– Co znaczy: „głupieją”? – Chyba zmarszczyła brwi.
– No właśnie to. Jeden się dla niej rozwiódł. Drugi na złość omal nie ożenił z inną; dziewczyna już suknię ślubną kupiła… Jeszcze inny trafił na oddział zamknięty – pokręciłem palcem przy skroni. – No, chociaż to akurat nie jej wina. Choroba, przypadek; może najwyżej trochę przyspieszyła… Jeden został świadkiem Jehowy…
– Jeden się rakiecie nie ukłonił – przerwała mi cicho. Za cicho. Od razu zrozumiałem, że nie wykpię się od odpowiedzi. To nie był strzał na ślepo.
– O co ci chodzi?
– Dlaczego nie zeskoczyłeś? Mogłeś zginąć. Takie coś przeważnie trafia.
Fakt. Prawdopodobieństwo trafienia ppk – od siedemdziesięciu procent w górę. Malutka to staroć, ale w tym przypadku warunki strzału były co najmniej dobre. Student miał prawo mówić o prawdziwym pechu.
– Wszyscy mogliśmy zginąć – wzruszyłem ramionami.
– Ale nie wszyscy mogliśmy wyskoczyć. Ty byś zdążył.
– Może mam kiepski refleks.
– Adam, pieprzymy się – przypomniała spokojnie. – To u ciebie, zdaje się, oznacza szczerość.
Mówiłem jej coś takiego? Cholera.
– Jestem z tobą szczery.
– Tak? Fajnie. To może mi powiedz, dla kogo zostałeś.
Musiałem się zastanowić.
– To nie tak – westchnąłem w końcu. – Nie dla kogoś. Ze strachu. Chyba… nie wiem, za szybko to poszło… ale chyba pomyślałem, że jak nas trafią, to będę miał z głowy wszystkie problemy.
Teraz ona milczała przez chwilę.
– Czyli Ilonę – podsumowała.
– W dziewięciu dziesiątych Ilonę – przyznałem. – A może w ośmiu. Nie wiem. Trudno to w liczbach…
– Z nią też jesteś szczery? – Skinąłem głową. – Bo też się przespaliście?
Milczałem przez chwilę.
– Nawet jej nie pocałowałem.
– Co?
Za krótkie słowo, by na serio mówić o intonacji. Za ciemno, by odczytać wyraz twarzy, zwłaszcza kiedy się patrzy rozmówczyni pod nogi. Tyle że tak naprawdę patrzyłem ciut wyżej, a łydek miała trochę więcej niż Ilona – Ilona ma wszystkiego tyle ile trzeba – i mimo mroku dostrzegłem, jak nagle nieruchomieją. Przedtem lekko pocierała jedną o drugą, w ramach rozgrzewania się czy może dygotania z zimna. I nagle bęc – zastygają jak dwa wykrzykniki.
– Myślałam…
Nad językiem panowała lepiej niż nad nogami, więc poprzestała na tym jednym słowie.
– Wiesz, czym się różni Ilona Roman od strzykawki z herą? – Anemicznie pokręciła głową. – Uzależnia, nim ją weźmiesz. I daje większego kopa.
Jak przystało na faceta o marnym refleksie, dopiero teraz przypomniałem sobie o swoim partyzanckim kamuflażu. Zdjąłem kurtkę, zawahałem się, po czym nałożyłem na odsłonięte ramiona dziewczyny. Może należało po prostu podać. Po takiej deklaracji…
Nie uciekła przed moim dotykiem. No cóż: w tej sukieneczce musiało jej być naprawdę zimno.
– Dlaczego stoimy? – zapytała przygaszonym głosem.
– Lechowski. Trzeba na chwilę poluzować opaskę, bo faktycznie załatwimy mu nogę. No i musimy się zastanowić.
Zaczęła od Lechowskiego. Otworzyłem właz dachowy, nie tyle, by zerkać jej przez ramię, ile dla ułatwienia rozmowy. Najprościej byłoby zostać z nimi, w środku, ale uznałem, że bezpieczniej będzie usiąść na wieży i nasłuchiwać jednym uchem odgłosów nocy. Student nie miał granatnika i jeśli nadal planuje nas zabić, będzie musiał pofatygować się tu z całym wozem.
A o bewupie można powiedzieć niejedno, tylko nie że jest bezszelestny. Dopóki sami nie włączaliśmy silnika, uszy były najlepszym systemem bezpieczeństwa.
– Krwawi – mruknęła Kaśka po dłuższej chwili. – Trzeba będzie znów zacisnąć.
– Nie ma… sprawy. – Lechowski próbował się uśmiechnąć. – Gdzie… tamci? Chyba mi się… film urwał. Przepraszam.
Nie byłem pewien, czy dłonie Kaśki znieruchomiały na chwilę. Może i nie. Ale nie musiałem posiłkować się Kaśką.
– Nie masz za co – wzruszyłem ramionami.
– Strzelali do nas… tak? Tam… jak mi się film… Coś pamiętam. Miałem pilnować i…
Przepraszam.
– Nic się nie stało.
– Ale… mogło. Bo się… wtrąciłem. I potem nie… nie utrzymałem… w celowniku…
Przepra…
– Cicho – burknęła Kaśka. Delikatnym i stanowczym zarazem ruchem przetarła mu czoło.
Nie wiem po co: spocony na pewno nie był. Ludzie, którzy się wykrwawiają, raczej marzną. – Odpoczywaj. Nie gadaj tyle.
– Gdybym się nie… wtrącał… Student taki jest. Trochę go… znam. Nie trzeba było…
Mściwy. Jak mu ktoś… podpadnie… Dogadaliście się, a ja…
– Nie dogadaliśmy się – powiedziałem spokojnie. – To był moment: strzelili, jak tylko nadarzyła się okazja. A przedtem nie kupił ode mnie tego granatnika. Od początku chciał się nas pozbyć. Więc dobrze, że się wtrąciłeś. Bez ciebie pewnie byśmy nie wyjechali stamtąd żywi.
Miałem pomysł, jak wsiąść w jednym kawałku do wozu, ale dalej to już nie bardzo.
– No widzisz? – Kaśka uśmiechnęła się i znów pogłaskała go po głowie. Bo o to chodziło: o głaskanie, nie żadne ocieranie potu. – Zuch jesteś. Dobra robota. A teraz spróbuj zasnąć. Jak się obudzisz, będziemy w szpitalu.
Cholera, nie za dobrze to brzmiało. I te matczyne gesty… Obchodziła się z nim jak z dzieckiem. Dorosłym facetom takie zachowanie nie wróży najlepiej.
Mnie też nie wróżyło. Nie zdziwiłem się specjalnie, kiedy wygramoliła się z wozu, odeszła kilka kroków i skinęła ręką.
Położyłem RPG na stropie – lepiej dmuchać na zimne – i zeskoczyłem na ziemię. Omal nie wylądowałem na kolanach. Ostatnie kilkadziesiąt godzin dało mi się we znaki bardziej, niż myślałem. Prawdę mówiąc, chętnie zamieniłbym się z Lechowskim: dać się pogłaskać po głowie fajnej dziewczynie, usnąć i mieć to wszystko gdzieś.
– Nie dam im umrzeć – powiedziała fajna dziewczyna cicho i twardo zarazem.
– Kto mówi o umieraniu? – mruknąłem.
– Nikt – zgodziła się. – A pora zacząć. Źle z nimi.
– Chcesz, żebyśmy zasuwali pełnym gazem do mostu – domyśliłem się.
– Mostu?
Skinąłem głową na północ, skąd dobiegał całkiem wyraźny już teraz warkot. Wóz Studenta nie jechał, a co najwyżej pełzł w naszą stronę, ale bez wątpienia był bliżej. Wiatr ustał, nie łudziłem się jednak: to nie była wyłącznie kwestia doskonałej ciszy, która zapadła nad pustynią.
– Na końcu drogi.
– Nie mamy czasu na mosty – oznajmiła. – Musimy podjechać na tyle blisko, by usłyszeli nasze radio. Albo znaleźć telefon. I wezwać śmigłowiec sanitarny.
– Tak czy tak chcesz jechać szybko i do ludzi. Czyli drogą. – Zastanowiła się i kiwnęła głową. – No właśnie.
– A ty nie chcesz?
– Chcę. Problem w tym, że Student o tym wie. – Milczała, czekając na ciąg dalszy. – Zamierzałaś się zabrać z terrorystami, byle ratować chłopaków…
– To nie terroryści – zaprotestowała.
– Dobra, nieważne: partyzanci. W każdym razie ryzykowałaś. Zapamiętał to sobie. Wie, jak ci zależy. Zna się na ludziach. Z psychologii go wywalili.
– Streszczaj się. Nie mamy czasu.
– Dobra, krótko. Chce nas wykończyć. Wszystko tak się popieprzyło, że to całkiem logiczny wybór. Głównie dlatego, że nie uzgodnimy zeznań. Póki byliśmy razem, można było zmyślić wiarygodną legendę, nauczyć wszystkich i jakoś się wyłgać. Teraz już nie. Przesłuchają nas osobno i klapa. Poza tym im więcej wtajemniczonych, tym trudniej dotrzymać tajemnicy.
Читать дальше