– Dobra – zgodziłem się. – Zrobimy tak: podzielę…
– Możesz wziąć dwie stówy – wszedł mi w słowo Student. – Działka Szamockiego plus drugie tyle dla was, chociaż gówno powinniście dostać, nie dolary. Ale niech stracę. Dwie stówy.
I jedziecie grzecznie przed nami. Zasady jak przedtem: jeden głupi manewr i ładuję wam pocisk w dupę.
– Chcesz mu dać pieniądze?! – Patrycja, sądząc po tonie, nie chciała. – Za co?! Bo przegnał nam kupca?! – Dramatycznym gestem wskazała na południe, gdzie był już tylko mrok i ślady po kołach. – Mogliśmy mieć co najmniej cztery setki więcej! Co najmniej! Dolarów, kurwa mać!
– Było, minęło – rzucił przez zęby.
– Rąbnę ją. – Znów wymierzyła z pistoletu w czoło Kaśki.
– Dobra – zgodził się. – Tylko poczekaj, aż Kulanowicz odliczy mi moją dolę. Reszta może sobie iść z dymem. – Dopiero teraz zmienił ton. – Odłóż tę spluwę, kretynko, i bierz się za liczenie. Jak będziemy tak tu siedzieć, to nas żandarmi pogodzą.
Bez zapału, ale podporządkowała się: pistolet powędrował do kabury. Ruszyła też w moją stronę.
– Stop – uniosłem rękę. Lewą. Prawa konsekwentnie tkwiła w worku. – Nie, żebym ci nie ufał, Student, ale wiesz… Będę dzielił, a wy patrzcie z boku. Kasia! W naszym wozie są kanistry z benzyną. Przynieś jeden z łaski swojej.
Ruszyła posłusznie jak robot. Ale robotem nie była: żaden nie zdzierałby sobie lakieru z pleców, szorując nimi o błotnik bewupa tylko po to, by czasem nie dotknąć ludzkiego trupa.
Mogła oczywiście minąć Kleczkę z drugiej strony albo w ogóle obejść cały wóz, nie miałem jednak żalu do losu, że tak jej przyładował: przynajmniej widać było, w jakim jest szoku. Nikt nie próbował jej zatrzymywać. A teoretycznie mógł. Wciąż tkwiliśmy na zewnątrz wozów – wszyscy, którzy się liczyli – i bystry posłaniec mógł to wykorzystać. Skok w lewe drzwi zamiast w prawe, bieg do wieżyczki, kaem… W praktyce nawet wyszkolony żołnierz pewnie by nie zdążył i miałem nadzieję, że Kaśce nie strzeli do głowy podobny pomysł.
Nie strzelił. Wróciła grzecznie z dwudziestolitrowym plastikowym kanistrem, na który od razu przełożyłem rzucane na większą z górek pliki banknotów. Patrycja stała nieopodal, patrząc mi na ręce. Student, chyba dla podkreślenia dobrej woli i szlachetności zamiarów, najpierw pomógł Młodemu zacisnąć opaskę na udzie, a potem pokuśtykać w kierunku bewupa trzeciej drużyny.
Ułożyłem na kanistrze stos na tyle stabilny, by nie groziło mu rozsypanie, po czym sam dźwignąłem się na nogi.
– Zbieraj nasze, Kasia.
W worku było jeszcze sporo pieniędzy – nasi kontrahenci naoglądali się hollywoodzkich filmów i wystarali o drobne nominały – więc nie dało się go do tego wykorzystać. Dzięki czemu po raz pierwszy, na moment przynajmniej, Kaśka stała się w moich oczach równie seksowna, jak Ilona. No, ale Ilony nie dane mi było oglądać z zadartym pod brodę, przytrzymywanym jedną dłonią i zębami dołem obszernej sukienki, białymi majtkami na wierzchu i kupą forsy na podołku.
– Co ty kombinujesz? – warknęła Patrycja.
– Zabezpieczam się.
Student nie protestował, więc i ona dała spokój. Poholowałem kanister bliżej przeznaczonego dla nas wozu, niemal pod same drzwi. Nie trzeba było mistrza w rzucie granatem, by w razie czego, już choćby i z końca ławki, ulokować zabójcze jajo w pobliżu pojemnika.
Trudno o bardziej wymowny pokaz nieufności. Ale i zaufania zarazem – do ich rozsądku.
Mieli bewupa, mieli przeciwpancerne pociski i nic nie stało na przeszkodzie, by zabili nas hurtem, kiedy już znajdziemy się w wozie. Urządzając ten teatr, dawałem do zrozumienia, że czuję się bezpieczny, dopóki dwieście tysięcy dolarów znajduje się dostatecznie blisko, by spłonąć wraz ze mną. Może zresztą tak właśnie było, może zamartwiałem się na zapas. Wolałem jednak nie ryzykować.
Student przeszedł obok nas i bez słowa ściągnął z wozu dwie skrzynki amunicyjne.
Trzeciej, tej, którą Kaśka tak załatwiła Kleczkę, nie musiał: już leżała na ziemi.
Udałem, że nie widzę. Zostawił skrzynie, po czym odszedł niespiesznie w stronę wozu trzeciej drużyny.
Kończyłem podział, kiedy rozległ się cichy pomruk i wieża naszego BWP obróciła się o kilkadziesiąt stopni. Kaśka klęczała akurat obok, przekładając, tym razem już przyzwoicie, do opróżnionego worka, naszą część honorarium. Pewnie dlatego wszyscy, łącznie z wsiadającym do 0313 Studentem, znieruchomieli z wrażenia, i pewnie dlatego nikt nie zrywał się do biegu ani nie chwytał za broń w chwilę później, gdy ruch ustał, a armata znalazła to, czego szukała.
Może przesądził fakt, że wymierzono ją w sam środek bratniego bewupa.
– Co jest? – wymamrotała Patrycja.
Sam chciałbym wiedzieć. Ale czasem nie wiedza jest najważniejsza, lecz refleks.
– Nie ruszaj się, Student! – Zerwałem się na nogi, złapałem Kaśkę za łokieć, pchnąłem w stronę drzwi naszego wozu. – To tylko odłamkowy, ale jak drgniesz, to po tobie!
Nie wiedziałem, czy paść na kolana i dziękować Bogu, czy zadrzeć głowę i pluć w niebo, ale przynajmniej jedno stało się jasne od początku: że nie ma już czasu do stracenia. Stało się, lawina ruszyła i chcąc przeżyć, musiałem pognać wraz z nią w narzuconym mi kierunku.
– Kasia, za kierownicę! Odpalaj silnik! Patrycja, żadnych głupot! – Wymownie uniosłem granat. – Po prostu chcemy stąd bezpiecznie odjechać. Słyszysz, Student? Może być jak z tymi Afgańczykami: my swoje, wy swoje i rozjeżdżamy się po dobroci. Nie spieprz tego.
Nie spieprzył. Działko BWP-1 to nie haubica, a pocisk odłamkowy nie roznosi w strzępy małego budynku, ale dla kogoś, komu takie cholerstwo eksploduje w zasięgu ręki, różnica jest niewielka. Student zastygł nad włazem i nie przemówił jednym słowem. To na mnie spoczął ciężar przedstawienia jakiegoś rozsądnego wyjścia.
– Wycofamy się powoli. – Mówiłem też powoli, walcząc z paniką i przekonaniem, że nie sklecę sensownego planu, strawnego dla obu stron. A tylko taki mógł zapobiec masakrze. – Celują do was, więc siedź, jak siedzisz. Młody jest w środku. Jak strzelimy, to i on strzeli. Ty nie żyjesz, my nie żyjemy. Nikomu się nie opłaca. Więc spokojnie, bez strzelania. Wszyscy jesteśmy bogaci, szkoda ginąć. Słyszysz, Patrycja?
Skinęła nieznacznie głową. Stała z dłonią na kaburze, nie wyjęła jednak broni.
Na jej miejscu też bym nie wyjmował. Nie teraz. Co innego, gdy drzwi bewupa zatrzasną się za mną i moim granatem. Ktoś szybki oraz dostatecznie zdesperowany mógł nas jeszcze wykończyć – z pistoletu właśnie. Skok do drzwi albo wyżej, na strop, kilkanaście kul w pełen stłoczonych ciał mrok blaszanej puszki. Nie da się szybko pozamykać wszystkich włazów bewupa, za dużo tego. Jeśli się wściekła…
Nie, spokojnie. Swoje drzwi mogłem przytrzymać, a gdybym usłyszał, że szturmuje z innej strony, wystarczyło je uchylić i wyrzucić granat: jej by się pewnie wielka krzywda nie stała, ale sześćset tysięcy dolarów poszłoby z dymem. Rozerwany na strzępy Student to żaden argument, ba, nawet korzyść z jej punktu widzenia – zakładając oczywiście, że nasz odłamkowy pocisk nie uszkodzi przy okazji wozu trzeciej drużyny – jednak utraty pieniędzy nie zaryzykuje.
To blondynka, lecz nie idiotka.
Ruszyłem tyłem w stronę drzwi.
– Czekaj! – Student nadal siedział wpatrzony w lufę naszej armaty, odzyskał jednak głos. – Chcę z powrotem granatnik Młodego!
Читать дальше