Derka okazała się parą koców. Gabriela uniosła ten drugi, poklepała ręką miejsce w sąsiedztwie swych bioder. Potem od razu położyła się na wznak, zamknęła oczy, z bolesnym westchnieniem uwolniła od buta pierwszą stopę. Spod wystrzępionej sukienki błysnęło bielą damskich fig. Podczołgałem się na rękach i kolanie lewej nogi. Koc był szeroki; mieściłem się na nim, nie dotykając jej wcale.
– Jejku, jak dobrze… – Okryła nas drugim kocem, tym w pasy. Było zimno, czułem suchy zapach ziemi, woń osła i starego ludzkiego potu. Nic przyjemnego. Noga bolała, organizm żebrał o wodę. Ale przyznałem jej rację: było dobrze. Przynajmniej przez chwilę.
Napawaliśmy się jej smakiem, leżąc w ciszy obok siebie. Lekki wiatr szeleścił w górze listowiem akacji. Ciepło z wolna powracało do mego ciała, ale wciąż miałem dreszcze i nie potrafiłem uwierzyć, że za parę godzin będę błagał o choćby odrobinę nocnego chłodu.
– Jacek?
Słuch też człowiekowi siada wraz z odwodnieniem organizmu, ale nie dlatego ledwie ją usłyszałem. Po prostu szeptała.
– Spróbuj zasnąć. – Też mówiłem szeptem, głównie dla zaoszczędzenia resztek wilgoci w ustach. – Odpocznij.
Chyba próbowała. Raz i drugi zahaczyłem spojrzeniem o jej powieki. Były zamknięte; srebro księżycowego światła zastygło nieruchomo w gąszczu długich rzęs. Próbowała. Ale nie wyszło.
– Tam nie ma naszego wojska, prawda? Jechali kolumną, w biały dzień… Nikt nam nie pomoże, co?
Przypomniałem sobie drogę pod Misrak Gashemo. To nie wyglądało jak przemarsz wojska przez wrogie terytorium.
– Jesteś stąd. Najwyżej zgubisz się w tłumie. Nic ci nie zrobią.
– Tak – przyznała. – Mnie nic nie zrobią.
Nie otwierała oczu. Mogłem wpatrywać się w jej profil i nie myśleć o tym, jak bardzo chce mi się pić. Była piękna i pragnąłem jej prawie w połowie tak mocno, jak wody. A może i w dwóch trzecich.
– Gapa… mam prośbę.
– Zdejmij buty – wymruczała. – Zobaczysz, jak fajnie.
– Gdyby co… Nie strzelaj, jeśli cię znajdą ci od Sabaha.
– Dasz radę? Mogę ci pomóc.
Usiadłem, sięgnąłem do sznurówki. Gotowa faktycznie to zrobić. I paść trupem od odoru skarpet. Już nie pamiętałem, kiedy po raz ostatni miałem okazję zdjąć buty.
– Nie zabije cię. Byłby ostatnim frajerem, gdyby zabił taką dziewczynę. Nie wariuj. Daj się wziąć żywcem. Proszę.
Miała rację z tymi butami: fajnie było poczuć pieszczotę wiatru na gołych stopach. Skarpety też zdjąłem.
– Jaką dziewczynę?
Znów leżeliśmy obok siebie. Jej ramię dotykało mego rękawa.
– Przecież wiesz.
– Nie wiem. Powiedz.
Patrzyłem w gwiazdy. Ostatni raz. To wiele ułatwia.
– Piękną. Mądrą. Cudną. – Słowa same przedzierały się przez barierę drętwiejącego od suchości języka. – Jesteś… nie ma takiej drugiej.
– Drugiej może nie – zgodziła się. – Za to lepszych masa.
– Głupstwa opowiadasz.
– Mam trzydzieści lat. – Nadal nie otwierała oczu, tak jakby naprawdę próbowała zasnąć. – I nikt mnie nie chciał. Nigdy. Owszem: do łóżka, na szybki numerek. To chętnie. Zaliczyć w Polsce czarną dupę to atrakcja. Ale pójść na spacer środkiem Piotrkowskiej i trzymać za rękę? Kupić loda na spółkę i lizać na zmianę, przy ludziach? Przedstawić rodzicom? – Nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. – Wmawiałam sobie, że to przez bezrobocie, ale tak naprawdę przyjechałam tu po faceta. Bo tam chyba nigdy… A jestem normalna. Żadna zakonnica. Chcę mieć dom, męża i dzieci.
Uniosłem rękę, by zaraz potem położyć z powrotem na kocu. Nie uciekła na koniec świata dlatego, że brakowało jej męskich rąk na piersi czy pośladkach. Chciałem co prawda odnaleźć jej dłoń, lecz różnica nie wydawała mi się w tej chwili taka wielka. Każdy kawałeczek Gabrieli był słodki, dotyk każdego budził dreszcz.
– Jeszcze się doczekasz. Masz czas. Tylko nie daj się zabić.
– Nie mam czasu. Ani pracy, domu, pieniędzy. Nic. Zero atutów. Najgorsza kandydatka świata. Tylko debil taką weźmie. A ja nie chcę debila. W tym też problem. Gówniana ze mnie partia, ale wymagania mam wcale nie gówniane. Przed wyjazdem poszłam do biura matrymonialnego. Kazali spisać preferencje. Proszę bardzo. Przed czterdziestką, najwyżej trochę po, nie bardzo gruby, nie bardzo dzieciaty, z jakąś pracą, bo ja nie miałam, a z czegoś musielibyśmy żyć. Matura, bo o czymś trzeba czasem pogadać. Wszystko. Pani się zdziwiła, że tak skromnie, no to dopisałam niebieskie oczy. Jak się da.
– Oczy?
– Zawsze mi się podobali faceci z niebieskimi.
– I co?
– I nic. Pies z kulawą nogą. Ożeniłbyś się z Murzynką?
Retoryczne pytanie. To znaczy: w momencie, gdy wymawiała te słowa. Bo potem… Było cicho, było ciemno, nie poruszyła się. Ale jakoś wyczułem, że jednak czeka.
– Przez biuro? Nie. Nie sądzę. To faktycznie problem. – Patrzyłem, jak jej powieki unoszą się, głowa obraca powoli, a odbita od czarnych tęczówek księżycowa poświata nasiąka bolesnym zdziwieniem. – No co? Nie jesteś dzieckiem. Wiesz, że to niełatwe dla białego faceta.
Przyglądała mi się. Była czarna i tylko tyle zdołałem stwierdzić: że mi się przygląda.
– Dzięki za szczerość. To znaczy… naprawdę. Nie myśl, że…
– Rozwódka też jest problemem. I panna z dzieckiem. Albo starsza o parę lat. Puszczalska. Żydówka. Prawosławna. Ateistka. Dewotka. Ambitna karierowiczka. Nimfomanka. Głupawa blondynka. I co z tego? Człowiek się zakochuje i…
– Tamtego nie widać na ulicy. Nie wstyd się z taką pokazać.
– Gapiliby się na nas – przyznałem. – Ale to nie ma nic wspólnego ze wstydem. Za piękna jesteś, żeby się ciebie wstydzić.
– Nie jestem piękna.
– A co ty możesz o tym wiedzieć?
– Jestem… zgrabna – znalazła odpowiednie słowo. – I tyle.
– Niech ci będzie – zgodziłem się. – Ale uwierz mi: to wystarczy. Sabah prędzej zarżnie ulubionego wielbłąda i połamie najlepszy karabin, niż zabije taką laskę. Za cenna jesteś.
– O co ci chodzi? – zapytała rzeczowo.
– Żebyś nie robiła głupstw. Podniosła ręce, jeśli się zrobi beznadziejnie. Póki się żyje, jest nadzieja. Raz już od niego uciekłaś. A poza tym…
– I tak miałam za niego wyjść? – domyśliła się. Po czym zafundowała mi kolejną niespodziankę. – Dobrze.
– Co: „Dobrze”? – Nie ufałem jej. Za łatwo poszło.
– Jeśli umrzesz, nie będę strzelać. To chciałeś usłyszeć? Proszę. Tylko powiedz, dlaczego. Co cię to obchodzi.
Zawahałem się. Jeśli wtedy nie dotarło do niej… Może lepiej zostawić wszystko tak, jak było?
– Zależy mi na tobie – powiedziałem ostrożnie.
– Jak bardzo?
– No… bardzo. Najbardziej. – Czekała na więcej, wobec czego pozbierałem odwagę i uśmiechnąłem się do niej. – Chciałbym z tobą być, jeśli z tego wyjdziemy. Ożenić się – sprecyzowałem.
Powiedziałem to. Tak po prostu.
– Rozumiem. – Serce na chwilę zastygło mi w piersi, bo w jej głosie nie było żadnej z emocji, tradycyjnie przypisywanych pannom, które właśnie wysłuchały oświadczyn. – Tylko że raczej nie wyjdziemy. Z żeniaczki nici. Więc może jakaś namiastka?
– Co? – Leżałem: to dlatego szczęka nie opadła mi z wrażenia.
– Nigdy nie robiłam tego z facetem, którego kocham. Fajnie by było raz spróbować. Byłbyś tak uprzejmy?
– Chcesz…? – Nie poruszała się i pewnie dlatego nie miałem pewności, że to nie początek omamów, wywołanych odwodnieniem.
Читать дальше