– Rozsądną, Student – rzuciłem przez zęby. – Znasz warunki brzegowe. Koniec zabijania.
Długo nie odpowiadał. Zacząłem już podejrzewać, że dał sobie spokój, odwiesił radmora i szuka na mapie stosownych miejsc. Między nami a cywilizacją było parę takich, gdzie Malutkie na ludzkie trupy da się wymienić po korzystniejszym kursie.
Zapomniałem, że kalkulacja uwzględnia tylko ludzi i rakiety. Czyli, prawdę mówiąc, coś, co go mało obchodzi.
– Dobra, Adam, ale to tylko między nami. Słyszysz? – Pytanie było na miejscu, bo, podobnie jak przedtem Kaśka, zaczął nagle przemawiać konspiracyjnym półgłosem. – Jak komuś piśniesz słowo… Możemy ubić interes, ale tylko my dwaj. I od razu uprzedzam, że kiepski.
Widać, że wylali go z psychologii, nie marketingu.
– Słucham.
– Macie dwie stówy. Zostaw mi połowę, a ja zostawię was w spokoju.
– Aha. – Trawiłem to przez chwilę, nie zwalniając przełącznika. – A technicznie jak to sobie wyobrażasz?
– Nie wiem – wyznał z rozbrajającą szczerością. – Przez myśl mi nie przeszło, że jesteś taki pojebany. Dla podstarzałej kurewki… Nie przygotowałem się. Daj mi trochę czasu. I sobie. – Pomilczał parę sekund. – Wiesz co? Przejedźmy się. Na razie w stronę bazy. Pomyślimy obaj i za parę minut pogadamy. Może być?
– Może być. Bez odbioru na razie.
Wetknąłem słuchawki do kieszeni na udzie. Grzebałem się z tym, ale nic nie pomogło: skończyłem i nadal staliśmy tam gdzie przedtem, oboje. Kaśka nie skorzystała z okazji, nie pomknęła, by zanurkować we włazie kierowcy jak zestresowana mysz w norce.
– Chodź – powiedziałem cicho. Chciałem normalnie, ale nie wyszło.
– Po co? – Jej wyszło, tylko głowy jakoś nie potrafiła podnieść.
– Co: „po co”? Słyszałaś: jedziemy i myślimy.
– Po co ci jakaś kurwa?
– Nie jesteś – mruknąłem. Dokładnie tyle chciałem powiedzieć, nie było żadnego zająknięcia się.
– Dokończ. – Wciąż nie podnosiła głowy i chyba dlatego zaczęła kreślić jakieś wzory czubkiem sandała. Niezły pretekst, szkoda tylko, że było tak ciemno i sam sandał nie bardzo dało się dostrzec, nie mówiąc o jego dziele.
– Kaśka…
– Powiedz to. Jedno łatwe, krótkie słowo.
Uśmiechnąłem się blado.
– Prostytutka.
W końcu uniosła twarz. Wiele mi z tego nie przyszło: księżyc miała za plecami.
– To cię śmieszy? – Była chyba bardziej zdumiona niż boleśnie dotknięta taką postawą. To znaczy: w tej chwili.
– Nie.
– To przestań się głupio szczerzyć. I powiedz to.
– Unikam stosowania wulgaryzmów. Zwłaszcza przy damach.
– Damach?! Ogłuchłeś?! Nie zrozumiałeś czegoś?! Ma ci to powtórzyć?! – Szarpnęła zawieszoną na kamizelce radiostacją. – Mówił coś o damach?!
– Mówił – podtrzymałem uśmiech. Łatwo przyszło: miałem dziwną pewność, że nie zedrze mi go pazurami razem z połową twarzy. Niezależnie od tego, ile bólu jej zadał. – Tylko że ten kutas nie potrafi rozpoznać prawdziwej damy.
– A ty potrafisz, tak?
– No. To taka, co rzyga, dając komuś dupy dla zdobycia posady. A daje, żeby nie stracić dziecka. Tylko dlatego.
– Gówno wiesz, kiedy i komu daję! Chyba że mówimy o Ilonie!
Omal mnie nie poniosło i nie powiedziałem o tej historii z byłym naczelnym Ilony. O tym, że inna samotna matka, też walcząca o to, by jakoś utrzymać się na powierzchni życia, potrafiła powiedzieć „nie” i wylądować na bruku.
Powstrzymałem się w porę. Z szacunku dla Ilony właśnie. Była damą. Taką z mojej definicji. Prawdziwą. Wierzyłem, że dla syna zrobiłaby wszystko, i wiedziałem, że tego, o czym rozmawiamy, nie zrobi nigdy z żadnego innego powodu. Na tym polega bycie damą. Nie na obnoszeniu się w spryskanych Chanel numer taki to a taki norkach. Zwłaszcza kupionych za forsę faceta, przed którym nogi rozkłada się z bolesnym westchnieniem.
– Mówimy o tobie.
– No to zmieńmy temat! Bo ten jest gówniany!
– Dobra, zmieniamy. Masz jakiś pomysł na…?
– Adam, nie jestem damą – rzuciła przez zęby, ale dużo ciszej. – Więc po prostu daj sobie spokój.
– To znaczy? – W końcu przestałem się uśmiechać.
– Ze mną. Daj sobie spokój ze mną. Nie warto… dla byle zdziry… W dodatku starej. I tłustej…
Mówiła coraz ciszej. Pomyślałem, że zaraz zacznie płakać i chyba dlatego podniosłem ręce, splotłem palce na jej karku. Znieruchomiała.
– Nie warto – przyznałem. – Ale rozmawiamy o tobie. Nie jesteś licealistka, nie jesteś chudzielec, znam jedną ładniejszą. Nawet kocham. I co z tego? Nie sprzedam cię za żadną forsę.
Słyszysz? Za żadną. I nie jesteś zdzirą.
W końcu zobaczyłem jej oczy. Oczywiście były mokre.
– No to mamy inne definicje – powiedziała, pociągając płaczliwie nosem. Nie płakała jednak.
– No to mamy. I musisz z tym żyć, bo ja swojej nie zmienię.
Jechaliśmy na północ, z leciutkim odchyleniem ku zachodowi. Na większe nie mogłem sobie pozwolić: wóz Studenta znalazł się teraz na naszym przeciwnym, lewym trawersie i chcąc skręcić w kierunku kanału, musiałbym zmniejszać dystans. Może na to właśnie liczył. Początek negocjacji, kiedy nikt jeszcze nie powiedział „nie”, to dobry moment na wykręcenie rozmówcy jakiegoś numeru. Niby wystarczyło uruchomić radio i zażądać, by odbili bardziej w lewo, wolałem jednak nie odzywać się pierwszy. Choćby dlatego, że musiałem najpierw ustalić, na co mnie stać.
– Słyszałaś. – Do Kaśki też odezwałem się dopiero ze dwa kilometry od miejsca ostatniego postoju. Chciałem, by trochę ochłonęła. – Żąda połowy pieniędzy.
– Dasz mu? – zapytała bardzo cicho. Dwa kilometry to mało jak na szybkiego bewupa i ani trochę nie szybką dziewczynę, którą właśnie zdekonspirowano jako dziwkę.
– Właśnie o tym musimy pogadać.
– Ze mną? To twoje pieniądze. No i Czarka, ale on…
– Nasze. I wspólnie podejmiemy decyzję.
– Nie ma żadnych „nas”. Jesteś ty i Czarek, jeśli chodzi o forsę.
– Jedziemy na jednym wózku. We czwórkę. I tak dzielimy.
– Chcesz się dzielić ze mną i Lechowskim? – Wciąż mówiła za cicho, bym mógł pokusić się o odczytywanie intonacji.
– A niby jak to sobie wyobrażasz?
– Zabijał z wami, więc nie pobiegnie z donosem. A ja… Wiesz, że cię nie zakabluję.
Nigdy. Po cholerę płacić komuś, kto i tak będzie trzymał gębę na kłódkę?
– Kasia… – Też musiałem zniżyć głos. Nie chciałem uchodzić za ckliwego mięczaka. Nie teraz. – Co czwarty z tych dolców jest twój.
Milczała przez chwilę.
– Właściwie czemu nie? – mruknęła, niby to do siebie. – I tak jestem kurwa.
– Przestań, dobrze?
– No co? Przecież lubisz kurwy. Żaliłeś się, że Ilona nie… – urwała. – Cholera.
Przepraszam.
– Po prostu przestań. Zrobiłaś, co trzeba.
– Słucham?! – Ze słuchawek aż chlusnęło sarkazmem.
– Gdyby mnie ktoś próbował odebrać dziecko… Kochasz ją, prawda? I wystarczy. Miłość to dobry powód, by zabijać, a co dopiero… Zapomnij o tym.
– Adam, o tym się nie da zapomnieć.
– To pamiętaj. Tylko sobie nie wmawiaj, że zrobiłaś coś złego.
– Złego też: facet ma żonę, dzieci, więc trochę bardziej rozbiłam rodzinę. To dziwkarz, ale ta jedna kurwa więcej może przechylić szalę, nie? Tylko że to akurat nikogo nie obchodzi. Liczy się, że jestem ku…
Читать дальше