Znikła na chwilę, by pojawić się w lewych tylnych drzwiach i dopaść nas w trzech długich susach. Była w polowych spodniach i swetrze; cienką jak u osy talię przecinał pas z kaburą służbowego WIST-a. Odpiętą.
– Popierdoliło się, Czarek. – Dygotała z nerwów, ale mimo akompaniamentu dwóch silników, generatora i jakiegoś postukującego raz po raz karabinka, głos trzymała na wodzy. – W karty sobie, kurwa, grali. Trzech, masz pojęcie?
– Co?
– Umówiłam się z tym kutasem na laskę, a on kumpli zaprosił. Gówniarz jebany.
Szamocki popatrzył z niedowierzaniem na wschód. Z lekkim odchyleniem ku północy: schron stał w narożniku obozu.
– Popierdoliło się. – Patrycja skrzyżowała ramiona na piersi, jak ktoś, kto mocno zmarzł. – Musimy ich… Zgłupiałam z tego wszystkiego. Chwilę pogadaliśmy, dosłownie parę sekund.
Wyciągnęłam Grześkowiaka przed schron, mówię: „dobra, poobciągam, ale po kolei, no przecież nie trzem naraz”, a ten kretyn, Fornalski…
Zamilkła, wpatrzona w Kaśkę. Jakby dopiero teraz zauważyła jej obecność. Ale specjalnie się nie dziwiłem. W obliczu wielkiej katastrofy łatwo przegapić następne. Wszystko się waliło. Tysiąc razy wyobrażałem sobie tę noc i doskonale wiedziałem, na czym możemy się przejechać.
– Co ta cipa tu robi?
Przed barakiem numer 5 eksplodował granat. Nikt nie strzelał, BWP już jakiś czas temu dał spokój drzwiom i właśnie ruszał spod masztu, więc wszyscy drgnęli.
– Pomaga. – Szamocki odciągnął Patrycję za narożnik, pchnął w miejsce, gdzie jej blond czupryna nie kłuła w oczy potencjalnych obrońców Piątki. – Co: Fornalski?
– Załatwił go. Jezu, parę sekund gadałam, wychodzimy, a on mu z paralizatora… No debil normalnie. A jeszcze głośno mówiłam, żeby się kapnął, że więcej ich tam siedzi… No i jak Grześkowiak walnął o glebę, musiałam wyjąć spluwę i… Bo co miałam robić?
– Powiedzieć, że zemdlał z rozkoszy.
Sam mało nie zemdlałem. Nigdy się nie lubiły, ale nie chciało mi się wierzyć, że Kaśka może wyskoczyć z takim tekstem w takim momencie. Na południowym końcu Piątki coś się paliło, przez okno wyleciały dwa następne granaty, parę szyb wysypało się na zewnątrz w ramach przygotowywania stanowisk strzeleckich seriami z beryli. Ziemia zaczynała palić się nam pod nogami, a ta wariatka…
Należało jej się – i oberwała od razu. Patrycja też miała refleks. Tyle że zamiast ostrego języka użyła tępej pięści. Kaśka dostała w policzek prawym sierpowym, rzuciło nią o mur, aż przykucnęła z twarzą skrytą w dłoniach.
– Dość – warknął Szamocki. – Zabiliście ich?
Patrycja, chyba otrzeźwiona bólem stłuczonych kostek, wskazała bewupa.
– Związaliśmy i do wozu. Ale widzieli nas i…
– Potem. – Kolejny wybuch zwolnił go z obowiązku tłumaczenia, jak wyglądają priorytety. – Właź do wieży i pilnuj okien. Mają się bać, ale jak kogoś zastrzelisz, osobiście nogi ci z dupy powyrywam. Jasne?
Nie odpowiedziała: skoczyła w stronę wozu i znikła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Szamocki pchnął mnie do tyłu, złapał Kaśkę, pociągnął w stronę ogrodzenia. Trzymała się za twarz, ale już tylko jedną ręką. Nie pluła zębami.
– Znasz angielski? – Doszliśmy do połowy długości baraku, nim zrozumiała, że to do niej, i wymruczała coś niewyraźnie. – A rosyjski?
– Zabijecie ich?
– I prowadzi bewupa – wtrąciłem się. – W razie czego…
– Nikt nie zginie, ale masz robić to, co każę. Jasne? Dokładnie to i nic więcej. Słyszysz, Kaśka?
Kiwnęła głową. Słyszała. Zrozumienia i akceptacji nie byłem już taki pewien.
Pod osłoną rządka latryn dopadliśmy ściany Dwójki. Zza zachodniego narożnika dobiegał warkot silnika i kiedy ruszyliśmy dalej, uznałem, że Szamocki zamierza skryć się pod pancerzem. Może i zamierzał, ale nie zdążyliśmy.
Gdy wyjrzałem zza węgła, BWP zrywał się do szarży, a z okna Piątki wypadał kolejny żołnierz. Dwa karabiny waliły wzdłuż ściany, obrabiając południowy narożnik, a pod ich osłoną trzech czy czterech ludzi opuszczało barak. Wszędzie kłębił się kurz – wcześniej sypnęli szczodrze granatami – więc mimo blasku reflektorów nie widziałem za wiele. Reflektorów też zresztą ubyło. Okna Piątki były umieszczone w fatalnym miejscu, dostępne jedynie z dwóch-trzech spiętrzonych łóżek czy stołów, ale w środku walczyło o życie prawie dwudziestu ludzi i efekty dały się zauważyć.
– Krzycz, żeby nie strzelali! – Szamocki sam musiał krzyczeć. – Zakładnik jesteś i tłumacz! Partyzanci nic im nie zrobią, byle nie przeszkadzali! No już, do cholery!
Było coraz głośniej, bo coraz więcej zablokowanych w Piątce żołnierzy dorabiało się stanowisk na zawleczonych pod okna meblach i waliło na oślep z karabinów. Patrycja odgryzała się im, na szczęście z kaemu, za słabego na ściany z betonu. Porykiwania silników i trzaski granatów dopełniały bitewnej melodii. Mimo wszystko hałasowi sporo brakowało do ogłuszającego i przez myśl mi nie przeszło, że Kaśka wywinie taki numer.
Ze poderwie się i pogna śladem bewupa.
– O kurwa – stęknął Szamocki.
Była szybka, naprawdę szybka. Zanim uwierzyłem w to, co widzę, a nogi wyrzuciły mnie zza węgła, mijała środek budynku. BWP mijał środek placu i dwaj z tych, którzy wyskoczyli oknami, zaczęli do niego strzelać. Z karabinów, ale każda kula, która nie trafiła w wóz, mogła trafić w Kaśkę. No i wyskoczyło ich trochę więcej niż dwóch.
Przed drzwiami naszej kwatery był nieduży okop i tylko dlatego pobiegłem dalej. I trochę z powodu irracjonalnej wiary w ludzki rozsądek.
Chyba miałem nadzieję, że tamci wezmą nogi za pas, Kaśka skoczy do okopu, a z baraku nikt do nas nie wygarnie. Niby nie było okien z tej strony, ale serie z kaemu wycięły we wrotach dziurę o gabarytach męskiego ramienia.
Wiara wiarą – karabin jednak przeładowałem. W końcu.
Śmigała gołymi piętami, których ucisk wciąż pamiętałem nad pośladkami; dół sukienki ciągnął się za biodrami, które kilkanaście godzin temu falowały w rytmie moich bioder. Była szalona w tym biegu i zbyt piękna, bym pozwolił jakiemuś spanikowanemu gówniarzowi do niej strzelać.
Nie przemyślałem tego, nie było żadnej świadomej decyzji. Był błysk ognia w kłębach kurzu posrebrzonego światłem lamp, ludzka sylwetka między ścianą baraku a burtą bewupa. Był wachlarz ziemnych krzaczków, wyrastających wokół nóg Kaśki, jej upadek i kolba podrywająca się do ramienia. A potem dzika, atawistyczna radość, kiedy ten, który próbował zabić, sam padał martwy.
Przełącznik ognia nastawiony był na trzystrzałową serię, a widoczność podła – ale od razu poznałem, że to koniec. Coś w szarpnięciu głowy w tył, w bezwładzie padającego ciała… Po prostu wiedziałem.
Pobiegłem dalej. Ale i tak się spóźniłem.
– Nie strzelajcie!!! – Akurat faktycznie nikt nie strzelał, więc było ją słychać chyba aż nad kanałem. – To nasi!!! Polacy!!! Nie strzelajcie!!!
Nie strzelali. Po prawej, między Czwórką a Piątką, bojowy wóz piechoty skręcił zręcznie, grzmotnął w ramię uskakującego człowieka, przewrócił i rozsmarował gąsienicą od krocza po głowę. Tak po prostu. W sekundę. Poderwany eksplozjami granatów kurz zdążył opaść – nie całkiem, lecz i tak wystarczająco, by wyłowić wzrokiem szczegóły. Po lewej płonęła szoferka MAN-a i mrugał karabin maszynowy drugiego bewupa. A pośrodku Kaśka klęczała i rzygała.
Zwaliłem się obok, opasałem ją oburącz w talii i przewróciłem. Na zachód od Piątki wciąż było dwóch żywych strzelców – chyba że skorzystali z pyłowej zasłony i zwiali – a z baraku wylatywały pierwsze wymierzone w bewupa granaty. Mój hełm, kamizelka, głowa, tułów i cała reszta były liczącymi się osłonami, więc choć było mi jej żal, ścisnąłem dziewczynę z całej siły i zmusiłem, by puszczała pawia na własny biust. Nic dziwnego, że się szarpała.
Читать дальше