąłem szyderczo. – Pewnie nie odróżnia śmigłowca od młockarni.
– Nie bardzo – przyznał spokojnie. – Ale nie było jeszcze całkiem ciemno, a ci dwaj przelecieli tuż obok. – Uśmiechnął się pod nosem. – Ponoć omal nie wleciała we własne gówno od podmuchu. Jej słowa. A po rolce papieru nawet ślad nie został: odfrunęła w siną dal.
– Dwaj? Oba śmigłowce?
– Dwaj faceci. Jeden za drugim. Ten drugi wyżej. Widziała sylwetki w kabinie. – Milczałem, porażony ciężarem gatunkowym dowodu. Tylko w wyspecjalizowanych maszynach szturmowych stosuje się tego typu układ foteli. Ale nie powiedział jeszcze najważniejszego. – I jeszcze coś. To na pewno nie był Mi-24. Miał płaskie oszklenie kabiny.
Wojsko było moim hobby. Prawie od razu zrozumiałem, co to oznacza. Ale właśnie dlatego walczyłem do końca.
– Przywidziało jej się. Noc, zaskoczenie… Zwiewali spod ognia, pewnie szybko. Nie miała czasu się przyjrzeć.
– Miała – powiedział bez triumfu, raczej z żalem. Ale właśnie dlatego mu uwierzyłem. – Zdążyła nawet pstryknąć fotkę.
– Co?
– Michnik powinien dać jej podwyżkę – uśmiechnął się smętnie. – Rasowa dziennikarka. W gówno może wpadać, ale zdjęcie i tak zrobi.
– I… wyszło? Po ciemku?
– Jest pewna, że tak. Będzie czytelne.
– Będzie?
– Kiedy się je wywoła. To nie cyfrzak. Ma zwykły aparat.
*
– Nie może tego zrobić! – Na twarzy Gabrieli niewiara walczyła z oburzeniem.
– Dowódca może wszystko – stwierdziłem filozoficznie. – Na wojnie przynajmniej.
Od kilku minut grupa wozów sunęła skrajem zadrzewionego terenu, ale dopiero przed chwilą ktoś zorientował się, że zmieniliśmy kurs. Padło pytanie przez radio, Filipiak ograniczył się do suchego przypomnienia, by jechać za nim, a dziewczyna utkwiła we mnie wyczekujące spojrzenie. Musiałem wyjaśnić, w czym rzecz.
– Bzdura! Nie jesteśmy na wojnie!
– O co ci chodzi? – zapytałem zdziwiony.
– O niego – poruszyła wspartą o brzeg noszy stopą. Od jakiegoś czasu przeżywałem duchowe rozterki w związku z jej pozą: jako lekarz miałem ochotę usunąć to obce, przybrudzone ciało z sąsiedztwa pacjenta, zaś jako mężczyzna czerpałem głęboką przyjemność z gapienia się na jej bosą nogę.
– Filipiak odpowiada za wszystkich.
– Ale inni nie umrą, jeśli nie zdążymy na samolot.
– Nie znasz się na współczesnym uzbrojeniu. W odkrytym terenie nie mamy szans. Jeśli to jest to, o czym Filipiak myśli, może mieć do szesnastu pocisków kierowanych. Ale nawet gdyby polowało z jednym tylko pakietem czterech sztuk, to zostały mu dwie. Taka rakieta trafia w pojazd w dziewięciu przypadkach na dziesięć. Mając dwie, prawie na pewno załatwi czołg. A wtedy podleci bliżej i za pomocą działka zrobi sieczkę z reszty. Albo za pomocą rakiet niekierowanych.
– Dlaczego? – rzuciła buntowniczym tonem.
– Bo jesteśmy słabsi.
– Dlaczego ktoś miałby robić sieczkę z oddziału UNIFE?
Poruszyła drażliwy temat. Starałem się o tym nie myśleć.
– Widać ma powody.
– Może się nie znam na broni – przyznała niechętnie – ale trochę tu mieszkam. Tu nikt z wami nie walczy. A jeszcze przy użyciu jakiegoś superśmigłowca… Bzdura.
– Chłopaki mówią, że to ruskie helikoptery – odezwał się po raz pierwszy nasz kierowca. – Ten zestrzelony też. I że dlatego rąbnęli nam w nocy akurat UAZ-a. Bo po numerach można by dojść, co to za maszyna i smród by się zrobił.
– Rosjanie? – Gabriela posłała mi spojrzenie, w którym wyrzut walczył z nadzieją. – Mówiłeś, że to Mengesza…
– Bo to on. W każdym razie pomagał.
– I… wszystkie szczątki były w tym gaziku? – upewniła się. – Czyli to wcale nie musiało chodzić o mnie?!
– Daj spokój – wzruszyłem niechętnie ramionami.
– Ale to wszystko wyjaśnia!
– Nie, to jest tylko w miarę sensowne. Wiem, że przyjemniej by ci było ze świadomością, że nie masz z tym nic wspólnego, ale…
– Przeceniasz mnie – rzuciła szyderczo. – Wolę wyrzuty sumienia niż jakieś cholerne KGB i śmigłowce na karku. Z wyrzutami da się żyć.
– Niby logiczne – przyznałem. – Ale po pierwsze, istnieje coś takiego jak logika kobieca, a po drugie, skoro panowie czekiści buchnęli już komplet dowodów, wcale nie muszą nastawać na nasze życie.
Читать дальше