Artur Baniewicz - Dobry powód, by zabijać

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Dobry powód, by zabijać» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dobry powód, by zabijać: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dobry powód, by zabijać»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Baza wojskowa sił pokojowych w Turkmenii. Wojna ledwie się tli, ale pociąga za sobą kolejne ofiary. Morale żołnierzy upada, na porządku dziennym są pijaństwo i narkotyki. Tymczasem rząd RP wycofuje się z obiecanych podwyżek pensji dla wojska, a do bazy zgłaszają się kupcy, którzy oferują milion dolarów za ciężarówkę amunicji. Plutonowy Adam Kulanowicz decyduje się na transakcję. Sytuacja jednak się komplikuje – w bazie pojawia się dziennikarka, koleżanka szkolna Adama, a łatwy z pozoru zarobek okazuje się śmiertelną pułapką…

Dobry powód, by zabijać — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dobry powód, by zabijać», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wlazłem do wody i na jakiś czas zapomniałem o cieple.

Rozdział 36

Przy brzegu głębokość nigdzie nie przekroczyła metra, dotarłem więc do resztek mostu w przemoczonych slipach i prawie całkiem suchej kurtce. Nie wywaliłem się, nie upuściłem do wody węzełka z ubraniem i butami, nie przetestowałem wodoszczelności radmora. Czort wie, jakim cudem: poniżej pępka byłem na wskroś zmrożony i w połowie sparaliżowany. Zimna już nawet nie czułem: nie da się zmarznąć w dwie nogokształtne bryły lodu i takie skurczone do mikroskopijnych rozmiarów coś pomiędzy nimi.

Ubrałem się pod osłoną przyczółka mostowego, zamocowałem radio do pasa i na czworakach ruszyłem wzdłuż drogi. Nie za daleko. Przy pierwszej wyższej kępie trawy przeczołgałem się na drugą stronę i w ślimaczym tempie dotarłem do kolein, wygniecionych parę godzin temu przez jelcza. Było tego tyle co kot napłakał, bardziej symbol osłony niż realna osłona, ale dalej mogłem ruszyć z podnoszącą na duchu świadomością, że wybrałem najbezpieczniejszą z tras i reszta już nie ode mnie zależy. Jeszcze bardziej pocieszała mnie myśl, że tuż obok ciągnie się kanał i w razie czego wystarczy przebiec kilkanaście metrów.

Oczywiście najprościej byłoby pomaszerować trochę dalej jego korytem i wyjść na brzeg dopiero na wysokości bunkra. Istniały aż trzy powody, dla których tak nie zrobiłem. Nie wytrzymałbym dłużej w wodzie, to po pierwsze. Moje skurczone do rozmiaru niemowlęcych genitalia do końca schowałyby się w brzuchu, pewnie już na zawsze. Po drugie, każdy, kto liczył się z możliwością wtargnięcia napastników do bazy, typował właśnie tę trasę – wzdłuż kanału.

Pchając się tamtędy, natrafiłbym więc najpierw na dodatkowy pas zasieków, a potem na wyeksponowany grzbiet wału i, być może, czyjeś czujne spojrzenie. No i po trzecie, bez nożyc utknąłbym przy głównym ogrodzeniu. Bagnet w połączeniu z pochwą teoretycznie radził sobie z drutami, ale wolałem nie sprawdzać, jak to wygląda w praktyce.

Wybrałem dziurę przygotowaną dla żurawia. Trasa przez pole minowe też miała swoje zalety: gdybym miał pilnować bazy, tu spoglądałbym rzadziej. Na zasadzie nabytego odruchu wyłącznie, ale odruchy mają to do siebie, że ciężko się ich wyzbyć.

Dotarłem do bunkra – i nikt do mnie nie strzelił.

Granatnik leżał tam gdzie zwykle: w skrzyni służącej jako podręczny magazyn amunicji.

Może dlatego nikt go nie zabrał. Przeszukałem po omacku całe wnętrze, lecz nie znalazłem innej broni. Przewiesiłem komara przez plecy i sięgnąłem po radiostację.

– Mam granatnik – zameldowałem. – Kaśka?

– W porządku. Jestem.

Marnie to zabrzmiało. Nawet nie strach: bardziej rezygnacja. Chyba miała już dość.

– U mnie cicho. Facet musiał wyłączyć silnik. Na razie stójcie. Jak dotrę do baraków, dam wam znać.

Strażnik raczej nie wychyla się z wozu, co znaczy, że to ja wcześniej usłyszę naszego bewupa.

– Jedziemy – oznajmiła Patrycja. – Jeśli cię wypatrzy, będziesz miał jakąś szansę.

– Obejdzie się – rzuciłem ponuro. – Zostańcie, gdzie jesteście. Przy barakach będę wiedział, co facet słyszy.

– My też będziemy miały większą szansę. Spokojnie. Podjeżdżamy powolutku, a wiatr wieje z waszej strony. Zresztą nie spodziewa się nas. Rozmawialiśmy. Myśli, że jesteśmy daleko, a was już wcale nie ma. I na razie nie wychylamy się. Po prostu chcę być blisko.

Dałem za wygraną. Wszystko, co mogłem zrobić, to dotrzeć jak najbliżej stanowiska Strażnika, nim znajdą się w zasięgu słuchu.

Zacząłem pełznąć. Bałem się tylko przez pierwsze pięćdziesiąt metrów. Potem wysiłek przesłonił wszystko inne. Poza tym było ciemno. Kiedy człowiek nie widzi świata, sam ulega miłemu złudzeniu bycia niewidzialnym.

W przebłyskach rozsądku powtarzałem sobie zaczarowaną formułę: „pole widzenia celownika”. Facet siedzący w bewupie i pilnujący baraku numer 5 nie mógł mnie dostrzec bez obracania wieży. Starałem się nie pamiętać, jak mało problemów jest z jej obróceniem.

Przywoływałem wspomnienie wąziutkiego wycinka świata, oglądanego w trakcie naprowadzania armaty na cel. Po kilka stopni w lewo i prawo. Widok prawie jak w dziurce od klucza.

Na wysokości wykopu pod niedoszły podziemny magazyn dałem sobie spokój z autosugestiami. Uniosłem się pod osłoną nasypu, po raz pierwszy spojrzałem na południe, nie klejąc nosa do ziemi, no i wyzbyłem się złudzeń.

Patrycja miała rację: stał tam, na tyle blisko, by światło latarń pozwalało wyłuskać go z mroku. Może zresztą pomagała w tym granatowa poświata nad wschodnim horyzontem – forpoczta nadciągającego dnia. Nie widziałem szczegółów, nie miałem pojęcia, w którą stronę spogląda wieża, ale i tak podskoczyło mi tętno.

Skoro widziałem wóz, nie wspomagając niczym oczu, także ukryty w wieży człowiek mógł mnie wypatrzyć, posługując się wyłącznie własnym wzrokiem. A dokładniej: peryskopami.

Otaczały właz wachlarzem i – w przeciwieństwie do celownika – zapewniały praktycznie nieograniczone pole widzenia.

Strażnik wybrał optymalną pozycję: na przedłużeniu osi podłużnej Piątki. Nie umiałem ocenić, ile metrów dzieliło go od szczytowej ściany baraku. Dwieście? Coś koło tego. Z tego dystansu można już ostrzelać uciekinierów niezależnie od tego, którymi oknami wyskoczą.

Przeliczyłem to. Barak ma osiem metrów szerokości. Jeśli faktycznie wóz ustawił się w osi, to tangens kąta między trajektorią kuli a ścianą podłużną, tą z oknami, wyniesie cztery dwusetne. Jedną pięćdziesiątą. Czyli, przy trzydziestometrowej długości budynku… nie, zaraz: okna nie dochodzą do szczytów. Więc, powiedzmy, dwadzieścia pięć metrów… Martwego pola, w którym zeskakujący z góry śmiałek mógłby się skryć, będzie równe pół metra.

Nie trzeba nawet kleić się plecami do muru. Pół metra to dużo. Chciałbym mieć nad sobą pół metra bezpiecznego, wolnego od kul powietrza – teraz, kiedy będę się czołgał w stronę stołówki.

Oni mieli. Mogli wyjść bezpiecznie. Jeśli wóz stanął w osi, a któryś z ukrytych w baraku chłopaków miał dość odwagi, by wychylić się i ocenić kąty.

Znalazł się odważny? Na to pewnie tak. Ale żeby zsuwać się na zewnątrz po murze i sprawdzać w praktyce?

Zaraz. Błąd założenia. Ci w środku nie mają mojej wiedzy. Nie mogą opierać kalkulacji na tym, że pilnuje ich jeden człowiek. Oczami wyobraźni widzą snajperów, czających się ze wszystkich stron. No i siedzą cicho.

Właśnie: cisza… Było w niej coś niepokojącego. Cholernie nie chciało mi się wypełzać zza nasypu, więc napędzany instynktem samozachowawczym mózg uchwycił się tej myśli i dość szybko sformułował problem.

Silnik bewupa nie powinien milczeć. Coś tu nie grało.

Wyjaśnienie przyszło dość szybko. Awaria. Sławek miał kłopoty z silnikiem. Niby czemu kierowca pierwszej drużyny miał nie mieć podobnych?

Nie było sensu leżeć i dzielić włosa na czworo.

Zdjąłem z pleców komara, rozłożyłem kolbę. Wątpliwe, bym zdążył się odgryźć, jeśli tamten zauważy mnie i otworzy ogień: celownik ma tak wąskie pole widzenia, bo daje przeszło sześciokrotne powiększenie. Snajper strzelający serią, przy dystansie dwustu kilkudziesięciu metrów? Nie ma cudów – rozwali mnie pierwszą. Ale najpierw musi obrócić wieżę. Tylko o kawałeczek, gdybym jednak usłyszał, może się uda…

Dość. Nie zobaczy mnie. Jeśli jest solidny, gapi się na barak numer 5, jeśli nie, pewnie uciął sobie drzemkę – po tylu godzinach czuwania w napięciu każdego by zmogło. Uda mi się. A jak nie, to też mała strata.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dobry powód, by zabijać»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dobry powód, by zabijać» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dobry powód, by zabijać»

Обсуждение, отзывы о книге «Dobry powód, by zabijać» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x