To nie problem, tylko czynnik.
Jego pamięć ruszyła dalej. Oglądał kamery wideo w salonie – o których strażnicy „zapomnieli” im powiedzieć. Były ustawione w kształcie litery Y – oszczędnościowym układzie, zaprojektowanym na potrzeby rządowego obiektu strzeżonego przez specjalistę od zabezpieczeń, który musiał się liczyć z ograniczeniami budżetu. Ten system też znał, wiedział więc, że ma istotną wadę – wystarczy tylko mocno stuknąć w środek soczewek obiektywu. Wówczas rozstrajała się cała optyka; ekran monitora kontrolnego stawał się czarny, ale nie włączał się alarm, czym groziło przecięcie kabla koncentrycznego.
Co do świateł… Mógł odłączyć sześć – nie, pięć – z ośmiu świateł, które widział w domu, lecz nie więcej. Przynajmniej dopóki będą żyli strażnicy. Zapamiętał lokalizację wszystkich lamp i włączników, po czym kontynuował zwiedzanie domu w myślach. Pokój telewizyjny, kuchnia, sypialnie. Myślał o odległościach, kątach widzenia z zewnątrz.
To nie problem…
Lokalizacja każdej z ofiar. Zastanawiał się, czy w ciągu ostatniego kwadransa mogli zmienić położenie.
…tylko czynnik.
Otworzył oczy. Pokiwał głową do siebie, wsunął nóż do kieszeni i wymknął się za drzwi.
Cicho wszedł do kuchni, z suszarki nad zlewem wziął ukradkiem łyżkę cedzakową. Podszedł do lodówki i nalał sobie szklankę mleka. Potem skierował się do wspólnego pokoju i począł krążyć między półkami z książkami, udając, że szuka czegoś do czytania. Mijając każdą kamerę, wyciągał rękę z łyżką w stronę obiektywu i stukał w soczewkę. Pozostawiwszy mleko i łyżkę na stole, poszedł do pokoiku strażników.
– Ty, popatrz na monitory – mruknął jeden z nich, próbując wyregulować obraz.
– Taa? – odezwał się drugi bez specjalnego zaciekawienia.
Jodie zbliżył się do pierwszego strażnika, który uniósł wzrok i zapytał:
– Wszystko w porząd…?
Dwa szybkie ruchy i obfita struga ciemnej krwi trysnęła ze starannie wykonanego cięcia w kształcie litery V na gardle. Partner strażnika wybałuszył oczy i sięgnął po broń, lecz Jodie wyszarpnął mu ją z ręki i wbił mu nóż najpierw w gardło, a potem w pierś. Mężczyzna padł na podłogę i dostał konwulsji. Głośna śmierć – tak jak Jodie się spodziewał. Ale nie mógł zadać strażnikowi więcej ciosów; potrzebował jego munduru, więc krwi musiało być jak najmniej.
Strażnik leżał na podłodze wstrząsany śmiertelnymi drgawkami i patrzył, jak Jodie zdejmuje zakrwawione ubranie. Jego oczy przesunęły się po ramieniu Jodiego i zatrzymały na tatuażu.
Jodie pochylił się, by rozebrać strażnika i dostrzegł jego spojrzenie.
– To „Danse macabre” – powiedział. – Widzisz? Śmierć tańczy ze swoją następną ofiarą. Z tyłu stoi już jej trumna. Podoba ci się?
Zapytał z prawdziwej ciekawości, choć nie spodziewał się odpowiedzi. I jej nie usłyszał.
Rozdział trzydziesty szósty
45 godzin – godzina czterdziesta trzecia
Mel Cooper w lateksowych rękawiczkach stał nad ciałem młodego mężczyzny, znalezionym w Central Parku.
– Może odciski stóp? – rzekł bez przekonania.
Linie papilarne na podeszwach stóp były równie indywidualną cechą jak linie na palcach, lecz miały niewielką wartość, jeśli nie zdobyło się wzoru odcisków podejrzanego; nie były katalogowane w identyfikacyjnych bazach danych.
– Nie zawracaj sobie głowy – mruknął Rhyme.
Kto to u diabła jest? – zastanawiał się Rhyme, patrząc na leżące przed nim zmasakrowane zwłoki. Klucz do następnego ruchu Trumniarza. I to najgorsze z możliwych uczucie, jak swędzące miejsce, którego nie można podrapać. Mieć przed sobą dowód, wiedzieć, że jest kluczowy dla sprawy, a jednocześnie nie móc go rozszyfrować.
Oczy Rhyme’a zbłądziły na wiszące na ścianie tablice z listą dowodów. Z ciałem było podobnie jak z zielonymi włóknami znalezionymi w hangarze – ważny dowód, ale o niewiadomym znaczeniu.
– Coś jeszcze? – zapytał Rhyme lekarza z biura badań medycznych, który przywiózł tu ciało, młodego, łysiejącego człowieka, na którego wysokim czole perliły się grube krople potu. – Był homoseksualistą, a ściśle rzecz ujmując, uprawiał praktyki homoseksualne w młodości. Częste stosunki analne, które ustały jakiś czas temu.
– Co może oznaczać ta blizna? – pytał dalej Rhyme. – Ślad po operacji?
– Cóż, wygląda na precyzyjne cięcie, ale nie wiem, z jakiego powodu mógł być operowany w tym miejscu. Może jakiś zator w jelitach. Chociaż gdyby nawet tak było, nigdy nie słyszałem o cięciu w tej części brzucha.
Rhyme żałował, że nie ma tu Sachs. Mógłby przerzucać się z nią pomysłami. Ona na pewno wpadłaby na coś, co on przeoczył.
Kto to mógł być? Rhyme wytężał umysł. Identyfikacja była złożoną nauką. Kiedyś ustalił tożsamość człowieka na podstawie jednego jedynego zęba. Lecz cała procedura trwała zwykle kilka tygodni albo miesięcy.
– Sprawdźcie grupę krwi i DNA – rzekł Rhyme.
– Już badają – odparł lekarz. – Wysłałem próbki do miasta.
Gdyby był seropozytywny, mieli szansę go zidentyfikować, sprawdzając w szpitalach i u lekarzy. Lecz bez żadnego punktu zaczepienia badania krwi niewiele mogli zdziałać.
Odcisk palca…
Oddałbym wszystko za jeden ładny odcisk linii papilarnych, pomyślał Rhyme. Może…
– Zaraz! – Rhyme roześmiał się w głos. – Fiut!
– Co? – zdumiał się Sellitto.
Dellray uniósł tylko brew.
– Facet nie ma rąk, ale jakiej części ciała na pewno dotykał przed śmiercią?
– Penisa – zawołał Cooper. – Jeżeli sikał w ciągu ostatnich kilku godzin, chyba będziemy mieli odcisk.
– Kto dokona ceremonii?
– Nie ma roboty… nie do zrobienia – rzekł technik, nakładając drugą warstwę rękawiczek lateksowych. Zabrał się do dzieła uzbrojony w listki do zdejmowania odcisków ze skóry. Zdjął dwa czyste i wyraźne ślady – kciuka z grzbietu i palca wskazującego ze spodniej części penisa.
– Doskonale, Mel.
– Tylko nie mów mojej dziewczynie – odparł z zażenowaniem. Wprowadził odciski do identyfikacyjnej bazy danych.
Na ekranie pojawił się komunikat: Proszę czekać… Proszę czekać…
Bądź w kartotece, myślał zrozpaczony Rhyme. Błagam, bądź w kartotece.
Był.
Ale gdy ukazał się wynik poszukiwań, Sellitto i Dellray, którzy stali najbliżej komputera, patrzyli w ekran monitora z niedowierzaniem.
– Co jest, do cholery? – odezwał się detektyw.
– Co? – krzyknął Rhyme. – Kto to jest?
– To Kall.
– Co?!
– Stephen Kall – powtórzył Cooper. – Dwadzieścia cech wspólnych. Nie ma wątpliwości. – Cooper odnalazł odcisk, który ułożyli wcześniej z Sachs, by zidentyfikować Trumniarza. Położył wydruk obok świeżo zdjętych odcisków. – Identyczne.
Jak to…? – myślał Rhyme. Jak to możliwe?
– A jeśli to tylko odciski Kalla na fiucie tego gościa? – rzekł Sellitto. – Może Kall jest miłośnikiem loda?
– Mamy przecież próbki DNA krwi Kalla, prawda? Krwi spod wieży hydrantu?
– Zgadza się – zawołał Cooper.
– Porównajcie – krzyknął Rhyme. – Chcę wyników badań krwi pobranej ze zwłok. Natychmiast!
Nie był całkiem obojętny na poezję.
„Tańczący Trumniarz”… podoba mi się, pomyślał. O wiele lepsze niż „Jodie” – imię, jakie przybrał do tego zadania, ponieważ brzmiało niegroźnie. Głupie, zdrobniałe imię.
Читать дальше