– Czy to właśnie dlatego zacząłeś tu przychodzić? Tak naprawdę nie interesuje cię mój rozkład dnia, prawda?
– Powiedziałbym, że pół na pół.
– Chyba powinnam cię ostrzec. Karate goju bardzo się różni od taekwondo. Pod względem filozofii, techniki walki i postaw.
Zamknęłam się i przyśpieszyłam tempo ćwiczeń, dopóki mój partner nie doszedł do kresu sił. Zauważyłam sygnały (drżące nogi, strumienie potu, zaciśnięte zęby), lecz bezlitośnie nie zwracałam na nie uwagi.
– Mam już dość! – zawołał.
Zawstydziłam się, że tak go przeczołgałam.
– Pamiętaj, żebyś go nie spłoszyła – rzucił Marshall za moimi plecami.
– Tak jest, mistrzu. – Starałam się przybrać skruszony wyraz twarzy.
– W szeregu zbiórka! – zawołał Marshall, bo dotąd wszyscy ćwiczyliśmy w parach. Popędziliśmy (a niektórzy z nas pokuśtykali) z powrotem na swoje miejsca.
– Ki-o tsuke!
Stanęliśmy na baczność.
– Rei !
Ukłoniliśmy się.
– Koniec treningu!
– Moje ulubione słowa – mruknął Cariton do Janet, która się roześmiała.
Trochę zbyt skwapliwie jak na kiepski żart – pomyślałam.
Marshall podszedł do mnie i powiedział bardzo cicho:
– Przyjadę po ciebie. Czekaj w domu.
Tymi słowami odpowiedział na wszystkie moje pytania.
Usiadłam na podłodze, chcąc włożyć buty. Po zawiązaniu sznurowadeł wstanie bez podparcia się rękami wymagało wiele wysiłku, lecz była to do pewnego stopnia sprawa honoru. Cariton siedział z przekrzywioną głową na jednym ze składanych krzeseł stojących wzdłuż ściany. Przyglądał mi się badawczo, jak podejrzanej studolarówce.
– Dobranoc – rzuciłam krótko.
– Dobranoc – odpowiedział i pochylił się, żeby zawiązać swoje sportowe buty.
Z jego przystojnej twarzy nie schodziła nachmurzona mina.
Wzruszyłam ramionami i wyszłam z sali. Mijając gabinet Marshalla, pomachałam mu na pożegnanie. Przeglądał właśnie karty kontrolne pracowników. Główna sala była pusta, jeżeli nie liczyć Stephanie Miller, jednej z pracownic Body Time, która prowadzi zajęcia aerobiku. Dużym przemysłowym odkurzaczem czyściła spłowiała zieloną wykładzinę. Skinęłam jej, nie zwalniając kroku. Wyszłam głównymi drzwiami i podeszłam do swojego buicka, jednego z czterech samochodów stojących na parkingu. Moją uwagę zwrócił jakiś przedmiot leżący na masce.
Podeszłam, żeby lepiej zobaczyć. Lalka? Skąd się tu wzięła?
Po chwili stałam już przy samochodzie. Upuściłam torbę z ciuchami. To rzeczywiście była lalka – Ken, partner Barbie.
Jedno oko szpeciła plama zrobiona czerwonym lakierem do paznokci. Był świeży. Charakterystyczny zapach czułam z miejsca, na którym stałam. Ktoś za jego pomocą namalował krople krwi na twarzy zabawki. Ktoś sprawił, że wyglądała tak, jakby ktoś postrzelił ją w lewe oko – oko, w które trafiłam, gdy zastrzeliłam Napa.
Pamiętałam dokładnie, jak wyglądał, odgłos, jaki usłyszałam, gdy upadł na ziemię. Wyglądał też trochę inaczej niż Ken…
– Jakieś kłopoty? – zapytał Cariton. – Nie chce zapalić?
Ucieszyłam się, że ktoś odwołał mnie znad krawędzi koszmaru. Cofnęłam się, żeby mógł zobaczyć.
– Gdzie to znalazłaś?
– Tutaj. Zamknęłam drzwiczki, więc ktoś położył to na masce.
Na myśl o osobie, która zostawiła mi taki prezent, ciarki przebiegły mi po plecach.
– Co się stało? – spytał Marshall.
Właśnie zamknął na klucz drzwi frontowe do Body Time. Po przeciwnej stronie parkingu do swojego samochodu wsiadła Stephanie i ruszyła do domu.
Wskazałam lalkę. Nie mogłam się zdobyć na to, by jej dotknąć.
– Przykro mi, Lily – powiedział po chwili.
– Mam wrażenie, że dzieje się tutaj coś, o czym nie mam pojęcia – wtrącił Cariton.
Wzięłam głęboki oddech. Byłam bardzo zmęczona.
– Chyba powinnam pokazać to komuś na komisariacie – stwierdziłam.
– Nie możesz z tym poczekać do jutra? – zapytał Marshall. – Lepiej jedź teraz do domu. Za chwilę do ciebie wpadnę.
– Nie. Chcę się tego jak najprędzej pozbyć. Zadzwonię do ciebie, kiedy wrócę.
– Chcesz, żebym z tobą pojechał? – zaofiarował się Cariton.
Prawie o nim zapomniałam. Zauważyłam u siebie nieznane dotąd uczucie wdzięczności wobec mojego sąsiada.
– To bardzo miło z twojej strony – odparłam sztywno, daremnie siląc się na większą uprzejmość w głosie. – Sama to załatwię. Ale dzięki za propozycję.
– Okej. Zadzwoń, gdybyś mnie potrzebowała.
Utykając, Cariton wsiadł do swojego audi i ruszył do domu, niewątpliwie ciesząc się na myśl o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku.
Odprowadzałam go wzrokiem, bo nie chciałam napotkać spojrzenia Marshalla.
– Zastanawiam się – zaczęłam, nadal zapatrzona w mrok – czy przypadkiem nie masz jakiejś tajemniczej wielbicielki. Kogoś, kto dowiedział się czegoś o mnie, i podrzuca mi teraz te upominki, kogoś, kto zabił szczura i zostawił go u Thei na stole.
– Widzę, że się boisz. Uważasz, że powinniśmy przestać się widywać?
Widziałam, że zadrżał, gdy wypowiadał te słowa. Sprawiał wrażenie przygnębionego i wściekłego zarazem.
Mruknęłam do siebie pod nosem, że ja też nie jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem.
– Nie. Niczego takiego nie powiedziałam.
– W takim razie może nie chcesz, żebyśmy się spotkali dzisiaj wieczorem?
– Sama nie wiem. Nie, nie o to mi chodzi. Tak samo nie mogłam się tego doczekać jak ty. – Uniosłam ręce w geście frustracji. – Ale tu zaczyna się coś dziać, nie widzisz? Mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Zakrada się i podrzuca te wszystkie rzeczy. – Machnęłam ręką ku lalce. – Zastanawiam się, na co go jeszcze stać.
– Pozwolisz komuś takiemu odebrać sobie nawet tę odrobinę radości, jaka ci w życiu została?
Odwróciłam się gwałtownie, żeby spojrzeć mu w twarz. Marshall instynktownie się uchylił. W mojej głowie kotłowało się tak wiele myśli, że nie wiedziałam, od której zacząć.
– Było, minęło – syknęłam. Gotowałam się z wściekłości i zamierzałam dopiec mu do żywego. – Jeżeli chcesz wiedzieć, miałam dużą ochotę bzyknąć się z tobą dzisiaj wieczorem, ale jeżeli sobie odpuścimy, jakoś to przeżyję.
– Ja też na to liczyłem – warknął Marshall, teraz tak samo wściekły jak ja. – Ale chciałem też trochę z tobą pobyć i pogadać. Spokojnie porozmawiać, ale widzę, że to niemożliwe.
Zamachnęłam się, celując w jego przeponę. Później wyrzucałam sobie, że postąpiłam bezmyślnie – zupełnie jakby znudziły mi się zęby. Szybciej, niż mogłam zareagować, Marshall zablokował cios w chwili, gdy moja pięść znalazła się bardzo blisko jego brzucha, jednocześnie wyprowadzając cios otwartą dłonią, celując w moją szyję. Przez długą chwilę patrzyliśmy na siebie nawzajem szeroko otwartymi, pełnymi gniewu oczyma, zanim się opamiętaliśmy. Opuścił dłoń i delikatnie przyłożył mi palce po obu stronach gardła, wyczuwając mój gwałtownie bijący puls. Opuściłam ręce.
– O mało cię nie trafiłam – powiedziałam, zakłopotana drżeniem własnego głosu.
– Mało brakowało – przyznał. – Ale ty dostałabyś pierwsza.
– Nie – spierałam się. – Po uderzeniu w przeponę pochyliłbyś się, więc nie trafiłbyś mnie w szyję.
– Ale gdzieś bym cię trafił – argumentował – a siła uderzenia odrzuciłaby cię do tyłu. Chociaż gdyby twój cios doszedł… – głos mu zamarł.
Читать дальше