Trumniarz…
Wiedział, że imiona i nazwy są ważne. Czytał filozofów. Akt nazywania – określania – jest cechą charakterystyczną tylko dla gatunku ludzkiego. Trumniarz mówił teraz w duchu do nieżyjącego, pozbawionego rąk Stephena Kalla: To o mnie słyszałeś. To ja nazywałem swoje ofiary „zwłokami”. Ty mówiłeś o nich Żony, Mężowie, Przyjaciele, wszystko jedno.
Ale kiedy ja dostaję zadanie, są już zwłokami. Niczym więcej.
Ubrany w mundur strażnika federalnego ruszył w głąb ciemnego korytarza, zostawiwszy w pokoiku ciała dwóch strażników. Oczywiście nie udało mu się uniknąć kontaktu z krwią, lecz w mroku domu nikt nie mógł zobaczyć, że na granatowym mundurze widnieją czerwone plamy.
Szedł do zwłok numer trzy.
Do Żony, jeśli wolisz, Stephen. Ależ z ciebie było zagubione i nerwowe stworzenie. Te twoje wyszorowane ręce i niezdecydowany fiut. Mąż, Żona, Przyjaciel…
Przeprowadzić rozpoznanie, ocenić, zmylić wroga, wyeliminować cel…
Och, Stephen… Mógłbym cię nauczyć, że w tym biznesie liczy się tylko jedna zasada: trzeba zawsze iść krok przed wszystkimi.
Miał dwa pistolety, ale jeszcze z nich nie skorzystał. Nie chciał działać pochopnie. Gdyby mu się teraz nie udało, nie będzie już drugiej okazji zabicia Percey Clay przed posiedzeniem sądu przysięgłych, które miało się odbyć dziś rano.
Cicho wsunął się do salonu, gdzie siedziało dwóch strażników. Jeden czytał gazetę, drugi oglądał telewizję.
Pierwszy uniósł głowę i spojrzał na Trumniarza. Zobaczył mundur, więc wrócił do gazety. Po chwili jednak ponownie uniósł wzrok.
– Czekaj – rzekł, uświadamiając sobie nagle, że nie zna tej twarzy.
Lecz Trumniarz nie czekał.
Odpowiedzią był szybki ruch; błyskawicznie przeciął obie tętnice szyjne. Człowiek pochylił się naprzód i umarł na szóstej stronie „Daily Mail” tak cicho, że jego partner nie odwrócił się nawet od telewizora, na którego ekranie jakaś blondynka obficie obwieszona złotą biżuterią opowiadała, jak dzięki medium poznała swojego chłopaka.
– Czekać? Na co? – zapytał drugi strażnik, nie odrywając wzroku od ekranu.
Umierał trochę głośniej niż jego partner, ale wydawało się, że nikt w domu i okolicy niczego nie słyszał. Trumniarz położył obydwa ciała płasko na podłodze i zawlókł pod stół.
Przy tylnych drzwiach upewnił się, że we framudze nie ma żadnych czujników, a potem wymknął się na zewnątrz. Dwaj strażnicy od frontu rozglądali się czujnie, ale nie patrzyli w stronę domu. Jeden z nich zerknął przelotnie na Trumniarza, pozdrowił go skinieniem głowy i wrócił do lustrowania terenu. Na niebie pojawił się pierwszy promień świtu, lecz było jeszcze za ciemno, by widzieć twarze. Obaj strażnicy zginęli prawie bezgłośnie.
Natomiast ostatnich dwóch, nad jeziorkiem, Trumniarz zaszedł od tyłu. Najpierw wbił jednemu nóż głęboko w plecy, aż ostrze sięgnęło serca, a potem rozpłatał gardło drugiego. Leżąc w agonii na ziemi, pierwszy strażnik wydał z siebie żałosny krzyk. Lecz znowu najwyraźniej nikt niczego nie usłyszał. Trumniarz uznał, że dźwięk bardzo przypomina skrzek nura, budzącego się w piękny, różowoszary ranek.
Zanim nadszedł faks z badaniami DNA, Rhyme i Sellitto zdążyli zaciągnąć ogromny dług u nowojorskich biurokratów. Przeprowadzono szybką wersję testu łańcuchowej reakcji polimerazy; wynik był praktycznie bezdyskusyjny. Prawdopodobieństwo, że zwłoki nie są szczątkami Stephena Kalla, wynosiło jeden do sześciu tysięcy.
– Ktoś go zabił? – mruknął z niedowierzaniem Sellitto. Jego straszliwie pognieciona koszula wyglądała jak próbka włókna powiększona pięćset razy. – Po co?
„Po co?” – nie pytał żaden specjalista kryminalistyki.
Dowody… myślał Rhyme. Liczą się tylko dowody.
Spojrzał na tablice z różnych miejsc zbrodni, przyglądając się po kolei wszystkim wynotowanym dowodom. Włókna, pociski, stłuczone szkło…
Analizuj! Myśl!
Znasz całą procedurę. Robiłeś to miliony razy.
Identyfikujesz fakty. Określasz je ilościowo i klasyfikujesz. Formułujesz założenia. I wyciągasz wnioski. Sprawdzasz…
Założenia, myślał Rhyme.
Od początku sprawy oparli śledztwo na jednym oczywistym założeniu – na przekonaniu, że Tańczącym Trumniarzem jest Stephen Kall. A jeżeli nie? Jeśli był tylko pionkiem i Trumniarz używał go jako broni?
Podstęp…
Jeśli tak, powinien istnieć jakiś dowód niepasujący do reszty. Coś, co mogło wskazać prawdziwego Trumniarza.
Począł uważnie studiować tablice.
Wszystko jednak zostało wyjaśnione, prócz zielonych włókien. Które nic mu nie mówiły.
– Nie mamy żadnego ubrania Kalla, co?
– Kiedy go znaleźliśmy, był zupełnie nagi – powiedział lekarz.
– Niczego, z czym miał kontakt?
Sellitto wzruszył ramionami.
– Chyba tylko Jodie.
– Jodie przebrał się tutaj, prawda? – spytał Rhyme.
– Zgadza się – odrzekł Sellitto.
– Przynieście tu jego ubranie. Chciałbym rzucić na nie okiem.
– Jest wyjątkowo nieprzyjemne – rzekł z niesmakiem Dellray.
Cooper odnalazł i przyniósł ubranie. Nad czystą płachtą papieru gazetowego przejechał je szczotką i wytrzepał. Próbki materiału umieścił między płytkami i wsunął pod mikroskop.
– Co mamy? – spytał Rhyme, patrząc na ekran komputera, na którym miał wierne odbicie obrazu z mikroskopu.
– Co to za białe ziarenka? – zapytał Cooper. – Mnóstwo ich. Były w szwach spodni.
Rhyme poczuł, że twarz oblewa mu fala gorąca. Częściowo winne było nieregularne ciśnienie krwi wynikające z wyczerpania, częściowo tajemniczy ból, który nękał go od czasu do czasu. Ale przede wszystkim powodem była gorączka pościgu.
– O, Boże – szepnął.
– Co, Lincoln?
– To oolit.
– Co za pieprzony oolit? – spytał Sellitto.
– Ikrowiec. Lotny piasek. Można go znaleźć na Bahamach.
– Na Bahamach? – odezwał się Cooper, marszcząc brwi. – Przy jakiej okazji słyszeliśmy o Bahamach? Nie pamiętam.
Lecz Rhyme pamiętał. Jego oczy spoczęły na tablicy, do której przypięty był raport analityka FBI na temat piasku znalezionego przez Amelię Sachs w zeszłym tygodniu w samochodzie Tony’ego Panellego – zaginionego agenta.
Przeczytał:
Substancja dostarczona do analizy, formalnie rzecz biorąc, nie jest piaskiem. To koralowe odłamki z rafy, wśród których można wyróżnić morskie bezkręgowce, fragmenty morskich pierścienic, muszli brzuchonogów i otwornic. Najbardziej prawdopodobne miejsce pochodzenia to północna część Karaibów: Kuba, Bahamy.
Agent Dellraya, pomyślał Rhyme… Człowiek, który znał lokalizację najlepiej strzeżonego federalnego domu na Manhattanie. I który mógł zdradzić adres torturującemu go porywaczowi.
Trumniarz mógł więc tam czekać, czekać na Stephena Kalla, żeby okazać mu życzliwą pomoc. Potem mógł załatwić wszystko tak, żeby go złapano i umieszczono niedaleko ofiar.
– Leki! – krzyknął Rhyme.
– Co? – spytał Sellitto.
– Gdzie ja miałem głowę? Dealerzy nie rozcieńczają leków przepisywanych przez lekarzy! Za dużo z tym zawracania głowy. Tylko uliczne narkotyki!
Cooper skinął głową.
– Jodie nie rozcieńczał leków według formuły niemowlęcej. Po prostu je wyrzucał. Sam brał placebo, żebyśmy myśleli, że jest ćpunem.
– To Jodie jest Trumniarzem! – zawołał Rhyme. – Telefon! Dzwoń do nich!
Sellitto podniósł słuchawkę i wstukał numer.
Читать дальше