Hammersmith oddychał ciężko.
– Jestem wykształconym człowiekiem, panie Edgecombe. Studiowałem w Bowling Green i oprócz historii i dziennikarstwa liznąłem trochę filozofii. Lubię się uważać za oświeconego. Nie przypuszczam, żeby wzięto mnie za takiego na Północy, lecz lubię tak o sobie myśleć. Nie wprowadziłbym z powrotem niewolnictwa za żadne skarby świata. Sądzę, że powinniśmy w humanitarny i rozsądny sposób rozwiązać problemy rasowe. A jednak musimy pamiętać, że ten pański Murzyn ugryzie, jeśli tylko będzie miał okazję, podobnie jak ugryzie kundel, jeśli da mu się okazję i przyjdzie mu do łba to zrobić. Chce pan wiedzieć, czy on to uczynił, ten pański zapłakany i pokryty bliznami John Coffey?
Kiwnąłem głową.
– O tak – powiedział Hammersmith. – Uczynił to. Niech pan w to nie wątpi i niech pan nigdy nie odwraca się do niego plecami. Może pan mieć szczęście raz, sto, nawet tysiąc razy… ale w końcu… – Podniósł do moich oczu dłoń i zwarł nagle palce, uderzając nimi o wysunięty kciuk, tak że jego ręka zmieniła się w drapieżny pysk. – Rozumie pan?
Kiwnąłem ponownie głową.
– Zgwałcił je, zabił, a potem tego żałował, lecz te dziewczynki były już zgwałcone, te dziewczynki były już martwe. Ale pan się nim zajmie, prawda, Edgecombe? Zajmie się pan nim za parę tygodni, tak żeby nigdy już nie zrobił czegoś podobnego.
Hammersmith wstał, podszedł do balustrady i spojrzał nieobecnym wzrokiem na budę, stojącą pośrodku udeptanej ziemi, między rozsypującymi się w proch psimi odchodami.
– Wybaczy pan – oznajmił – ponieważ nie muszę siedzieć dzisiaj po południu w sądzie, więc pomyślałem, że spędzę trochę więcej czasu z rodziną. Małe dzieci ma się tylko raz w życiu.
– Niech pan do nich idzie – powiedziałem. Wargi zdrętwiały mi i w ogóle ich nie czułem. – Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas.
– Nie ma o czym mówić – odparł.
Z domu Hammersmitha pojechałem bezpośrednio do więzienia. Jazda była długa, tym razem jednak nie potrafiłem jej skrócić śpiewaniem piosenek. Miałem wrażenie, że wszystkie przynajmniej na jakiś czas wyleciały mi z głowy. Wciąż widziałem zniekształconą twarz tego biednego chłopca. I rękę Hammersmitha, jego palce otwierające się i zamykające niczym szczęki.
Dziki Bill Wharton znalazł się po raz pierwszy w izolatce już nazajutrz po przyjeździe. Przez cały ranek i popołudnie był spokojny i grzeczny jak baranek, co, jak wkrótce odkryliśmy, było sprzeczne z jego naturą i zapowiadało problemy. Mniej więcej koło wpół do ósmej wieczorem Harry Terwilliger poczuł, jak coś ciepłego leje się na jego spodnie od munduru, które właśnie tego dnia zmienił na czyste. To był mocz. William Wharton stał przy prętach celi, szczerząc swoje poczerniałe zęby i sikając prosto na spodnie i buty Terwilligera.
– Ten brudny sukinsyn musiał się wstrzymywać przez cały dzień – stwierdził później wciąż zdegustowany i oburzony Harry.
W tym momencie przebrała się miarka. Nadeszła pora, żeby pokazać Williamowi Whartonowi, kto tutaj rządzi. Harry zawiadomił Brutala i mnie, a ja wezwałem Deana i Percy’ego, którzy także byli na bloku. Mieliśmy wtedy, pamiętajcie, trzech więźniów i pełniliśmy, jak to się wówczas nazywało, całodobowy dyżur. Ja z moją grupą pracowałem od siódmej wieczorem do trzeciej rano – w porze, kiedy najczęściej zdarzały się jakieś kłopoty. Dwie pozostałe zmiany składały się przeważnie ze strażników, którzy nie zagrzali u nas dłużej miejsca. Dowodził nimi najczęściej Bill Dodge. Nie był to w gruncie rzeczy zły układ i czułem, że jeśli zdołam przenieść Percy’ego na którąś z dziennych zmian, będzie nam się pracowało jeszcze lepiej. Nigdy się jednak na to nie zdecydowałem. Zastanawiam się czasami, czy sprawy ułożyłyby się inaczej, gdybym to zrobił.
W szopie zamontowany był naprzeciwko Starej Iskrówy potężny kran i Dean razem z Percym podłączyli do niego płócienny szlauch, a potem stanęli obok, żeby puścić wodę, kiedy będzie trzeba.
Brutal i ja ruszyliśmy do celi Whartona. Dziki Bill wciąż stał przy kratach z uśmiechem na ustach i wyciągniętą ze spodni fujarą. Poprzedniej nocy tuż przed wyjściem z bloku wziąłem z izolatki kaftan bezpieczeństwa i położyłem go na półce w moim gabinecie, przewidując, że może się przydać naszemu najnowszemu trudnemu podopiecznemu. Zabrałem go teraz i niosłem, zawiesiwszy jeden z płóciennych pasków na palcu wskazującym lewej ręki. Harry szedł za nami, ciągnąc za sobą szlauch, a stojący w szopie Dean i Percy rozwijali go z bębna tak szybko, jak mogli.
– No i jak wam się to spodobało? – zapytał Dziki Bill. Śmiał się jak dzieciak na diabelskiej kolejce, tak głośno, że nie mógł prawie mówić; po policzkach spływały mu wielkie łzy. – Przybiegliście tak szybko, że chyba wam się spodobało. A teraz szykuję dla was parę serdelków. Przyjemnych w dotyku i miękkich. Wysram je jutro rano.
Zobaczył, że wkładam klucz do zamka jego celi, i zwęziły mu się oczy. Potem dostrzegł, że Brutal trzyma w jednej ręce rewolwer, a w drugiej pałkę, i oczy zwęziły mu się jeszcze bardziej.
– Wejdziecie tutaj o własnych siłach, ale wyniosą was na noszach, macie na to słowo Billy’ego Kida – stwierdził. – A ty, stary pierdoło, nie myśl, że uda ci się włożyć mi to ubranko – dodał, zwracając się do mnie.
– To nie ty ustalasz tutaj reguły gry – powiedziałem. – Powinieneś o tym dobrze wiedzieć, lecz widzę, że trzeba ci udzielić małej lekcji.
Wyjąłem klucz z zamka i otworzyłem drzwi. Wharton skoczył na pryczę, z wciąż zwisającym z portek kutasem, i wyciągnął w moją stronę ręce.
– No chodź tutaj, ty brzydki skurwysynu – zawołał, kiwając na mnie palcem. – Zabawimy się w szkołę, zgoda, ale kto inny będzie dzisiaj panem nauczycielem. Ty pierwszy, dryblasie – dodał, szczerząc do Brutala poczerniałe zęby. – Tym razem nie zajdziesz mnie od tyłu. Odłóż tego gnata… i tak przecież z niego nie strzelisz… i walcz ze mną jak mężczyzna z mężczyzną. Zobaczymy, kto kogo załatwi…
Brutal wszedł do celi, ale minąwszy drzwi, skręcił od razu w lewo i zmrużone oczy Whartona otworzyły się szerzej, kiedy zobaczył wycelowany w siebie wąż strażacki.
– Nie, nie zrobicie tego! – wrzasnął. – O nie, nie zro…
– Dean! – zawołałem. – Odkręcaj! Do oporu!
Wharton skoczył do przodu, ale Brutal zastopował go jednym celnym uderzeniem – takim, o jakim, jestem pewien, od dawna marzył Percy Wetmore – trafiając pałką w czoło, dokładnie nad brwiami. Wharton, któremu wydawało się najwyraźniej, że przed jego przyjazdem nigdy nie mieliśmy do czynienia z twardzielem, opadł na kolana z otwartymi, lecz zachodzącymi mgłą oczyma. A potem ze szlaucha trysnęła woda. Harry zachwiał się i dał krok do tyłu, ale po chwili odzyskał równowagę i złapał mocniej końcówkę węża, wycelowaną niczym lufa karabinu. Strumień trafił Dzikiego Billa Whartona prosto w pierś, obrócił w bok i wbił pod pryczę. Delacroix podskakiwał w miejscu w swojej celi, rechocząc głośno, klnąc i domagając się od Johna Coffeya, żeby ten powiedział mu, co się dzieje, kto wygrywa i jak ten nowy gran’fou znosi chińską torturę wodną. John nie odzywał się ani słowem, stojąc spokojnie w swoich za krótkich spodniach i więziennych kapciach. Zerknąłem na niego tylko raz, ale to wystarczyło, bym ujrzał ten sam co zawsze wyraz twarzy, jednocześnie smutny i łagodny. Tak jakby oglądał tę scenę już wcześniej, nie raz lub dwa, ale tysiąc razy.
Читать дальше