– Dlaczego nam nie powiedziałeś?
Dellray zaśmiał się i Sachs zrozumiała, że pytanie nie ma sensu; tajniacy rzadko mówią komuś – nawet innym gliniarzom, a zwłaszcza przełożonym – o swoich poczynaniach. Nick, jej były eks, był tajniakiem i cholernie mało jej mówił.
Pomasowała stłuczony bok. Bolało jak diabli i sanitariusze poradzili jej, żeby się prześwietliła. Sachs ścisnęła biceps Dellraya. Sama czuła się nieswojo, gdy ktoś jej dziękował – w tym rzeczywiście była dobrą uczennicą Rhyme’a – ale bez żadnych oporów powiedziała teraz:
– Ocaliłeś mi życie. Gdyby nie ty, byłoby już po mnie. Co ci mam powiedzieć?
Dellray skwitował podziękowanie wzruszeniem ramion i wydębił papierosa od jednego z mundurowych, którzy stali przed stacją. Obwąchał marlboro i wsunął za ucho. Spojrzał w ciemne okno stacji.
– Proszę – rzekł nie wiadomo do kogo, wzdychając. – Najwyższy czas, żebyśmy mieli trochę szczęścia.
Kiedy aresztowali Joego D’Oforio i wepchnęli go do radiowozu, bezdomny powiedział im, że Trumniarz wyszedł dziesięć minut wcześniej i udał się w głąb ciemnej bocznicy. Jodie – bo tak brzmiało przezwisko włóczęgi – nie wiedział, dokąd poszedł. Po prostu nagle zniknął z bronią i plecakiem. Haumann i Dellray wysłali ludzi, żeby przetrząsnęli stację, tunele i położoną niedaleko czynną stację. Teraz czekali na rezultaty poszukiwań.
– No dalej…
Dziesięć minut później w drzwiach ukazał się mężczyzna z jednostki specjalnej. Sachs i Dellray spojrzeli na niego z nadzieją. On jednak pokręcił głową.
– Zgubiłem jego ślad na początku toru. Nie mam pojęcia, dokąd poszedł.
Sachs westchnęła i z ociąganiem przekazała tę wiadomość Rhyme’owi, pytając, czy ma zbadać tory i stację.
Jak się spodziewała, nie przyjął wiadomości najlepiej.
– Niech to diabli – mruknął Rhyme. – Nie, samą stację. Nie ma sensu iść tunelem. Cholera, jak on to robi? Jakby miał jakiś pieprzony szósty zmysł.
– Przynajmniej mamy świadka – powiedziała.
I natychmiast pożałowała tych słów.
– Świadka? – prychnął Rhyme. – Świadka? Nie potrzebuję świadków. Potrzebuję dowodów! Ale przywieź go tu. Posłuchamy, co ma do powiedzenia. Sachs, chcę, żebyś przeszukała stację tak dokładnie, jak jeszcze nie przeczesywałaś żadnego miejsca. Słyszysz? Jesteś tam, Sachs? Słyszysz mnie?
Rozdział dwudziesty piąty
45 godzin – godzina dwudziesta piąta
– Co tu mamy? – spytał Rhyme, dmuchając w rurkę sterownika wózka i podjeżdżając bliżej.
– Kawałek śmiecia – stwierdził Fred Dellray, już umyty i przebrany w mundur – jeśli mundurem można nazwać zjadliwie zielony garnitur. – Hm, hm. Nic nie mów. Czekaj, aż cię spytamy. – Utkwił groźne spojrzenie w Jodiem.
– Nabrałeś mnie!
– Cicho bądź, szczaplaku.
Rhyme nie był zadowolony, że Dellray wypuścił się na samotną akcję, lecz na tym polegała praca tajniaka i nawet jeśli Lincoln nie do końca ją rozumiał, nie mógł kwestionować jej skuteczności – której agent niezaprzeczalnie dowiódł.
Poza tym ocalił skórę Amelii Sachs.
Wkrótce miała tu przybyć. Sanitariusze zabrali ją na ostry dyżur, żeby zrobić prześwietlenie żeber. Potłukła się, spadając ze schodów, ale na szczęście nic nie złamała. Zaniepokojony stwierdził, że w ogóle nie wzięła sobie do serca ich rozmowy; sama weszła do metra, gdzie prawdopodobnie ukrywał się Trumniarz.
Niech to szlag, pomyślał, jest tak samo uparta jak ja.
– Nie chciałem nikomu zrobić krzywdy – zaprotestował Jodie.
– Ogłuchłeś? Powiedziałem, ani słowa.
– Nie wiedziałem, kim ona jest!
– No jasne – rzekł Dellray. – Srebrna odznaka nic oczywiście nie znaczy. – Potem sobie przypomniał, że zabronił mu się odzywać.
Sellitto poszedł bardzo blisko Jodiego i nachylił się nad nim.
– Powiedz nam coś o swoim przyjacielu.
– To nie jest mój przyjaciel. Porwał mnie. Byłem w tym budynku przy Trzydziestej Piątej, bo…
– Bo podpieprzałeś tabletki. Wiemy, wiemy.
Jodie wybałuszył na niego oczy.
– Skąd…
– Nie obchodzi nas to. Przynajmniej na razie. Mów dalej.
– Myślałem, że to glina, ale potem mi powiedział, że przyszedł zabić jakichś ludzi. Bałem się, że mnie też zabije. Musiał stamtąd uciekać i kazał mi stać bez ruchu. Potem wszedł ten gliniarz, czy kto to był, a on wbił mu nóż.
– I go zabił – wyrzucił z siebie Dellray.
Jodie westchnął nieszczęśliwie.
– Nie wiedziałem, że chce go zabić. Myślałem, że tylko obezwładnić.
– Ty gnojku – warknął Dellray. – Ale go zabił. Facet nie żyje.
Sellitto spojrzał na torebki z dowodami znalezionymi w metrze. Znajdowały się w nich świerszczyki, setki pigułek, ubrania. Nowy telefon komórkowy. Plik banknotów. Ponownie popatrzył na Jodiego.
– Mów dalej.
– Powiedział, że mi zapłaci, jak go wyprowadzę z budynku. Zaprowadziłem go do metra przez tunel. Jak ty mnie znalazłeś, człowieku? – zwrócił się do Dellraya.
– Bo włóczyłeś się po ulicach i każdemu usiłowałeś wcisnąć te swoje prochy. Dowiedziałem się nawet, jak masz na imię. Chryste, ale z ciebie szmata. Powinienem cię złapać za kark i dusić, aż zsiniejesz.
– Nie możesz mi zrobić krzywdy. – Usiłował się zbuntować. – Mam swoje prawa.
– Kto mu zlecił robotę? – spytał Jodiego Sellitto. – Wspominał nazwisko Hansena?
– Nie. – Głos Jodiego zadrżał. – Posłuchajcie, zgodziłem się mu pomóc, bo wiedziałem, że mnie zabije, jeżeli tego nie zrobię. Wcale nie chciałem. – Zwrócił się do Dellraya: – Chciał, żebym wziął cię do pomocy. Ale zaraz potem zniknął, dlatego mówiłem, żebyś sobie poszedł. Miałem zamiar iść na policję i o wszystkim powiedzieć. Naprawdę. To straszny facet. Boję się go!
– Fred? – odezwał się Rhyme.
– No, tak – przyznał agent. – Zmienił ton. Chciał, żebym go zostawił, ale nic nie wspominał o chodzeniu na policję.
– Dokąd on poszedł? Co mieliście zrobić?
– Miałem grzebać w kubłach na śmieci przed jakimś domem i obserwować samochody. Powiedział, żebym uważał na kobietę i mężczyznę wsiadających do samochodu. Miałem zadzwonić do niego z tego telefonu i podać markę wozu. Potem on miał za nimi pojechać.
– Nie myliłeś się, Lincoln – powiedział Sellitto. – W sprawie zatrzymania ich w domu. Szykował się do ataku w drodze.
– Chciałem do was przyjść… – ciągnął Jodie.
– Człowieku, nie ma sensu, żebyś kłamał. Czy brak ci odrobiny godności?
– Naprawdę chciałem – rzekł spokojniej. Nawet się uśmiechnął. – Przypuszczałem, że dostanę nagrodę.
Rhyme zerknął w chciwe oczy człowieka i zaczynał mu wierzyć. Spojrzał na Sellitta, który ze zrozumieniem skinął głową.
– Jeżeli zaczniesz z nami współpracować – oznajmił detektyw – może cię uratujemy przed pudłem. Co do pieniędzy – nie wiem. Niewykluczone, że coś dostaniesz.
– Nigdy nikomu nie zrobiłem krzywdy. Nie potrafię…
– Zamknij już gębę – powiedział Dellray. – Rozumiemy się?
Jodie przewrócił oczami.
– Rozumiemy? – szepnął jadowicie agent.
– Tak, tak, tak.
– Nie traćmy czasu – odezwał się Sellitto. – Kiedy miałeś iść pod tamten dom?
– O wpół do pierwszej.
Do umówionej godziny zostało pięćdziesiąt minut.
– Jakim samochodem jeździ?
– Nie wiem.
– Jak wygląda?
Читать дальше