Lauren zastanowiła się chwilę.
– Cokolwiek się stanie, policja nie musi decydować już teraz. Poproszą, żebym zgodziła się na przeniesienie jutrzejszej godziny drugiej na inny dzień. – Lauren nagle poczuła się jak prawniczka dyskutująca z kolegami. Była to kusząca myśl dla kogoś, kto siedzi w areszcie ubrany w więzienny dres i pantofle, ale zupełnie nie na miejscu.
– Co to jest „godzina druga”? – spytała Casey.
– W Boulder aresztowani stają przed sądem o drugiej po południu, dlatego te rozprawy nazywa się „godzina druga”. Jak się czuje Alan? Już go przygwoździli?
– Więc staniesz przed sądem jutro o drugiej? – upewniła się Casey. Rozmowa o Alanie mogła poczekać.
– Niezupełnie. – Lauren uśmiechnęła się. – W soboty „godzina druga” jest o czwartej. To z powodu weekendu. Ale myślę, że dla mnie przygotują specjalną rozprawę, trochę wcześniej lub później, żeby uniknąć prasy.
– Alan trzyma się całkiem dobrze – powiedziała Casey. – Ale bardzo się o ciebie martwi. Nie rozmawiał jeszcze z policją. Udało mi się przysłać tu Coziera Maitlina w samą porę. Cozy porwał go i gdzieś uprowadził.
– Do diabła – mruknęła Lauren. – To znaczy, że ten łajdak kłamał.
– Jaki łajdak? Cozy?
– Nie. Sierżant detektyw Pons. Powiedział, że już przesłuchują Alana.
– Powiedział ci? Po tym, jak powołałaś się na zasadę Edwarda? – Casey jak szalona zapisywała coś w notesie.
– Tak.
– Obiecuję ci, że detektyw Pons gorzko pożałuje swojego błędu. Jeszcze ktoś podeptał twoje konstytucyjne prawa?
– Scott omiótł mi twarz i ręce, żeby zrobić test na ślady prochu.
– Tylko to? Nie robił testu na obecność metali?
– Nie.
– I nie zadał ci żadnych pytań?
– Nie. Scott postępuje zgodnie z regulaminem. Nie sądzę, żeby znaleźli ślady prochu. Gdy strzeliłam, miałam na rękach grube przemoknięte rękawice. Twarz też miałam mokrą. Testy nic nie wykażą.
– I Malloy nie próbował cię przesłuchiwać?
– Nie. Trzymał się przepisów. Ale ja rozmawiałam z nim wcześniej, zanim mnie aresztowano.
– Pamiętasz, co mówiłaś? Ważny jest każdy szczegół.
Lauren przeczesała palcami włosy, podrapała się w głowę.
– Niech chwilę pomyślę. To wszystko musi mi stanąć przed oczami. Zatrudniłaś Cozy’ego? To dziwne. Lauren przypuszczała, że Casey wkrótce zaangażuje drugiego prawnika, ale nie sądziła, że stanie się to aż tak szybko.
– A ty zatrudniłaś mnie. To też jest dziwne – powiedziała Casey.
– Jesteś dobra.
– No tak. Maitlin też jest dobry. Uspokój się. Mimo że jestem dobra, nigdy nie broniłam w poważnej sprawie tu, w mieście. Natomiast Maitlin brał udział w przynajmniej trzech sprawach o morderstwo, a na pewno w kilku więcej, tylko że o tym nie słyszałam. Sama wiesz, że w okręgu Boulder jest gwiazdą wśród obrońców w takich sprawach. To oczywiste, że go wybrałam. Dziwi mnie tylko, że ty go nie zaangażowałaś. Były między wami jakieś nieporozumienia, o których powinnam wiedzieć? Może narobić kłopotów?
– Chciałam, żeby tę sprawę wzięła kobieta.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
– Nigdy nie miałam kłopotów z Cozym. Czasami wygrywałam z nim w sądzie. To on miał kłopoty ze mną.
– Nie sprawiał wrażenia, jakby miał ci to za złe. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że z chęcią ci pomoże. Dlaczego chcesz, żeby była przy tobie kobieta? Chodzi o moralne wsparcie? – Głos Casey był na tyle ostry, aby zirytować Lauren, ale nie aż tak, żeby się obraziła.
– Lubię kobiety.
– Ja też. Wszyscy o tym wiedzą. Lauren, powiedz prawdę. Stawka jest zbyt wysoka.
– Ale to takie skomplikowane.
– Nie mów, że zachwyciły cię moje rude włosy – zażartowała Casey, a potem, już na poważnie, ciągnęła: – Doskonale sobie radzę ze skomplikowanymi sprawami. Skoro mam być twoją adwokatką, muszę dokładnie wiedzieć, co się tu dzieje. I przede wszystkim chcę, żebyś mi powiedziała, dlaczego zatrudniłaś właśnie mnie. Bo nie jestem stąd? Bo nie musisz codziennie występować przeciwko mnie w sądzie? O to ci chodzi?
– Częściowo.
Casey westchnęła. Pożałowała, że zasugerowała Lauren tak proste wyjaśnienie.
– Lauren, nie pozwolą mi tu gadać z tobą całą noc.
– Ile mamy czasu?
– Malloy powiedział, że najwyżej pół godziny. Chcą cię przewieźć do więzienia. Zobaczymy się dopiero jutro rano, a mamy mnóstwo do omówienia.
Lauren kilka razy poruszyła głową do przodu i do tyłu, żeby rozruszać zesztywniałe mięśnie karku. Potarła oczy.
– Pamiętasz, co mi kiedyś mówiłaś… jak płynął czas… kiedy cię gwałcono?
Serce podskoczyło Casey w piersi.
– Ktoś cię zgwałcił? O Boże! – Pomyślała natychmiast, że jeżeli tak się stało, wydostanie stąd Lauren w ciągu godziny.
– Nie, nie zgwałcono mnie. To ja starałam się przeszkodzić gwałtowi. Dlatego właśnie miałam ze sobą pistolet.
– I dlatego strzelałaś?
– Coś w tym rodzaju.
Casey osunęła się na krzesło i głęboko odetchnęła.
– Ale ciebie nikt nie zgwałcił, prawda? Powiedz, że nie!
– Nie. Przysięgam, że nie.
– Zapobiegłaś gwałtowi?
– Mam nadzieję. Naprawdę nie wiem.
– Co to znaczy „mam nadzieję”? Czy na sali operacyjnej jest teraz właśnie niedoszły gwałciciel?
– Nie tylko nie wiem, kto miałby być gwałcicielem, ale też nie mam pojęcia, kim jest mężczyzna, którego znaleziono na ulicy z raną postrzałową. Mogę ci tylko powiedzieć, że to nie ja miałam być ofiarą gwałtu.
– Więc dlaczego strzelałaś do tego człowieka?
– Wcale nie jestem pewna, czy rzeczywiście do niego strzeliłam.
Casey pomyślała, że sprawa rzeczywiście jest tak skomplikowana, jak utrzymywała Lauren.
– Więc kogo ten człowiek chciał zgwałcić?
– Obiecujesz, że uwierzysz w to, co ci powiem? – spytała Lauren.
– Jasne. Lauren, sama jesteś prawniczką i wiesz, że obrońca w sprawach kryminalnych musi wierzyć klientowi nawet wtedy, gdy słyszy najdziwniejsze wyjaśnienia. Musi mu wierzyć tak mocno, jak papież wierzy swoim księżom.
Tym razem Lauren roześmiała się szczerze. Próbowała spojrzeć tam, gdzie powinna znajdować się Casey.
– To, co zrobiłam dziś wieczorem, zrobiłam dla Emmy Spire.
– No, tak – powiedziała Casey z uśmiechem. Nie spuszczając wzroku z Lauren, kontynuowała: – Coś podobnego! To prawda?
– Tak.
– Nadal coś jej zagraża?
– Być może. Nie wiem, co się stało z tym mężczyzną, którego widziałam przy jej domu. No i nie wiem, co się działo po tym, jak mnie stamtąd zabrano.
– Czy policja wie o tym?
– Nie. Na pewno nie.
– Bo to takie skomplikowane?
– Właśnie. Nie chodzi o jej bezpieczeństwo fizyczne, tylko o prywatność. Ale myślę, że jej życie też jest w niebezpieczeństwie.
– Emma Spire nie ma prywatnego życia. Wystawiono ją na widok publiczny częściej niż zwłoki w akademii medycznej.
– Policja nie może się dowiedzieć o tym, co ci teraz powiem – oznajmiła stanowczo Lauren. – Musisz mi to obiecać. Powiem ci wszystko, ale policja dowie się dopiero wtedy, gdy ja się na to zgodzę. Zrozumiesz mnie, kiedy dowiesz się więcej.
– Lauren, mówisz bzdury. Prawdopodobnie czeka cię oskarżenie o morderstwo, a ty mi każesz, żebym cię broniła z zawiązanymi rękami, bo chcesz chronić czyjąś reputację?
– To nie takie proste.
– Więc o co właściwie chodzi?
Читать дальше