Barney przewracał się na swoim materacu. Ciepły wietrzyk od Modder poruszał źdźbłami trawy. Wiosenne noce na północnej części Przylądka były najsuchszymi, najmuzykalniejszymi miejscami na ziemi. Sucha muzyka, która unosiła się nad suchymi trawami, pogwizdywania pasterzy Venda, którzy umieli porozumiewać się na wielkie odległości, gwiżdżąc melodie, zastępujące słowa.
Harold Feinberg ucieszył się, kiedy go zobaczył, chociaż był bliski załamania z powodu światowych cen diamentów. Nie lubił swojego nowego biura; chata faktycznie była podła, a na dodatek obok niego, w sąsiednim pomieszczeniu, mieszkała rudowłosa Irlandka, która trudniła się uprawianiem nierządu, i co dziesięć minut ściany budynku trzęsły się jak podczas trzęsienia ziemi. Harold poczęstował Barneya gorącym rumem i mlekiem. Donald poszedł poszukać sobie jakąś siostrę, a oni usiedli na progu chaty i rozmawiali.
– Jest więcej diamentów, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić – powiedział Harold. – Nieźle mi idzie, chociaż krach na rynku. Kopacze przynoszą mi pierwszorzędnej jakości diamenty wiadrami. Mówię poważnie, wiadrami. W wiadrach! Mogę grymasić, wybierać, co tylko chcę.
– Dlaczego masz takie podłe biuro? – zapytał Barney z uśmiechem.
– A czego byś chciał, żebym wybudował pięciopiętrowy gmach w gotyckim stylu z błota, trawy i blachy falistej? Cegły, balkony z prętów i wszystkie zresztą materiały budowlane przysyłają z Kapsztadu oraz Durbanu. Do tej pory nie było jeszcze dostawy i trzeba będzie na nią poczekać przynajmniej kilka tygodni. Zresztą, biuro nie jest najważniejsze. Najważniejszą rzeczą jest być tam, gdzie znajdują się diamenty. Możesz założyć interes w norze albo w pałacu, bez znaczenia. Ale tam, gdzie wydobywane są diamenty, i to jest najważniejsze.
Barney zamieszał rum łyżeczką, po czym położył ją z powrotem na stole.
– Odkąd tu przyjechałem, otaczają mnie diamentowe działki, ale w dalszym ciągu jestem biedny jak przedtem.
– Przecież farma prosperuje dobrze.
– Nie najgorzej. Ale nie jestem bogaty. I nie mogę się spodziewać, że w końcu to się zmieni. Farma należy do Monsaraza, nie do mnie.
– Może powinieneś kupić udziały jakiejś działki?
– Znasz ceny? Na pewno znasz. Od trzech do czterech tysięcy funtów. Do tej pory zaoszczędziłem jakieś siedemdziesiąt, osiemdziesiąt funtów.
Harold skrzywił się z dezaprobatą.
– Spróbuj znaleźć wspólnika. Znajdź kogoś, kto zechce z tobą kopać. To dobra rada, Barney. Życiowa szansa, bo kiedy przekopią całą ziemię, interes wkrótce się skończy.
W tym momencie na ulicy pojawił się energiczny mężczyzna z grubym wąsem i w kapeluszu z szerokim rondem.
Szedł chodnikiem szybkim krokiem, uderzając końcem laski w mijane po drodze budy. Mimo upału był ubrany w ciemny garnitur, zapiętą pod szyję koszulę z białym kołnierzykiem i krawat. Kiedy się zbliżył, Barney zauważył, że jego rzęsy są białe i szczeciniaste, jak u świni.
Harold wstał, ciągle trzymając w dłoni pusty kubek.
– Dzień dobry, panie Knight. Jak się pan miewa?
– Tak sobie – oznajmił Knight. Wyjął z kieszeni chusteczkę i głośno wydmuchał nos.
Harold spojrzał na niego ze współczuciem.
– Nie mogę powiedzieć, żebym wam zazdrościł, wam, prawnikom, tego całego bałaganu.
– No cóż, bywa i tak – odparł Knight, wlepiając wzrok w jakiś punkt po drugiej stronie ulicy. Barney odwrócił się i spojrzał w tym samym kierunku. Stały tam dwie dziewczyny w prostych, jasnych sukienkach, kręciły zalotnie parasolkami, rozmawiając z jakimś młodym, wysokim kopaczem w kapeluszu z wielkim, obwisłym rondem.
– A to mój młody przyjaciel z Oranjerivier – powiedział Harold. – Amerykanin z Nowego Jorku.
– Doprawdy? – zdziwił się uprzejmie Knight, ale cały czas patrzył na dziewczyny po drugiej stronie ulicy. W końcu, nie wytrzymując, krzyknął do nich ostro i donośnie:
– Agnes! Faith!
Dziewczyny natychmiast odwróciły się, zauważyły pana Knighta, machnęły ręką kopaczowi na pożegnanie i przebiegły przez ulicę, unosząc trochę sukienki, żeby nie zabrudzić brzegów. Stanęły przed ojcem, wstrzymując oddechy, z zaróżowionymi policzkami, przygotowane na burę.
– Proszę mi wybaczyć – powiedział Knight do Barneya, obdarzając go przelotnym spojrzeniem. – Wymagam od swoich córek posłuszeństwa i nie życzę sobie, żeby chichotały z poszukiwaczami diamentów, a one w mojej obecności podważają i wystawiają na szwank mój autorytet.
Barney przyjrzał się córkom Knighta z zaciekawieniem. Były bardzo ładne i miłe; chociaż ta, która wydawało mu się, że ma na imię Agnes, była odrobinę drobniejsza niż siostra, a jej jasne loki bardziej się kręciły. Dziewczyny miały jarzące się, błękitne oczy, krótkie, proste nosy i zgrabne brody. Przypominały raczej Szwedki, a nie Angielki. Agnes miała delikatny, trochę niesymetryczny uśmiech, który później Barney często widział w swoich snach: uśmiech, który był niewinny, a jednocześnie nieco szelmowski.
– To jest pan… hmm… – zaczaj pan Knight przedstawiać Barneya swoim figlarnym córeczkom, machając w jego kierunku ręką.
– Barney – powiedział Barney. Harold Feinberg spojrzał na niego mile zaskoczony, ale Barneyowi przypomniał się Hunt, kiedy rozmawiali na pokładzie „Wesera": gdybym był tobą – przyjmij przyjacielską radę – zapomniałbym o pochodzeniu.
– Pan Barney jest z Nowego Jorku – dodał Knight. – Jest mi wstyd, że poznał was w takich okolicznościach, chichoczące z jakimś grubianinem po drugiej stronie ulicy.
Agnes i Faith posłusznie dygnęły przed Barneyem. Barney, trzymając w dłoniach swój kapelusz, skinął głową. Spojrzał ukradkiem w oczy Agnes i naszły go wspomnienia, których nie potrafił umiejscowić.
– Jeżeli wolno wtrącić, panie Knight – powiedział odważnie Barney, sam nieco zaskoczony swoją postawą. – Mogę pana zapewnić, że ten mężczyzna po drugiej stronie ulicy jest z bardzo dobrej rodziny. Robiłem z nim interesy w Kapsztadzie i tutaj również. Zazwyczaj nie chwali się tym, ale jest spokrewniony z brytyjskim szlachcicem, z pewnym hrabią z Liverpoolu.
Pan Knight spojrzał do tyłu, ale kopacz zniknął.
– Hmm – wysapał zmieszany. – Szlachcic? To zadziwiające, jakim pochodzeniem mogą się poszczycić niektórzy z tych niebieskich ptaków.
– Takie czasy, panie Knight – wtrącił Harold łagodnie. – Wszyscy chcą jakoś zarobić na godziwe życie. – Mrugnął do Barneya.
– Tak – powiedział Knight. – Myślę, że ma pan rację. Z pewnością ma pan rację. Przez wzgląd na jego szlachectwo, Agnes, przebaczam wam tym razem. Ale następnym razem nie zapomnijcie zapytać mnie o zgodę, jeżeli będziecie chciały porozmawiać z jakimś nieznajomym; możecie zapytać też waszą matkę.
– Dobrze, tatusiu – odparła Agnes pełna skruchy.
– Nie mówmy już o tym – powiedział pan Knight. Stukał w płytę chodnika końcem laski, jak gdyby starał się przypomnieć sobie coś, co właśnie umknęło jego pamięci." W zamyśleniu potarł wąsa wierzchem dłoni.
– Jak interes, panie Feinberg? – zapytał.
– Oby tak dalej – pokiwał głową Harold.
– I tak powinno być – powiedział pan Knight. – A co u pana, panie…?
– Barney – powiedział Barney.
– Właśnie, właśnie. Czym się pan zajmuje?
– Jestem farmerem.
– Farmerem? Jak się panu wiedzie?
– Oby tak dalej – powtórzył Barney słowa Harolda. Knight poruszył się niespokojnie i ściągnął usta.
Читать дальше