Oliver wyglądał, no cóż… jak potwór. Jak potwór, który przedarł się przez piekło, krok po kroku i przy okazji, o dziwo, był zachwycony każdą minutą zmagań. Uśmiechnął się szeroko do Claire, pokazując kły, po czym odwrócił się do Eve, która rzuciła się na niego z zaostrzonym kijem. Odebrał go jej bez najmniejszego trudu i pchnął ją w stronę Michaela, który co prawda pohamował się od ataku, ale był równie zaskoczony, jak Claire.
– Żołnierze, spocznij – odezwał się Oliver. Prawie się śmiał. Obok niego Morley otrzepywał się z białego pyłu i wzniósł chmurę pyłu, która doprowadziła Claire do łez, kiedy wykaszlała:
– Wygląda na to, że nadal jesteśmy sojusznikami.
Przynajmniej na razie.
– Zupełnie jak Rosja i Anglia podczas II wojny światowej – zgodził się z nią Morley, po czym zaczai się zastanawiać. – A może to była pierwsza? Tak trudno zapamiętać te szczegóły. W każdym razie naszym przeciwnikiem jest wspólny, gorszy wróg. Możemy się pozabijać później.
Trzecim z grupy okazał się Jason, który wyglądał równie źle, jak pozostali. Ale nie był z tego powodu równie szczęśliwy. Trząsł się, i to wyraźniej, a prowizoryczny bandaż, którym miał okręcony lewy nadgarstek, przesiąkł krwią.
Eve w końcu rozpoznała swojego brata i złapała go w objęcia. Jason przez moment stał nieruchomo, po czym niezgrabnie poklepał ją po plecach.
– Nic mi nie jest – powiedział. Claire pomyślała, że kłamie, ale było to odważne stwierdzenie. – Masz krew na twarzy.
– Uderzyłam się w głowę – wyjaśniła Eve.
– A, no to nic się nie stało – stwierdził Jason i to było tak typowe stwierdzenie jak na brata, że Claire aż się uśmiechnęła. – A tak serio, to to źle wygląda, Eve.
– Nic nie jest złamane. Głowa mnie boli i trochę mi się w niej kręci. Ale przeżyję. A co się tobie stało?
– Nie pytaj. – Jason się odsunął. – Chłopie, potrzebujesz wsparcia?
Michael złapał biurko i znów podciągnął je pod drzwi, a teraz próbował je utrzymać w miejscu.
– Pewnie – rzucił. Nie żeby siła Jasona mogła tu wiele pomóc, pomyślała Claire. Był silny i żylasty, ale nie tak silny jak wampiry.
– Wpuśćcie ich – powiedział Morley i strzepnął resztę kurzu na wszystkich. – To moi ludzie. No chyba że nam nie ufacie?
– Nie, skąd ten pomysł? – zapytała słodko Eve, po czym odwróciła się do Michaela. – Nawet o tym nie myśl!
– Wolisz, żeby rozerwali ich tam na strzępy? – zapytał Morley, nie kładąc na tę wypowiedź specjalnego nacisku, jakby tak naprawdę mu nie zależało. – Sądziłem, że ktoś tak współczujący nie będzie tak łatwo potępiał innych.
– Przepraszam, ale to wy nas przywiązaliście do foteli.
I kłuliście igłami. I piliście naszą krew. Nie, nie widzę żadnego powodu, żeby ci zaufać!
Morley wzruszył ramionami.
– No to pozwól im umrzeć. Jestem pewien, że ich krzyki nie będą ci przeszkadzały.
Rzeczywiście, po drugiej stronie drzwi ktoś zaczął krzyczeć i zamiast łomotać, raczej pukał.
– Michael! Michael! Tu Jacob Goldman. Otwórz drzwi!
Nadchodzą!
Michael wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Claire, a potem z Eve i Oliverem. Oliver skinął energicznie głową.
Michael złapał biurko i przyciągnął do siebie, prawie przewracając przy tym Jasona.
– Hej! – zaprotestował Jason. – - Następnym razem ostrzegaj!
– Zamknij się. – Michael pchnął go mocno do tyłu.
Drzwi się otworzyły i do pokoju zaczął się wlewać potok wampirów.
Ludzie Morleya. Podobnie jak on sam nie wyszli z tego bez szwanku. Wszyscy, łącznie z Jacobem i Patience Goldmanami, wyglądali, jakby walczyli o życie. Niektórzy byli ranni, a Claire wiedziała z doświadczenia, że naprawdę trudno zranić wampira.
Jacob ściskał zakrwawioną prawą rękę. Patience podtrzymywała go z drugiej strony. Nawet Eve trochę się przejęła, widząc jego bladą jak lód twarz i niewidzące spojrzenie. Wyglądało na to, że wampir naprawdę cierpi.
Patience posadziła go pod ścianą i kucnęła obok, podczas gdy Morley i Oliver, z pomocą Michaela, zaczekali, aż do pokoju wejdą wszystkie wampiry, po czym stworzyli przed drzwiami barykadę.
Wampirów Morleya nie było już tyle, co wcześniej.
– Co się stało? – Claire zapytała Patience. Wampirzyca podniosła na nią wzrok, w którym czaił się taki strach, że aż przyprawił Claire o dreszcze.
– Nie dało się ich zatrzymać – powiedziała. – Przyszli po naszych więźniów. Oni nie… nie mogliśmy ich powstrzymać. Nawet kiedy zniszczyliśmy jednego, z cienia wychodziły kolejne dwa. To było… nie mogliśmy ich zatrzymać. – Spojrzała na Jacoba. Zamknął oczy. Wyglądał, jakby był martwy, bardziej martwy niż inne wampiry. – Prawie urwały Jacobowi ramię, gdy próbował bronić ludzi. Ale nie mogliśmy nic zrobić.
Zdawała się zszokowana i zrozpaczona. Claire położyła rękę na ramieniu Patience, a tę przeszedł dreszcz.
– Już dobrze – powiedziała Claire. – Jesteśmy bezpieczni.
– Nie. Wcale nie jesteśmy. To nie są wampiry, Claire. To zwierzęta, wściekłe bestie. A my… a my jesteśmy dla nich taką samą zwierzyną, jak wy.
– No dobra – odezwał się Morley, podnosząc głos na tyle, aby wszyscy go usłyszeli. – Słuchajcie, zamknąć się! Nie możemy tu zostać…
– Autokar płonie… – rzucił ktoś spod okna. Morley zamilkł na moment, najwyraźniej nie spodziewając się takie¬ go obrotu sprawy, po czym z prędkością światła przeszedł nad tym do porządku dziennego.
– W takim razie nie skorzystamy z autokaru. Ciemniaki.
Znajdziemy jakieś inne wyjście z tego cmentarzyska.
– W słońcu? – zapytał Jacob. Miał cichy, przepełniony bólem głos. – Nie wszyscy są w stanie długo wytrzymać na słońcu, a nawet ci będą cierpieć. Wiesz o tym.
– Macie wybór: iść i się poparzyć albo zostać i dać się rozszarpać. – Morley wzruszył ramionami. – Moim zdaniem poparzenia się goją. Natomiast nie wiem, jak z oderwanymi częściami ciała i jakoś nie mam ochoty sprawdzać.
– Coś się zbliża! – krzyknął głos spod okna. – Ciężarówka. Dostawcza.
Claire przepchnęła się przez tłum wampirów, ignorując ich zimny dotyk i niezadowolone prychania i dotarła pod samo okno, gdzie ponad metr podłogi nadal oświetlało słońce. Eve już dawno zajęła tę miejscówkę, ale zrobiła trochę miejsca dla Claire.
Ciężarówka była duża i żółta. Przypuszczalnie do przewozu pieczywa z dużą skrzynią bez okien. Claire patrzyła, jak pojazd przeskakuje przez krawężnik, toczy się po trawniku, rozpędza i przewraca ogrodzenie wokół merostwa. Ominęła pomnik patrona miasta, ale wprawiła go w takie drżenie, że cały posąg zaczął się niepokojąco chwiać, aż w końcu grawitacja zwyciężyła i pomnik wylądował twarzą w trawie.
Na szczęście nie przed ciężarówką.
Ta zawróciła i podjechała tyłem tuż pod okno. Zatrzymała się przed murem, a z szoferki wyskoczył Shane. Podbiegł do okna i uśmiechnął się szeroko do Eve i Claire.
Uśmiech znikł mu z twarzy, gdy tylko wzrok przyzwyczaił się do ciemności i zobaczył stłoczone w pokoju wampiry.
– Co…
– Ludzie Morleya – wyjaśniła Claire. – Wygląda na to, że teraz wszyscy jedziemy na tym samym wózku.
– Mnie… się to średnio podoba.
– Wiem. Ale wszyscy musimy się stąd wydostać.
Shane pokręcił głową. Potargane włosy przykleiły mu się do spoconej twarzy, ale odwrócił się i otworzył tylne drzwi ciężarówki. W środku nie było wiele miejsca, ale może wystarczy dla wszystkich wampirów.
Читать дальше