– Żałuję, że z tobą nie jadę – rzekł w końcu. – No, powiedziałem to. A teraz możesz się ze mnie wyśmiewać do woli.
– Serio? Ale my tam jedziemy tylko dla Michaela. – Kłaniała. To była ich szansa na wydostanie się z Morganville i zakosztowanie życia w prawdziwym świecie. Wiedziała, że poczucie wolności będzie wspaniałe, nawet jeśli tylko na chwilę. – Nie mógłbyś też pojechać?
Usiadł w swoim skórzanym fotelu, nałożył okulary i sięgnął po jakąś książkę ze sterty leżącej na biurku.
– Mógłbym? – zapytał. – Jeśli Amelie nie chciałaby, żebym wyjeżdżał? Nie sądzę.
Claire nigdy nie pomyślała o tym, że Myrnin może czuć się uwięziony w Morganville tak samo, jak wszyscy inni. Zdawał się… panować nad sytuacją, a zarazem był zupełnie nieopanowany. Ale uświadomiła sobie, że spośród wszystkich mieszkańców miasta to właśnie Myrnin miał najmniejsze szansę na uzyskanie zgody Amelie na wyjazd. Miał zbyt dużą wiedzę i był zbyt szalony.
Biorąc pod uwagę, jak ostrożna była Amelie, nie można było się spodziewać, że zaryzykuje coś takiego. Nie, Myrnin, spośród wszystkich w Morganville, byłby ostatnim, który by opuścił miasto. No, może poza samą Amelie. Był jej… ulubieńcem? Nie, raczej jej atutem.
Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że Myrninowi taka sytuacja wcale nie musi się podobać.
– Przykro mi – powiedziała cicho. Machnął na nią tak, jak się odpędza kota, co sprawiło, że poczuła się lekko zagubiona. Naprawdę lubiła Myrnina, mimo że wciąż miała świadomość granic tej przyjaźni i jej niebezpieczeństw. – Zadzwoń, gdybyś…
– Po co? Żebyś przybiegła na moje wołanie? – Potrząsnął głową. – Nie sądzę. Poza tym to niepotrzebne. Idź Claire. Ja tu będę.
W jego tonie przebijała ponura nuta, która wcale jej się nie podobała, ale robiło się późno. A Michael kazał im się przyszykować na szóstą. Musiała wracać i się spakować.
Kiedy się obejrzała, Myrnin udawał, że czyta, ale tak na – prawdę po prostu wpatrywał się w przestrzeń. W jego twarzy było coś tak okropnie smutnego, że prawie zawróciła…
Ale się pohamowała.
Claire zastała Dom Glassów w kompletnym chaosie. Główną przyczyną tego byli Eve i Shane, toczący boje muzyczne i przekrzykujący się. Eve wybrała Korna; Shane kontratakował „Macareną" na cały regulator. Michaela nigdzie nie było widać, ale jego gitary w futerałach leżały w salonie, razem z workiem marynarskim i lodówką, która sprawiała całkiem niewinne wrażenie. Tyle że Claire nie była pewna, co może być w środku i nie odważyła się jej otworzyć, żeby to sprawdzić.
Odłożyła plecak, który i tak postanowiła zabrać ze sobą, i pobiegła na górę. Eve stała po kostki w stercie ubrań, na łóżku miała otwartą walizę, trzymała dwie tak samo wyglądające bluzki i marszczyła brwi. Śmiertelne niedecydowanie modowe. Claire wpadła do pokoju, klepnęła przyjaciółkę w prawe ramię, a Eve posłała jej wdzięczny uśmiech i wrzuciła bluzkę do walizki. Muzyka grała tak głośno, że nie dało się rozmawiać.
Kiedy mijała pokój Shane'a, zobaczyła, że leży rozciągnięty na łóżku. Też miał taki marynarski worek, jak Michael, ale ten był brązowy, a nie niebieski. Shane wyglądał na znudzonego. Dopiero na jej widok się rozpromienił.
– Doprawdy? – krzyknęła. – Macareną?
– To wojna! – odkrzyknął. – Musiałem wytoczyć ciężkie działa. Następny będzie Barry Manilow!
Claire wyłączyła stereo, pozwalając, aby Korn wypełnił cały dom. Po kilku chwilach również Eve ściszyła.
– Widzisz, jakie to było proste? – zauważyła Claire.
– Co? Poddanie się? Poddanie się jest zawsze proste.
To pokój, który następuje później, jest do kitu. – Shane zsunął się z łóżka i poszedł za nią do jej pokoju. – Jak było?
– Co?
– Wszystko.
– No wiesz. – Wzruszyła ramionami. – Normalnie.
Taa… Wmanipulowała drugiego co do potęgi wampira w mieście, aby wziął jej stronę przeciwko psychopatycznej królowej studentek. Prowadziła racjonalną rozmowę na temat umieszczania ludzkich mózgów w komputerach. To był normalny dzień. Trudno się dziwić, że była taka pokręcona.
– A twój dzień?
– Żeberka. Deska do krojenia. Tasak. Świetnie.
Spakowana?
– Widziałeś, jak wchodziłam?
– Och… Tak… To pewnie znaczy nie.
Usadowił się na łóżku, podczas gdy ona otworzyła swoją wysłużoną walizkę i zaczęła się pakować. To nie było trudne. W przeciwieństwie do Eve nie była maniaczką ubrań. Miała kilka porządnych bluzek, trochę mniej porządnych i kilka par dżinsów. Zapakowała swoją jedyną spódnicę, wraz z pasującymi do niej butami i kabaretkami. Shane patrzył, z rękami zaplecionymi pod głową.
– Nie zamierzasz mi sugerować, co mam zabrać? – zapytała. – Bo uznałam, że właśnie po to za mną idziesz.
– Czy ja wyglądam, jakby mi odbiło? Przyszedłem za tobą, bo masz wygodniejsze łóżko. – Uśmiechnął się szerzej. – Chcesz sprawdzić?
– Nie teraz.
– Ostatnia okazja, nim ruszymy w trasę.
– Przestań!
– Co mam przestać?
– Wyglądać tak… – Nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. Wyglądał po prostu tak niesamowicie pociągająco jak tego dnia rano, kiedy tak trudno było jej go zostawić. – Muszę wziąć rzeczy z łazienki.
– Powodzenia. Mam wrażenie, że Eve zabrała już wszystko, poza pianką do golenia.
Tak naprawdę nie wzięła wszystkiego. Po prostu Claire nie miała tak wiele rzeczy. Szampon i odżywka w jednym. Mała saszetka z kosmetykami, maszynka do golenia. Nie potrzebowała właściwie suszarki, a nawet jeśli, to Eve na pewno już jedną spakowała. Albo dwie… Sądząc po rozmiarze jej walizki, Eve planowała zabrać wszystko, co posiada.
W sypialni Claire już miała zamknąć walizkę, kiedy się powstrzymała i zmarszczyła brwi.
– Co wziąłeś? – zapytała. – No wiesz, z zabezpieczeń?
Shane podciągnął się na łokciach.
– Co, hm… w sensie zabezpieczenie?
– Nie! – Poczuła, że twarz jej płonie, od razu pomyślała o tym, co robili tego ranka. – Mówię o wampirach, które moglibyśmy spotkać. No wiesz.
– Mam kołki na dnie worka – odpowiedział. – Mam też kilka butelek azotanu srebra. Powinno starczyć. Nie żeby tam, gdzie jedziemy, wampiry stanowiły poważny problem.
Może i nie, ale życie w Morganville sprawiło, że nie zapominano o środkach bezpieczeństwa. Claire nie mogła sobie wyobrazić nieplanowania czegoś na taką okazję, a nie została nawet tutaj wychowana. Była zaskoczona, że Shane wydawał się taki… spokojny.
No, ale Shane spędził poza Morganville dwa lata. Nie były to może dwa dobre lata, ale przynajmniej wiedział coś na temat tego, jak się żyje gdzie indziej. A przynajmniej więcej niż Michael i Eve. Claire pogrzebała w szufladzie z bielizną, wyciągnęła cztery posrebrzane kołki i wrzuciła je na wierzch walizki.
Na wszelki wypadek. Shane z aprobatą uniósł kciuki do góry. Zatrzasnęła walizkę i zamknęła ją, po czym z trudem ściągnęła z łóżka. Bagaż okazał się cięższy, niż przypuszczała, a nie miał kółek. Shane, nieproszony, zsunął się z łóżka i wziął od niej walizkę. Podniósł ją jak piórko, poszedł do swojego pokoju, złapał worek i skierował się w stronę schodów. Przechodząc obok pokoju Eve, zajrzał do środka, pokręcił głową i krzyknął:
– Z tym ci na pewno nie pomogę!
Gdy Claire zajrzała do pokoju, zrozumiała czemu. Eve zdołała zamknąć walizkę, ale była wielka jak spory kufer podróżny.
Читать дальше