Chyba więcej niż trochę. Kaśce zdążyły puścić hamulce.
Kiedy wsunąłem się przez właz dowódcy, nie próbowała odwracać usmarowanej słonym błotem twarzy. Płakała jak dziecko.
*
– Ja?! – Szczerego zdumienia było w jej głosie tyle, że nadmiar skroplił się chyba na wyściółce mego hełmofonu. – Co ja wyprawiam?!
Musiałem wyciągnąć nieprzytomnego Lechowskiego z wieży, powkładać przeciwpancerne naboje w puste uchwyty magazynu, załadować granatnik, a wszystko to z przerwami na wypady z wieży i lustrowanie okolicy. Wóz Studenta znikł gdzieś na północy i choć niby wróżyło to dobrze, równocześnie napawało lękiem. Nie odezwali się jednym słowem; radio milczało. Po głowie kołatała mi się stara definicja wojny – ta o polityce prowadzonej innymi metodami – i miałem jak najgorsze przeczucia. Przestali z nami rozmawiać, przestali negocjować i uprawiać politykę, a to mogło znaczyć…
Krótko mówiąc, miałem święte prawo martwić się, powarkiwać na Kaśkę i widzieć po swojemu to, co nam się właśnie przytrafiło.
– Co ci strzeliło do głowy, żeby go walić siekierą?! I to jeszcze Kleczkę?!
– Skrzynką! – odwarknęła. – A niby kogo?!
– Nikogo! Nikogo nie powinnaś…! Kurwa, Kaśka, jesteś tu ostatnia na liście komandosów! Cud, że sobie nogi nie odrąbałaś! Mało się nie zeszczałem ze strachu, jak na to…
– A ja nie mało! Przez ciebie dupa mi się klei do tego zasranego siedzenia!
– Co?
– Gówno! Naćpałeś się czegoś?! Co to miało, do cholery, być?! Jednego słowa, nic, a potem patrzę: wbija chłopakowi nóż, łapie granat i wrzeszczy, że się wysadzi! Pojeb kompletny!
Kurwa mać! Wiesz, jak się bałam! Wiesz?!
Trochę mnie to otrzeźwiło. Nigdy nie była wulgarna. Nie mówiąc o tym drugim. Bo to chyba nie metafora.
– Przepraszam – mruknąłem. – Nie było jak…
– Co nie było jak?!
Nie wyłączyliśmy silnika, darła się więc przez hełmofon wprost w moje uszy. Paskudne uczucie. Nic dziwnego, że Czterej Pancerni tworzyli taką zgraną paczkę: kłótnie w czołgu muszą wyglądać nieciekawie.
– Pieprzyć mnie! – Zamilkłem na chwilę i chyba opacznie to zrozumiała. – Ale mogłeś pomyśleć o mojej córce! – Zmieniła nagle ton na ociekający gniewnym szyderstwem. – „Gdzie mamusia? Mamusia nas zostawiła, skarbie. Nie wróci. Jeden pan ją zatłukł szpadlem.” „Ale dlaczego?” „Bo się kurwiła z wujkiem Adamem, a wujek Adam za mało dostał i chciał większą działkę.”
Zatkało mnie na moment. Nawet nie z poczucia krzywdy. Raczej ze zdziwienia, że mogła tak pomyśleć. I że ja sam nie wpadłem na to, iż tak pomyśli.
Ostatecznie byliśmy dwójką obcych sobie ludzi. A obcego, z braku innych przesłanek, ocenia się na podstawie logiki. I statystyki. Więc niby co sobie miała pomyśleć?
Nie, zaraz. Dwójką obcych?
Wciąż czułem na twarzy zapach jej podbrzusza. No i trzasnęła Kleczkę tą skrzynią. Nie bez powodu przecież.
– Kasia…
– Dobra, skończmy temat. Było, minęło. – Wypuściła głośno powietrze, co miało pewnie symbolizować równoczesne wyzbywanie się resztek złości. – To co robimy? Jedziemy, tak?
Tylko w którą stronę?
Dobre pytanie. Jedyne istotne w tej chwili. Miałem dwieście tysięcy dolarów, dwóch rannych, a przeciw sobie pół świata. Samo sformułowanie myśli, że Kaśka Sosnowska ze swymi opiniami na mój temat nie jest warta poświęconego jej czasu, było jawnym marnowaniem tegoż czasu w ilościach wręcz nieprzyzwoitych. Przeżyjemy, to jej może wyjaśnię. Nie przeżyjemy – tym bardziej szkoda słów.
Tyle jeśli chodzi o zdrowy rozsądek. Kiedyś go miałem. Potem poznałem Ilonę.
– Nie chodziło o forsę – powiedziałem cicho. Chyba za cicho.
– Słucham?
– Chciał się was pozbyć. Wszystkich niepewnych.
Za długo milczała, by uznać to za wstęp do stwierdzenia „gówno prawda”. Nie była głupia. Na moje nieszczęście. I na szczęście. Gdyby była, nie sięgnąłbym najpierw po bagnet, a potem po granat Młodego. Miałbym większe szanse przeżyć. Teraz. I mniejsze później, kiedy Ilona powie „nie”.
Popieprzyła mi życie, szkoda gadać. Choćby dlatego idealnie pasowała do roli pocieszycielki, jednej pani redaktor, która zastąpi drugą. Kolejna wspólna cecha.
– Skąd wiesz?
– Nie wiem. Wierzę.
Omal nie zrobiłem sieroty z jej córki. Coś mi szeptało, że tak właśnie postrzega kwestie swej śmierci: jako krzywdę wyrządzoną nie jej, ale dziecku właśnie. Ciekaw byłem, co zrobiłaby w tej chwili Ilona. Wybuchnęła szyderczym śmiechem? Wybuchnęła gniewem?
Wierzyłem, że to samo, co Kaśka.
– Aha – mruknęłaby z zakłopotaniem. A ciepło jej uśmiechu złamałoby prawa fizyki, przelało się po okablowaniu i spłynęło mi przez uszy, przez ściśnięte nagłym skurczem gardło prościutko do serca. – No, to co innego. Przepraszam.
Kochałem ją, chciałem widzieć jeszcze piękniejszą i mądrzejszą, więc wierzyłem, że powiedziałaby coś takiego. Ale byłem realistą i wiedziałem, że takiej jak u Kaśki końcówki już bym się nie doczekał.
– Kochany jesteś.
*
Wracali po własnych śladach. BWP, jak każda gąsienicówka, dobrze sobie radzi w trudnym terenie, ale nawet najlepiej skonstruowany wóz dalej i szybciej zajedzie przetartym wcześniej szlakiem. W tę stronę podróżowaliśmy praktycznie na azymut, najkrótszą z możliwych tras, nie było więc powodów wracać inną.
Wydawało się całkiem logiczne, że ślady 0313 znikły mi w pewnym momencie z oczu, zlewając się ze starym tropem. Raz ubity piasek niesie lepiej, a i kierowca łatwiej utrzyma kurs, mknąc świeżą koleiną, niż spoglądając na busolę. Wszystko grało. No, prawie wszystko.
– Mieliśmy być w bazie o dziewiątej? – upewniłem się.
– O dziewiątej. – Nie musiała się zastanawiać, o co pytam. Cóż, adrenalina. Nie widziałem jej – po tym jak Lechowski zemdlał, redukując załogę do dwóch osób, nie stać mnie było na luksus zapuszczania się na fotel dowódcy, nie mogłem więc ocenić stopnia napięcia skrytych pod sukienką mięśni – wystarczyło jednak popatrzeć na ruchy bewupa, by wyczuć, na jak wysokich obrotach funkcjonuje prowadząca go nowicjuszka. Jechaliśmy szybko i dobrze. Właściwie nie popełniała błędów. Ktoś, komu brakuje rutyny i wyrobionych odruchów, może nadrabiać refleksem. Pytanie, jak długo. Adrenalinowy dopalacz, jak te w odrzutowcach, ma to do siebie, że przeraźliwie szybko zżera energię.
Na razie jednak nie martwiłem się o przyszłość. Mój system nerwowy też pracował na maksymalnych obrotach i trochę zbyt łatwo wietrzył niebezpieczeństwo. Już teraz.
– Skręć w lewo – mruknąłem. – Do ich śladów.
– Mieliśmy trzymać się drugiej strony wzgórz – przypomniała.
Fakt, sam wbijałem jej to w głowę. Wzniesienia na wschodzie już raz ocaliły nam życie:
Student z uwagi na granatnik bał się je przekraczać. Dopóki jechał starą trasą, w odległości kilkuset metrów od wykreślonego pagórkami horyzontu, byliśmy z jego punktu widzenia mało groźni. RPG-7, jak zresztą każda broń tej klasy, wystrzeliwuje stosunkowo powolne pociski.
Trafienie czymś takim odległego, szybkiego i poruszającego się poprzecznie celu jest nie lada sztuką. Z drugiej strony ktoś, kto – jak ja teraz – siedział na obramowaniu wieżowego włazu, mając granatnik na kolanach i noktowizyjną lornetkę w ręku, teoretycznie powinien pierwszy wypatrzyć przeciwnika i pierwszy wycelować broń. To narzucało obu stronom określoną taktykę, której zasady starałem się Kaśce wyjaśnić w chwilach, gdy rzucało nami trochę mniej i udzielanie instrukcji nie groziło odgryzieniem języka.
Читать дальше