– Charley? – zapytała kobieta. – Czy ty celujesz z broni do tej ślicznej dziewczynki? Słyszałam, że jest żywa.
– Jest z nimi!
– Charley, nie ma współpracowników. Wiesz o tym.
Albo jest zarażona, albo nie. Nie ma nic pomiędzy. Tak więc opuść broń, proszę. – Miły głos kobiety zyskał stalowy ton. – Opuść ją, natychmiast.
– Ten za nią jest zarażony! – odezwał się Charley. – To pewne.
– Tak naprawdę – odpowiedział Oliver – w sensie, o który ci chodzi, nie jestem zarażony. Nie w ten sposób, w jaki myślisz.
Starsza kobieta natychmiast zsunęła z ramienia pasek, załadowała bełtem kuszę i strzeliła wprost w pierś Olivera.
Przewrócił się i padł z głuchym odgłosem na ziemię. Claire krzyknęła i do niego podbiegła. Ale kiedy sięgnęła, by wyciągnąć mu z piersi bełt, kobieta złapała ją za ramię i szarpiącą się odciągnęła. Pchnęła ją w stronę jednego ze strażników, który mocno ją przytrzymał.
– Wiecie, co robić – zwróciła się do innego, skinąwszy głową w stronę Olivera. – Wprowadźcie dzieci do środka.
Nie chcę, żeby to widziały.
– Nie, nie rozumiesz! – krzyknęła Claire. – Nie możesz…
– Rozumiem, że jest wampirem i że z jakiś dziwnych powodów chcesz go chronić – odpowiedziała kobieta. – A teraz bądź cicho. Tu jesteś bezpieczna.
Claire pomyślała o wszystkich wampirach zamkniętych z tyłu ciężarówki. Michael.
Nie mogła im o tym powiedzieć. Jeśli zamierzali tak po prostu zabić Olivera, wolała sobie nie wyobrażać, co postanowiliby zrobić z uwięzionymi w ciężarówce wampirami. To byłoby zbyt proste. Słońce chyliło się ku horyzontowi. Może, jeśli schowa się za budynki i będzie dość cienia, wampiry zdołają wydostać się z ciężarówki i uciec.
Kobieta przyjrzała jej się uważnie.
– Zdajesz się nad czymś mocno zastanawiać – zauważyła. – Nad czym?
– Niczym.
– Aha. Jak się nazywasz? – A kiedy Claire nie odpowiedziała, kobieta westchnęła. – No dobrze, jestem pani Grant.
Jestem bibliotekarką. I w tym momencie stanowię władzę w Blacke, ponieważ nasi sędziowie pokoju i urzędnicy nie żyją. Zachowujmy się po przyjacielsku. Powiedziałam ci, jak się nazywam. A ty jak masz na imię?
– Claire.
– I skąd jesteś, Claire?
Claire spojrzała jej prosto w oczy. I powiedziała:
– To nie twoja sprawa.
Siwiejące brwi pani Grant uniosły się, ale jej bladozielone oczy nie zdawały się zaskoczone.
– No dobrze. Wejdźmy z twoimi przyjaciółmi do środka, a potem powiesz mi, dlaczego uważasz, że ten wampir był kimś, na kim powinno ci zależeć.
Claire spojrzała przez ramię, podczas gdy wpychano ją do środka. Ludzie odnosili gdzieś Olivera, zupełnie bezwładnego.
A ona nic nie mogła zrobić.
W bibliotece było chłodno i ciemno. Oświetlenie było głównie naturalne, z okien, ale było też kilka fluorescencyjnych i diodowych lampek kempingowych, a na stołach stało trochę lamp naftowych w dawnym stylu. Biblioteka Blacke była większa, niż można się było spodziewać, z rzędami regałów i wieloma dodatkowymi salami. Po środku zostało stworzone coś na kształt kwatery głównej, z małym biurkiem, laptopem i jakimś generatorem prądu na pedały. Na okolicznych półkach leżała broń, w tym sterta srebrnych łańcuszków. Claire podejrzewała, że była to biżuteria zebrana z całego miasta. Było też sporo środków pierwszej pomocy.
W bibliotece było jakieś dwadzieścia czy trzydzieści osób. Trudno było powiedzieć, bo ludzie siedzieli na łóżkach polowych porozstawianych po całej bibliotece. Claire usłyszała czyjś szept, a potem płacz. Jakby małego dziecka, cztero – czy pięcioletniego.
– Co to? – zapytała, rozglądając się w koło.
Pani Grant zaprowadziła ją do długiego stołu dla czytelników i zaproponowała krzesło.
– Tyle zostało z naszego miasta. Ci ocaleli. Jesteśmy twardzi, mówię ci.
– Ale… – Claire oblizała zaschnięte wargi i usiadła. – Co się tutaj stało?
Pani Grant zaczekała, aż pozostali – Eve, Shane i Jason – zostaną posadzeni na krzesłach, mniej lub bardziej delikatnie. Shane był wściekły i wyglądał tak, jakby poważnie myślał o porwaniu broni z któregoś regału. Najwyraźniej pani Grant to zauważyła, bo wskazała dwóch ze swoich krzepkich kowbojskich strażników i kazała im stanąć za Shane'em, odgradzając go od półek.
– Blacke nigdy nie było specjalnie na szlaku – odezwała się pani Grant. – Większość mieszkańców urodziła się tutaj, a ich rodziny mieszkały tu od wieków. Rzadko widujemy tu obcych.
Właściwie podobnie było w Morganville, ale tam przynamniej mieli atrakcję w postaci uniwersytetu. Podobnie z resztą było z wszystkimi innymi miasteczkami w okolicy. Claire skinęła głową.
– Pewnej nocy przybyli do nas goście. Stary mężczyzna w garniturze, z siostrzenicą i siostrzeńcem. Zagraniczni.
Może z Francji.
Claire spojrzała na Eve I Shane'a. Eve bezgłośnie powiedziała Bishop. To było potwierdzenie ich przypuszczeń – Bishop zaatakował Blacke po drodze do Morganville.
I dobrze się bawił.
– Zatrzymali się w gospodzie Pod Żelazną Lilią – mówiła dalej pani Grant. – To najbardziej zbliżone do hotelu miejsce, jakie tu mamy. A raczę] mieliśmy. Należało do pani Gonzalez. Robiła też najlepszą na świecie szarlotkę. – Pokręciła głową. – Następnego dnia zaginęła. Nie pojawiła się w szkole – pracowała tam w biurze. Szeryf John poszedł do hotelu i znalazł jej zwłoki. I ani śladu po tych… ludziach.
Claire pomyślała, że pani Grant nie opowiedziała im wszystkiego. Wiedziała, jak się stwarza wampiry i jeśli wysączono całą krew z pani Gonzalez, nie mogłaby wrócić. Dlatego dalej milczała. Pani Grant najwyraźniej się nie spieszyła, a Claire starała się nie myśleć o tym, co może się dziać na zewnątrz, z Oliverem. Podejrzewała, że Morley uciekł. I nie miała pojęcia, co się stało z wampirami ukrytymi w ciężarówce.
– Myśleliśmy, że na śmierci pani Gonzalez się skończy – szokujące, pierwsze poważne problemy w mieście od prawie trzydziestu lat, ale jednak na tym się skończy. Ale następnej nocy panna Hanover po prostu zniknęła ze swojego sklepu przy stacji benzynowej, na końcu ulicy. Z tego co wiemy, te dwie kobiety były pierwszymi ofiarami. Wiemy, że obcy opuścili miasto tamtej nocy. Ktoś widział ich jadących tym wielkim czarnym samochodem z piekła rodem. Ale to nieistotne. Zostawili to po sobie.
Pani Grant spojrzała na swoje ręce, leżące płasko na blacie stołu. Silne i pokryte bliznami, wskazywały, że nie zawsze była bibliotekarką.
– Zaczęło się powoli. Raz na kilka tygodni ginął człowiek. Znikali albo umierali. A potem się pogorszyło, szybko, po kilku dniach… tak jakby zginęło gdzieś pół miasta. Szeryf John nie zadzwonił dość szybko po wsparcie. A potem zobaczyliśmy ich po raz pierwszy, wielu. Okropne rzeczy, Claire. Działy się okropne rzeczy. I my musieliśmy robić okropne rzeczy, żeby przetrwać.
– Czemu po prostu… – zaczęła Eve, ale zamilkła, gdy pani Grant poderwała głowę.
– Nie uciekliśmy? – warknęła. – A myślisz, że nie próbowaliśmy? Telefony nie działały, ani stacjonarne, ani komórki. Internet padł, w momencie gdy tylko zabrakło prądu. Zniszczyli elektrownię, kiedy jeszcze potrafili myśleć. Wszystkich, których mogliśmy, odesłaliśmy za miasto w szkolnych autobusach. Nie udało im się. Jakaś pułapka na drodze rozwaliła wszystkie opony. Niektórzy dali radę do nas wrócić, ale większość nie miała tyle szczęścia.
Читать дальше