Koniec marzeń. Wracamy na ziemię.
– Dogadajmy się – rzuciłem do mikrofonu.
– Dogadujemy się – mruknął Student. – We dwóch, jak rozumiem? Ktoś nas słucha?
– Niby jak? – posłałem Kaśce wymowne spojrzenie. Niepotrzebnie chyba, bo od początku było jasne, że jej tu nie ma. – Tamci siedzą w wozie i się rozglądają. Nie kombinowałbym niczego na twoim miejscu.
– Nie kombinuję. – Odczekał chwilę. – No dobra. Moja propozycja jest taka: dostaliśmy mniej gotówki, a ubył tylko jeden do podziału. Więc dzielimy między tych, którzy od początku byli w drużynie. I tak jesteśmy stratni.
Zwolnił przycisk. Moja kolej.
– A co z resztą? – Strasznie nie chciało mi się zadawać tego pytania. Bo znałem odpowiedź. Jedno co dobre, to że Kaśka jest obok, słucha wszystkiego na żywo. Nie będę musiał łamać sobie głowy nad doborem odpowiednich słów.
– No wiesz: nie stać nas na korumpowanie świadków. Niby to tylko trójka, ale… No i to tylko trójka – podkreślił słowo „tylko”. – Mały problem od strony technicznej.
Nie patrzyłem na Kaśkę. Nie, żebym się bał znaleźć w jej oczach pytanie, cień wątpliwości. To akurat byłoby nawet fajne: móc odpowiedzieć „nigdy w życiu, głuptasie”. Ale na rozczarowanie nie miałem gotowego lekarstwa.
– Chcesz ich sprzątnąć? – Ja rozczarowany nie byłem; podtrzymanie spokojnego tonu przyszło mi bez trudu.
– No. Ja, Patrycja… Nie bój się. Nie musisz podpalać następnego lontu. Zajmiemy się wszystkim.
Miły gest. Ostatecznie mógł mi przydzielić Młodego: skoro już zacząłem, wtedy, bagnetem…
– Ten wariant nas nie interesuje. Masz inny?
Musiał to przemyśleć.
– O nią ci chodzi? O tłustą dupę przed czterdziestką? – zapytał ze zdziwieniem, które brzmiało jak autentyczne.
– Po trzydziestce – sprostowałem beznamiętnie. – I nie jest taka… – Ciut za późno ugryzłem się w język, ale jakoś udało mi się utrzymać w spokojnej tonacji. – Zresztą nie chodzi tylko o nią. Ma być bez zabijania.
– Będziemy stratni.
Nie zdążyłem użyć przełącznika: Kaśka chwyciła mnie za rękę.
– Zaproponuj mu forsę. – Chyba na zasadzie konspiracyjnego odruchu mówiła szeptem. – Mamy dwie setki. Jest z czego schodzić.
– Setkę – przypomniałem. – Druga jest Czarka.
– Też by go najchętniej zabili. Nie bój się, nie pozwie cię, jak oddasz część jego doli.
Zdjąłem delikatnie jej dłoń z przełącznika.
– A co z Szamockim? – rzuciłem pytanie w eter. Chyba trudne pytanie. Na odpowiedź przyszło mi poczekać.
– No wiesz… To głowa. Może się wygadać. Wolałbym… rozumiesz. Ale od początku jest z nami, więc już nie naciskam. To twój kumpel. Ale lepiej by było… rozumiesz.
Cholernie subtelny się zrobił.
Kaśka nie była taka subtelna.
– Widzisz? – rzuciła triumfalnie. – Jego też sprzątną przy pierwszej okazji. Jeszcze ci podziękuje, że wydałeś część jego forsy. Ma dom, rodzinę, posadę… Na cholerę mu tyle pieniędzy?
– Nie bądź dzieckiem. Każdy potrzebuje forsy. Ile wlezie.
– Ty też? – spytała zaczepnym tonem. Zupełnie jakby odpowiedź „tak” nie wchodziła w rachubę.
– Nie, robię ten skok z nudów i sympatii do sprawy muzułmańskiej.
– Pytam poważnie.
– Cicho. – Posłusznie zasznurowała usta. Mogłem uruchomić nadajnik. – Ile chcesz za swoje Malutkie?
– Co?
– Nie czarujmy się, Student. Ty nie ufasz nam, my tobie. Jakoś nie mam lepszego pomysłu na skuteczne gwarancje. Najlepiej niech zostanie tak, jak jest: równowaga sił. Jak za zimnej wojny. Przejeżdżałem parę razy wzdłuż rzeki. Fakt, płasko tam. Może cię kusić, by nam wsadzić rakietę w tyłek. Więc powiedz, za ile sprzedasz mi swój komplet. Ustalimy szczegóły zeznań i się rozjedziemy.
Mógłbym mówić dalej, ale zwolniłem przycisk. Lepiej sprawdzić, czy nie umiera ze śmiechu.
– Jaja sobie robisz? – Nie umierał. – Słuchaj no, o chłopakach możemy pogadać.
Ostatecznie podpalali te lonty. Ale ta twoja kurewka nie może trafić do prokuratora. Nie może, rozumiesz? Bo nas wszystkich udupi.
Posłałem Kaśce uśmiech. Spokojny, typu „nie przejmuj się”.
– Nie bierze za to. Za seks. – Ze swego głosu też mogłem być dumny. Negocjator jak się patrzy, zero emocji. Tylko przycisk niepotrzebnie zwalniałem. Trzeba było mówić dalej, spychając temat do roli dygresji. Bo też i był dygresją. Po głosie Studenta poznałem, że nie tędy zamierzał atakować. Chyba zaskoczył go mój komentarz.
– Nie? No, może nie w gotówce. Ale w posadach? Wiesz, jak się załapała do tej gazety?
Bo ja akurat tak. Chudzyński ją sprawdził. Dupą się załapała. Dupą.
Już się nie uśmiechałem. Udało mi się utrzymać spojrzenie na twarzy Kaśki, to wszystko.
Też niewiele, bo względnie łatwo nie odwracać wzroku od kogoś, kto zrobił to wcześniej. I tak zdecydowanie. Niczego nie ryzykowałem. Widać było, że nie spojrzy mi w oczy przez jakiś czas.
Rok, może dwa. To znaczy: pierwsza, z własnej woli.
Przypomniał mi się jej gest. „Jak trafiłaś do «Jagienki»?” – i palce rozpostarte na podobieństwo litery „V”. „Victory”. Symbol opozycji. Wujek solidarnościowiec, znajomości, zasługi. Kurwa mać. Próbowała mi powiedzieć. Sama. Jedno pytanie więcej, chwila refleksji nad goryczą w jej uśmiechu – i wyciągnąłbym to z niej. Chciała tego. Próbowała powiedzieć. A ja jej nie pomogłem i teraz…
To musiało boleć dziesięć razy mocniej. Z mojej winy.
– Dawała byłemu facetowi swojej naczelnej – ciągnął Student. – Żadna tam miłość. Wiem od Patrycji. Na sto procent. Doktorek wynajął jakiegoś detektywa, a Kasia ma gadatliwą kumpelę. I też potrzebowską, jeśli chodzi o szmal. Wszystko wyśpiewała. Gość ani trochę nie kręcił Kaśki. Rzygała, ale targowała się i mu dawała. Daj sobie z nią spokój, Adam. I nie wciskaj nam, że coś dla ciebie… Jak pociąłeś to przęsło, zastanawialiśmy się, czy cię nie skasować. I doszliśmy do wniosku, że nie trzeba. Bo nie zakablujesz. A wiesz dlaczego? Bo się bujasz w tej swojej redaktorce. Tej prawdziwej. Prawdziwa dziennikarka, prawdziwa miłość. Nie zaryzykujesz życia jej i chłopca. Dobra kalkulacja?
Szum w słuchawce. Puścił przycisk, czekał. Nie miałem ochoty odpowiadać. Nie miałem ochoty w ogóle z nim gadać. Już nie.
– Kaśkę tylko dmuchasz, prawda? – Korzystał bez litości z wolnego kanału. – Pastylka przeciwbólowa? Też tego próbowałem, jak mnie Anka w trąbę puściła. Nie powiem, nawet fajna pastylka. Ale w każdej aptece znajdziesz lepsze. Byle mieć forsę na zapłatę. A ty będziesz miał.
Więc daj sobie z nią spokój. Niedługo wracamy. Błyśniesz kasą przed Iloną, rzuci ci się w ramiona i Kaśka nie będzie do niczego potrzebna. Właściwie to z nas wszystkich ty powinieneś być najbardziej zainteresowany… Wiesz, odtrącone baby są mściwe. Sama pobiegnie do prokuratora, nikt nie będzie musiał jej dociskać. I rozpieprzy ci szczęśliwe życie. Tego chcesz?
Znów dał mi szansę na odpowiedź. Szum w słuchawce był wyraźniejszy. Bo miałem ją bliżej ucha. Ta druga, naciągająca pałąk, wysunęła się Kaśce z dłoni.
– Chcę kupić twoje rakiety – powiedziałem cicho. – Podaj rozsądną cenę.
– Zostały trzy. – Odczekał sekundę. – Po jednym trupie sztuka. Lechowski, Młody, Sosnowska. Wystarczy.
Słyszała go. Przechyliłem głowę, zadbałem o to, by słuchawka nie oddaliła się zanadto od czerwonego ucha. Było za ciemno, by w ogóle mówić o kolorach, wiedziałem jednak, że jest czerwone. Mogłaby pozować do obrazu „Wina i wstyd”. Przemknęło mi przez myśl, że gdyby miała broń, być może musiałbym wyszarpywać teraz lufę z jej ust. Pewnie nie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby jednak.
Читать дальше