– Muszę z tobą porozmawiać w weekend – oznajmił Bobo.
– Okej… – Zawahałam się. – W sobotę po południu? Skinął głową.
– U ciebie?
– W porządku. Nie byłam pewna, czy to mądry pomysł, ale byłam mu winna przynajmniej tyle, żeby wysłuchać, co miał do powiedzenia.
Moje czoło pokrywały krople potu. Zamiast sięgnąć po ręcznik, chwyciłam brzeg koszulki i wytarłam nią twarz, dzięki czemu Bobo zobaczył okropne blizny na wysokości moich żeber.
Przełknął głośno ślinę. Zaczęłam następne ćwiczenia, mając poczucie, że w jakiś niejasny sposób się usprawiedliwiłam. Mimo że Bobo był przystojny i apetyczny jak bochenek dobrego chleba, a mnie nieraz kusiło, żeby zjeść kawałek, to Toni należała do jego świata. Zamierzałam upewnić się, że Bobo pamięta o moim wieku i bolesnych doświadczeniach. Janet pracowała tego ranka nad ramionami. Asekurowałam ją, gdy ćwiczyła na gravitronie. Jej kolana były oparte o małą platformę, przeciwwaga ustawiona na dwadzieścia kilo, żeby nie musiała dźwigać ciężaru równego swojej masie. Janet chwyciła za drążki nad głową i podciągnęła się. Pierwsze kilka powtórzeń było dla niej bardzo ciężkich, więc gdy doszła do ósmego, złapałam ją za stopy i lekko popychałam w górę, żeby zmniejszyć nieco obciążenie jej ramion. Kiedy zrobiła dziesięć powtórzeń, zwiesiła się z drążków, dysząc ciężko, a po paru sekundach zsunęła kolana z platformy i stanęła wyprostowana. Schodząc tyłem z urządzenia, odpoczywała jeszcze przez parę sekund, próbując złapać oddech i dając odpocząć mięśniom ramion.
– Idziesz na pogrzeb? – zapytała i przesunęła ogranicznik na czternaście kilogramów.
– Nie wiem. – Nie podobało mi się, że musiałabym znów ładnie się ubrać i pójść do zatłoczonego kościoła. – Czy potwierdzono już godzinę uroczystości?
– Wczoraj wieczorem moja matka była u Lacey i Jerrella, kiedy zadzwonili z zakładu pogrzebowego i powiedzieli, że biuro koronera z Little Rock odsyła już ciało. Lacey powiedziała, że pogrzeb będzie w sobotę o jedenastej.
Zastanowiłam się nad tym, a z mojej twarzy można było jednoznacznie wyczytać niezadowolenie. Prawdopodobnie dałabym radę skończyć pracę przed jedenastą, o ile wstałabym wcześniej i się pospieszyła. Jeśli kiedykolwiek miałabym podpisywać z moimi klientami umowy, zawarłabym w nich paragraf, dzięki któremu nie musiałabym chodzić na ich pogrzeby.
– Chyba powinnam pójść – przyznałam niechętnie.
– Świetnie! – Janet wyglądała na uszczęśliwioną. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zaparkuję auto pod twoim domem i razem pójdziemy na pogrzeb.
Umawianie się na coś takiego nigdy nie przyszłoby mi do głowy.
– Dobrze – powiedziałam, starając się, żeby w moim głosie nie było słychać zdumienia czy powątpiewania. I wtedy uświadomiłam sobie, że mam informację, którą powinnam się podzielić.
– Claude i Carrie wzięli ślub.
– Mówisz… mówisz poważnie? – Janet stanęła naprzeciw mnie, bardzo zaskoczona. – Kiedy?
– W urzędzie, wczoraj.
– Hej, Marshall! – krzyknęła Janet do naszego sensei, który wyszedł właśnie ze swojego biura, mieszczącego się między siłownią a salą do aerobiku, w której odbywały się też zajęcia karate.
Marshall obrócił się, w dłoni trzymał szklankę jakiejś brązowej zawiesistej cieczy, którą pił na śniadanie. Miał na sobie zwykły zestaw składający się z koszulki i spodni od dresu. Uniósł brwi, jakby chciał zapytać: „No co?”.
– Lily mówi, że Claude i Carrie wzięli ślub!
Ten okrzyk spowodował ogólny wybuch komentarzy. Brian Gruber przestał robić brzuszki, usiadł na ławce i ocierał twarz ręcznikiem. Jerri wyciągnęła z torby komórkę i zadzwoniła do przyjaciółki, która o tej porze już była na chodzie i piła kawę. Kolejnych parę osób podeszło do nas, żeby omówić tę nowinę. Zauważyłam też blask jakichś emocji na twarzy Bobo; uczucie, które wiedziałam, że nie pasuje do reakcji na moją trywialną plotkę.
– Skąd wiesz? – spytała Janet i zorientowałam się, że stoję w środku małego tłumu spoconych i ciekawskich ludzi.
– Byłam przy tym – odpowiedziałam zaskoczona.
– Byłaś świadkiem? Skinęłam głową.
– W co była ubrana? – zapytała Jerri, odgarniając z czoła blond pasemka.
– Gdzie pojechali w podróż poślubną? – zapytała Marlys Squire, pracująca w biurze podróży babcia czworga wnucząt.
– Gdzie będą mieszkać? – dociekał Brian Gruber, który od pięciu miesięcy próbował sprzedać swój dom.
Przez moment chciałam się odwrócić i uciec gdzie pieprz rośnie, ale… być może… rozmowa z tymi ludźmi, bycie częścią grupy, wcale nie było takie złe.
Kiedy jednak wracałam z siłowni, miałam już inne odczucie. Zawiodłam samą siebie – ostrzegał mnie jakiś mały fragment mojego mózgu. Otworzyłam się, ułatwiłam im to. Zamiast prześlizgiwać się między tymi ludźmi, obserwując ich, ale nie wchodząc z nim w interakcję, stanęłam w miejscu na tyle długo, by umocowano mnie tu na stałe, dałam im możliwość poznania się, interpretacji, gdy dzieliłam się swoimi przemyśleniami.
W ciągu dnia, gdy pracowałam, pogrążyłam się w głębokiej ciszy, wygodnej i odświeżającej jak wygodny szlafrok. Ale nie była ona tak wygodna jak kiedyś. W jakiś sposób wydawała się już nie pasować.
Wieczorem poszłam się przejść, chłodna noc okryła mnie swoją ciemnością. Widziałam Joela McCorkindale'a, pastora ze Zjednoczonego Kościoła w Shakespeare, jak biegł swoje zwyczajowe pięć kilometrów, z charyzmą wyłączoną na wieczór. Zauważyłam, że Doris Massey, której mąż zmarł w ubiegłym roku, znów zaczęła chodzić na randki, bo ciężarówka Charlesa Friedricha stała zaparkowana przed jej przyczepą kempingową. Clifton Emanuel, zastępca Marty Schuster, minął mnie w ciemnozielonym bronco. Dwóch nastolatków włamywało się do sklepu monopolowego Butelka i Puszka, więc zanim wtopiłam się w ciemność, zadzwoniłam z komórki na policję. Nikt mnie nie widział; byłam niewidzialna.
Byłam samotna.
Jack zadzwonił w piątek rano, gdy wychodziłam do mieszkania Deedry, żeby pomóc Lacey.
– Wracam – oznajmił. – Może wpadnę w niedzielę po południu.
Poczułam przebłysk żalu. Przyjedzie z Little Rock na jedno popołudnie, pójdziemy do łóżka, a w poniedziałek będzie musiał wracać do pracy. Z drugiej strony, ja też tego dnia pracowałam, więc nawet gdyby Jack został w Shakespeare, nie widzielibyśmy się zbyt długo. Krótkie spotkanie z nim było lepsze niż brak spotkania… przynajmniej na razie.
– W takim razie do zobaczenia – powiedziałam, ale łatwo dało się wyczuć przerwę, jaka nastąpiła przed moją odpowiedzią, i wiedziałam, że nie zrobiłam wrażenia wystarczająco szczęśliwej.
Po drugiej stronie słuchawki również zaległa cisza. Jack nie jest głupi, zwłaszcza jeśli chodzi o mnie.
– Coś jest nie tak – odpowiedział w końcu. – Czy możemy o tym porozmawiać, gdy przyjadę?
– W porządku – powiedziałam, starając się, aby mój głos zabrzmiał łagodniej. – Do zobaczenia. – Odłożyłam słuchawkę najdelikatniej, jak umiałam.
Na miejsce dotarłam trochę za wcześnie. Oparłam się o ścianę przy wejściu do mieszkania Deedry i czekałam na Lacey. Byłam w ponurym nastroju, choć wiedziałam, że to nierozsądne. Gdy Lacey z wielkim trudem weszła na górę, tylko skinęłam głową na przywitanie. Wydawała się zadowolona, że na tym udało się skończyć wymianę uprzejmości.
Читать дальше