– Wezmę tyle, ile się zmieści. Ale serio, jak tylko stąd wyjedziemy, każdy działa na własną rękę.
– Jasne – odezwał się Morley i wyszedł na słońce. Jeśli mu doskwierało, to tylko na tyle, by musiał zmrużyć lekko oczy. Złapał ramę okienną i wyrwał ją jednym szarpnięciem, po czym odrzucił w trawę.
– Dobra, najmłodsi przodem. Już!
Nastąpiła chwila wahania. Ale kiedy Morley warknął cicho, wampiry zaczęły wychodzić, szybko przeskakiwać przez nasłonecznioną przestrzeń i chować się w bezpiecznych ciemnościach ciężarówki. Po kilku sekundach w pokoju pozostali już tylko Claire, Michael, Jason, Eve, Morley i Oliver, a za oknem stał Shane.
– Mówiłem, że najmłodsi przodem – powtórzył Morley, łypiąc na Michaela. Michael uniósł blade brwi. – Idiota.
– Zostaję z przyjaciółmi.
– To wygląda na to, że będziesz się musiał z nimi opalać, bo w środku nie ma już miejsca.
– Nie – odezwał się Oliver. – Michael wsiada do tyłu.
A ty i ja jedziemy na zewnątrz.
– Na zewnątrz? – roześmiał się ponuro Morley.
– Jestem pewien, że rozumiesz, co mam na myśli. – Oliver nawet na niego nie patrząc, złapał Michaela za ramię i prawie rzucił nim przez otwartą przestrzeń do ciężarówki. Michael upadł na niewielki kawałek pozostałej wolnej przestrzeni i został wciągnięty do środka przez Patience Goldman, która wyglądała na mocno zdenerwowaną, prawie przerażoną. Shane zatrzasnął tylne drzwi ciężarówki pobiegł do przodu.
– Dobra, ruszać się, drogie panie!
Jason nie czekał na to, aż dziewczyny się ruszą. Wyskoczył z budynku i wsiadł pierwszy. Oliver wypchnął Eve przez okno, a ta pobiegła do szoferki, w której usadawiał się już Jason. Claire podążyła za nią, unikając jakiejkolwiek pomocy od Olivera, i kiedy stanęła na wysokim progu szoferki, zobaczyła, jak Oliver i Morley wyskakują z budynku i kładą się płasko na wierzchu ciężarówki, w pełnym słońcu, z szeroko rozstawionymi rękami i nogami, aby utrzymać równowag. Zatrzasnęła za sobą drzwi i wcisnęła się obok Eve, podczas gdy Jason siedział po jej drugiej stronie, obok Shane'a.
– Nie można było usiąść na zmianę? Chłopak, dziewczyna, chłopak? – zaczął narzekać Shane, uruchamiając silnik. – Cofnij się, dziwolągu.
Te ostatnie słowa były skierowane do Jasona, który najwyraźniej usiadł za blisko Shane'a. Claire próbowała przesunąć się bliżej drzwi pasażera, ale kabina nie była stworzona dla czterech osób, bez względu na to, jak szczupli by byli. A Shane nie należał do malutkich.
– Po prostu jedź, cwaniaczku – warknął Jason. Shane wyglądał, jakby rozważał, czy go nie walnąć. – No chyba że masz ochotę na dwa pieczone wampiry na dachu.
– Cholera – rzucił Shane i spojrzał na kierownicę tak, jakby go osobiście obraziła. Wrzucił bieg i ruszył przez trawę. Uderzył mocno w krawężnik, sprawiając, że Claire wylądowała na desce rozdzielczej, z trudem się podniosła, podczas gdy ciężarówka turlała się w przód i w tył, odzyskała przyczepność i pognała w dół ulicy.
– Gdzie ty, do cholery, jedziesz? – krzyknął Jason.
– Twoja siostra może mówić. Ty nie.
– Gdzie ty, do cholery, jedziesz, Shane? – odezwała się Eve.
– Do biblioteki. Obiecałem, że oddam ciężarówkę.
Claire zamrugała, patrząc na niego i Eve, po czym pokręciła głową.
– Musi być zdesperowany. Shane jedzie do biblioteki. I mimo wszystko to było całkiem zabawne.
Biblioteka była jakiś kwartał dalej, po lewej. Minęli wiele pustych budynków z powybijanymi oknami. Zniszczenia, które zdawały się nastąpić po okresie dobrobytu. Ale nie wyglądały na niedawne.
Wszystkie okna biblioteki były całe, a wejścia pilnowali ludzie – pierwsi żywi ludzie, jakich Claire widziała w Blacke. Doliczyła się czterech, uzbrojonych w strzelby i kusze.
– Mój typ biblioteki – stwierdził Shane. – Z tą całą bronią i wszystkim. Szukałem ciężarówki i oni mi ją udostępnili, ale tylko pod warunkiem, że ją odprowadzę. To wygląda na przyjemne miejsce. A przynajmniej dowiemy się, co tu się dzieje. I może złapiemy autobus albo coś.
Strażnicy przed biblioteką najwyraźniej byli czujni. Mężczyźni ze strzelbami trzymali nadjeżdżającą ciężarówkę na muszce i wyglądało na to, że nie zawahaliby się strzelić. Claire chrząknęła.
– Hm… Shane?
– Widzę. – Zwolnił prawie do zera. – Hm, podejrzewam, że zdanie: „Cześć, jesteśmy miłymi nieznajomymi z grupą wampirów w waszej ciężarówce dostawczej" raczej im się nie spodoba.
Wrzucił wsteczny.
– To chyba jednak nie był taki dobry pomysł, jak sądziłem.
– Może powinniśmy…
Cokolwiek chciała zaproponować Eve, okazało się nieistotne, bo dwa radiowozy z kolejnymi uzbrojonymi ludźmi wyjechały z rykiem z bocznych uliczek obok biblioteki i zablokowały Shane'owi drogę. Shane zahamował. Ktoś otworzył drzwi od strony Claire i wielki facet ze strzelbą spojrzał na nią, złapał i wyciągnął na gorący chodnik. Przycisnął jej na moment palce do szyi, po czym krzyknął:
– Żywa!
– Ta też! – odkrzyknął jego kumpel, który wyciągnął z szoferki rzucającą się i krzyczącą Eve. – Uważaj, dziewczyno!
– Sam sobie uważaj, zboczeńcu! Gdzie z łapami!
– Hej, zostaw ją! – To Jason wygrzebał się z szoferki za Eve i wyglądał na takiego samego rozgorączkowanego małego maniaka, jakim Claire zapamiętała go z ich pierwszego spotkania. Może był trochę czystszy. Może…
Najwyraźniej zdaniem uzbrojonego strażnika ruszał się za szybko, bo dostał kolbą w żołądek i padł na ulicę. Eve wykrzyczała jego imię, po czym ktoś ją podniósł i dosłownie zaniósł z Claire do biblioteki.
– Nie! – krzyknęła Claire i spojrzała w stronę ciężarówki. Shane'a właśnie wyciągano zza kierownicy, a Jasona stawiano na nogach.
Nie wyglądało to dobrze. I gdzie u licha był Oliver i Morley? Nie było ich już na dachu ciężarówki.
Oliver zeskoczył z dachu biblioteki i kopnął faceta trzymającego Claire. Zepchnął ją z drogi, podczas gdy facet trzymający Eve wycelował kuszę i wystrzelił. Oliver złapał bełt w powietrzu i złamał grube drzewce w palcach. Uśmiechał się szeroko.
– Puść dziewczynę – zażądał. – Grałem już w tę grę z wieloma lepszymi od ciebie. I wszyscy zginęli, przyjacielu.
Zaróżowił się od słońca, ale nie płonął. Jeszcze nie. Może czuł się nieprzyjemnie. Strażnik rozejrzał się wokół, szukając wsparcia, i odnalazł je w postaci biegnących mu na pomoc dwóch innych mężczyzn w kowbojskich kapeluszach.
Ze strzelbami.
Claire rzuciła się do przodu, rozkładając ramiona. Eve wydała ostrzegawczy okrzyk, ale Claire stanęła przed Oliverem, gdy mężczyźni unieśli broń.
– Poczekajcie! – krzyknęła. – Poczekajcie moment! On jest z nami!
Strzelby skierowały się na Claire. O kurczę.
– Prowadzasz się z krwiopijcami? – zapytał jeden stanowczym, groźnym tonem. – Taka mała dziewczynka jak ty?
– On nie jest taki, jak… jak te stwory w sądzie. – Uniosła ręce w poddańczym geście i zbliżyła się do nich o krok. – Nie powinno nas tu być. Chcemy tylko stąd odjechać, dobrze?
Wszyscy. Chcemy opuścić miasto.
– No, ale nie opuścicie – oznajmił facet trzymający Eve. – Ani ty, ani twoi zębaci przyjaciele. Nie pozwolimy, aby to coś się rozniosło. Blacke przechodzi kwarantannę.
Otworzyły się ciężkie drzwi biblioteki i wyszła niska, siwowłosa kobieta. Nie wyglądała na przywódcę – Claire nie zwróciłaby na nią uwagi w tłumie – ale wszyscy natychmiast spojrzeli w jej stronę, a Claire poczuła, jak centrum uwagi przenosi się w jej stronę.
Читать дальше