Przynajmniej miała kółka.
Kiedy Shane i Claire zeszli na dół, zastali tam Michaela. Shane odstawił pakunki i stwierdził:
– Chłopie, lepiej idź zawalczyć z walizą swojej dziewczyny. Zniósłbym ją, ale jakoś nie mam ochoty wylądować na wyciągu.
Michael uśmiechnął się szeroko i powędrował na górę. Wrócił, niosąc walizkę tak, jakby nic nie ważyła.
Claire zauważyła, że waliza była zupełnie nowiutka, i pooblepiana białymi czaszkami i znakami ostrzegającymi o skażeniu. Taa, na pewno należała do Eve. No i oczywiście była czarna.
– Przegryzki! – krzyknęła Eve i pognała do kuchni.
Wróciła z pełną torbą.
– Jedzenie na drogę. Wierzcie, niezbędne. Ach! No i picie, potrzebujemy picia! – Spostrzegła przenośną lodówkę. – Ok, Michael nie potrzebuje, ale reszta tak.
Kiedy ładowali drugą przenośną lodówkę ze zwykłymi napojami, ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyła Claire i ujrzała stojącego na progu Olivera. Wciąż świeciło słońce, ale miał na sobie kapelusz i długi czarny płaszcz, co wcale nie łagodziło jego ponurego wizerunku. Związane z tyłu włosy musiał wsunąć pod kapelusz. Przez chwilę zastanawiała się, czy są łatwopalne, jak reszta ciała. Czas sprawił, że uodpornił się na promienie, ale słońce nadal mogło mu zaszkodzić, a gdyby nie mógł się przed nim schronić, w końcu stanąłby w płomieniach.
Wszedł, nie czekając na zaproszenie.
– Taa, witamy – westchnęła Claire i zatrzasnęła drzwi. – Szykujemy bagaże. Ehm… to wszystko, co przyniosłeś?
Miał tylko jedną torbę, mniejszą nawet niż te Michaela i Shane'a.
Oliver nie raczył jej odpowiedzieć. Minął ją i wszedł do salonu, kierując się w stronę Michaela. Eve i Shane, którzy spierali się o to, czy lepiej zapakować colę, czy mrożoną kawę w butelkach, zamilkli, a Claire do nich dołączyła.
– Chyba nie zamierzacie zabrać tego wszystkiego? – spytał Oliver, patrząc na stertę rzeczy na podłodze. Claire musiała przyznać, że sporo się tego nazbiera, głównie dlatego, że waliza Eve była wielkości Rhode Island, ale inni też mieli sporo rzeczy. – Zmieszczą się?
– Mam olbrzymi bagażnik – odezwała się Eve. – Starczy miejsca.
Oliver pokręcił głową.
– Nie cierpię podróżować z amatorami – stwierdził. – No dobra. Pakujcie bagaże do samochodu. Michael i ja poczekamy w środku do zachodu słońca.
Zachowywał się, jakby tu dowodził, co było denerwujące, ale w gruncie rzeczy, on rzeczywiście dowodził. Amelie wyznaczyła go na eskortę, a to oznaczało, że mógł nimi dyrygować, jak chciał. Raj dla Olivera. A piekło dla pozostałych.
Claire wzruszyła ramionami, po czym wzięła walizkę i plecak i poszła przodem.
Pakowanie samochodu było dużym wyzwaniem. Upchnięcie potężnej walizy Eve zajęło im mnóstwo czasu. Wreszcie udało się, a nawet zmieściło się wszystko inne, łącznie z gitarami i lodówkami. Cała trójka na koniec była spocona, wkurzona i wykończona, ale kiedy uporali się z bagażami, słońce już zaszło.
Nikt nie chciał usiąść na przednim siedzeniu. Zajął je Oliver, Michael usiadł za kierownicą, a Eve, Claire i Shane zajęli tylną kanapę. Nawet nie było im ciasno.
– Przepustki – rzucił Oliver i wyciągnął rękę. Michael oddał mu je, a Oliver przyjrzał im się tak, jakby nie dowierzał, że dostali zgodę na opuszczenie miasta. – Świetnie, ruszajmy.
– Muzyka! – zawołała Eve. – Potrzebujemy…
– Żadnej muzyki! – żachnął się Oliver. – Nie będę się katował tym, co uznajecie za muzykę.
– Co? Wiem, że to tylko przebranie, ale nawet jako hipis jesteś beznadziejny – obruszyła się Eve. – Może chociaż Beatlesi albo coś w tym guście?
– Nie.
– To będzie naprawdę długa podróż – stwierdził Shane, po czym objął Claire i Eve, jako że siedział po środku. – Przynajmniej ja mam wszystkie laski. Tylna kanapa Dla zwycięzców.
– Zamknij się – warknął Michael.
– Chodź tu i mnie zmuś, tatuśku.
Michael i Shane zrobili obraźliwe gesty, po czym Michael odpalił silnik i zjechał z krawężnika. Eve pisnęła i zaklaskała.
Oliver odwrócił się i rzucił jej ponure spojrzenie. Zdjął kapelusz i odłożył na deskę rozdzielczą, obok figurki kiwającego główką szkieletu.
– Dość tego. Starczy mi, że jestem z wami, dzieciaki, uwięziony w jednym samochodzie. Spróbujcie przynajmniej nie zachowywać się jak dzieci.
– Oliver – odezwał się Michael. – Daruj sobie. Wyjeżdżamy z miasta po raz pierwszy w życiu. Daj nam się tym trochę nacieszyć.
– Tylko dla niektórych z was to pierwszy wyjazd – odpowiedział Oliver i wyjrzał przez okno. – Dla niektórych z nas nie jest to aż takie wielkie przeżycie.
Było w tym trochę prawdy, ale Claire poczuła, że radość Eve była zaraźliwa. Michael się uśmiechał. Shane'owi odpowiadała rola luzaka na tylnym siedzeniu. A ona… zostawiała za sobą Morganville, przynajmniej na jakiś czas.
Na rogatkach Claire patrzyła, jak zbliżają się do znaku „Witajcie w Morganville". Z tej strony brzmiał „Prosimy, nie opuszczajcie nas tak szybko!"
Śmignęli obok niego z prędkością co najmniej siedemdziesięciu, a może nawet osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Za znakiem stał radiowóz – ktoś z podkomendnych Hannah Moses. Claire zabrakło na chwilę tchu, ale zobaczyła tylko, że policjant machnął im ręką, a Michael nawet nie zwolnił.
Morganville. Za nimi.
Tak po prostu.
To nie powinno być takie proste, pomyślała Claire. Po tym wszystkim, wszystkich walkach, terrorze i groźbach.
Po prostu… odjechali.
Michael włączył radio i znalazł jakąś rzężącą stację rockową. Ignorując groźne spojrzenie Olivera, zrobił głośniej. Wkrótce wszyscy razem śpiewali Bom to be Wild, drąc się na całe gardło. Oliver do nich nie dołączył, ale też nie robił problemów. Claire była prawie pewna, że kilka razy widziała, jak jego usta bezgłośnie cytują słowa piosenki.
Zachód słońca był cudowny, pokrył niebo najróżniejszymi odcieniami pomarańczy, czerwieni i złota, by w końcu zgasnąć w granacie. Claire opuściła szybę i powąchała chłodne, świeże powietrze o zapachu pyłu i szałwii. Morganville otoczone było stepową pustynią. Po horyzont nie widać było nic poza płaską, pustą przestrzenią i czarną, dwujezdniową szosą biegnącą prosto jak strzała.
– Musimy się trochę pokręcić po bocznych drogach – odezwał się Michael, kiedy piosenka się skończyła, a następna nie nadawała się specjalnie do śpiewania. – A za jakieś dwie godziny powinniśmy być na międzystanowej autostradzie.
– Jesteś pewien, gdzie masz jechać? – zapytał Shane. – Bo nie chcę się obudzić w Zatoce Meksykańskiej.
Michael go zignorował, a Claire umościła się wygodnie na swoim miejscu, zrelaksowana i spokojna. Wyjechali. Naprawdę opuścili Morganville. Czuła tę samą niepohamowywaną radość i ulgę u Shane'a, jak i u siedzącej po jego drugiej stronie Eve, której ciemne oczy aż błyszczały z podniecenia. Claire uświadomiła sobie, że Eve marzyła o tej chwili przez całe życie. Może nie o tym, że wyląduje w jednym samochodzie z Oliverem, ani że Michael będzie wampirem, ale opuszczenie miasta z Michaelem było jednym z dziesięciu największych marzeń Eve.
I oto spełniło się, przynajmniej mniej więcej, co tylko wskazywało na to, że dziesięć największych marzeń może zamienić się w zupełnie inne wrażenia, niż się kiedykolwiek spodziewaliśmy.
– Wyjechaliśmy – odezwała się Eve, prawie do siebie. – Wyjechaliśmy, wyjechaliśmy, wyjechaliśmy.
Читать дальше