– Ja to podniosę. Proszę się cofnąć. – To był rozkaz, a nie propozycja pomocy.
Lauren wyprostowała się i ściągnęła tasiemki spodni. Policjantka schyliła się po papierek. Lauren pomyślała, że mogłaby spleść ręce i uderzyć ją w kark. Ta scena stanęła jej przed oczami jak żywa.
Sama myśl o odpłacie dodała jej sił. Muszę przygotować się na walkę, powiedziała sobie.
– Pakowaczka numer cztery. Mam nadzieję, że to pani szczęśliwa liczba. Przez chwilę myślałam, że to może gryps – oznajmiła policjantka.
Pięć minut po tym, jak policjantka wyszła, zabierając brązowe torby na dowody z ubraniem Lauren, drzwi do pokoju przesłuchań znów się otworzyły. Lauren wydawało się, że wszedł ktoś wysoki, z małą głową krótko ostrzyżony. Nie mogła jednak rozpoznać rysów twarzy. Próbowała patrzyć bokiem, omijając ślepą plamkę w środku pola widzenia. Plamka stawała się coraz większa. W końcu Lauren zorientowała się, że stoi przed nią sierżant Wendell Pons.
Był to ostatni człowiek z biura śledczego, którego chętnie widziałaby pracującego przy jej sprawie.
Za plecami nazywała go Gadułą. Nie potrafił wyrażać się zwięźle. Chodząca reklama nadmiaru. Teraz jednak postarała się mówić do niego „sierżancie”.
– Witam, pani Crowder. Jak zawsze miło panią widzieć, chociaż okoliczności nie są może sprzyjające.
– Dobry wieczór, sierżancie. – Lauren pochyliła głowę, bo nie chciała, żeby się zorientował, że nie może na niczym skupić wzroku. Nie chciała, żeby pomyślał, że traktuje go z pogardą.
– Chciałbym jeszcze raz przeczytać pani „Mirandę”. Dobrze? Po prostu chcę to zrobić jeszcze raz, dla pewności. Rozumiem, że detektyw Malloy i pani…
– W porządku, już mi ją przeczytano. Znam swoje prawa lepiej niż pan i na pewno pan wie, że prosiłam o adwokata.
– Już jest w drodze. Przysłała nam faks, że wzięła pani sprawę. Napisała, że jedzie z Rollinsville. Nie zna pani nikogo miejscowego, kto by się nadał? To dziwne. – Pons wymachiwał kartką tak mocno, że trzeszczała jak płomienie ognia. – Pani adwokatka napisała list w bardzo wrogim tonie. A miałem nadzieję, że załatwimy tę sprawę po przyjacielsku. W końcu jest pani zastępczynią prokuratora, więc może ktoś stąd mógłby tę sprawę doprowadzić do porządku. Ktoś, kogo znamy i z kim dobrze by się nam pracowało. Ale ten list wcale nie jest przyjacielski. Faks. I do tego wrogi. Wszystkie faksy są zimne. Dlaczego nie zadzwoniła? Jeżeli ktoś może wysłać faks, może też zatelefonować, prawda?
Lauren widziała biały papier, ale nie mogła nic przeczytać. Nie była w stanie nawet rozpoznać, czy sierżant trzyma kartkę drukiem do siebie, czy do niej. Domyślała się, że Casey przesłała policji ostrzeżenie, że Lauren jest jej klientką i że zamierza zachować milczenie.
A ponieważ Lauren powołała się na Piątą Poprawkę i jeżeli faks mówił to, czego się domyślała, Pons nie powinien był nawet wejść do tego pokoju. Skoro Pons nie był wystarczająco sprytny, żeby się nie wtrącać w nie swoje sprawy, ona wykorzysta jego błąd, jak się da. Musi się dowiedzieć kilku rzeczy.
– Jak się czuje ranny? – spytała.
– Chodzi pani o mężczyzną, do którego pani strzelała, tak?
– Jak się czuje ranny?
– Dostał w brzuch. Kula przeszła na wylot, uszkadzając organy wewnętrzne. Jelita, wątrobę. Strzelała pani bardzo celnie. Chirurg powiedział, że jego brzuch otworzył się jak pączek róży w lipcu.
– Jest poważnie ranny?
– A jak pani myśli? Przecież dostał w brzuch. Prosto w brzuch. Postrzał w brzuch to mój najgorszy koszmar. Dlatego właśnie noszę tę cholerną kamizelkę. Do diabła. Postrzał w brzuch! Raczej wolałbym dostać w głowę. Poszłoby szybciej.
Lauren dowiedziała się, czego chciała. Nadal ciążyło na niej podejrzenie o napaść pierwszego stopnia albo o usiłowanie zabójstwa, ale nie o morderstwo.
– Wiadomo, kto to jest?
Pons popatrzył na faks i nic nie powiedział.
– Czy moja prawniczka już tu jest? Chcę się z nią natychmiast zobaczyć.
– Śnieżyca się nasila. Potrzebowałaby rakiet śnieżnych, żeby zejść z gór. Ludzie z patroli drogowych mówią, że w kanionie zdarzyło się kilka wypadków. Narciarze będą szczęśliwi. – W głosie sierżanta słychać było radość, gdy mówił jej o pogodzie.
W tłumaczeniu: „Nie podskakuj, suko”.
Zaczęło jej przeszkadzać, że Pons siedzi z nią, chociaż wyraźnie zażądała adwokata. Sierżantowi brakowało manier, ale nie był głupi. Zastanawiała się, co zamierza osiągnąć.
– Sierżancie. Niech pan włączy magnetofon albo proszę ze mną nie rozmawiać. Chcę zaczekać na moją adwokatkę. Dopóki nie przyjdzie, nie mam nic więcej do powiedzenia.
Pons podszedł do magnetofonu stojącego w rogu pokoju i włączył go. Lauren, niestety, nie widziała, czy jest tam kaseta.
Przeczytał jej z kartki „Mirandę”, zacinając się dwa razy przy trudniejszych słowach. Najwyraźniej nie miał wprawy.
– Dam pani też kopię do podpisania. Wie pani, żebyśmy mieli dowód, że została pani ostrzeżona.
– Dobrze.
Położył przed nią nową kartkę. Popatrzyła na nią, ale nie mogła nic przeczytać, nawet kątem oka. Doświadczenie podpowiedziało jej, żeby nie podpisywała niczego, czego przedtem nie przeczytała. Czego nie mogła przeczytać.
– Zmieniłam zdanie. Niczego nie podpiszę. Poczekam na adwokata.
Potrząsnął z dezaprobatą głową, chociaż na twarzy miał przylepiony szeroki uśmiech. Zebrał się do wyjścia, ale przypomniał sobie o magnetofonie i poszedł go wyłączyć. Zatrzymał się, najwyraźniej szykując do zadania ostatniego ciosu. A niech tam, stwierdził. Zasłużyła sobie na to.
– Coś pani powiem. Kilka osób uważa, że należy się pani specjalne traktowanie ze względu na to, co pani zrobiła dla mieszkańców miasta. Mówią, żebyśmy sobie przypomnieli tę czy inną sprawę, w której pani oskarżała. Teraz ma pani kłopoty, ale kto wie, może istnieje jakieś wytłumaczenie. Przecież musi być jakieś wytłumaczenie, mówią ci, którzy chcą panią potraktować wyjątkowo. Może ona jednak zasługuje na specjalne traktowanie. Jak jednak wyjaśnić, że żąda pani adwokata? Tego nikt nie potrafi zrozumieć. Ale ja uważam, że nic się pani nie należy. Pamiętam, że kiedyś, dawno temu, pewna początkująca prokuratorka powiedziała mi, że dobre uczynki przestają się liczyć, kiedy przekroczy się granicę. Prawo jest prawem, mówiła. Tak więc dziś nie będzie specjalnego traktowania. Mam nadzieję, że pani to rozumie. To o początkujących prokuratorkach i dobrych uczynkach, a już zwłaszcza o tym, że ktoś żąda adwokata. To naprawdę trudno pojąć.
– Czy mój mąż tu jest?
Gdyby Lauren widziała, zobaczyłaby, że Pons sprawdził, czy magnetofon jest wyłączony.
– O tak, tak. Już dłuższy czas. Detektyw Malloy wziął go na małą pogawędkę. I mogę pani powiedzieć, że on nie należy do ludzi, którzy by się powoływali na prawo do milczenia. Tak, rozmawiają sobie. No dobrze, skoro chce pani zaczekać na adwokata, to ja już sobie pójdę. I bardzo mnie cieszy, że zgadzamy się co do specjalnego traktowania. Zawsze mówiłem, że można się z panią dogadać.
Lauren wydawało się, że słyszy, jak Pons chichocze, wychodząc z pokoju.
Podeszła do krzesła w kącie i usiadła tak, żeby zasłaniały ją otwarte drzwi. Podciągnęła kolana pod brodę. Pons powiedział, że Alan tu jest. Wyobraziła sobie jego ciepłą obecność, wyobraziła sobie, że przynosi jej filiżankę herbaty i galaretkę. Emily, ich wielka suka, leży zwinięta u jej stóp i od czasu do czasu wzdycha przez sen, Lauren czyta książkę, a z głośnika płynie Mozart.
Читать дальше