Tym razem węzeł trzymał się.
Bogowie, dopomóżcie – pomyślał Piotr i jeszcze raz spojrzał za siebie w stronę coraz głośniej brzmiącego Flagga. Pomóżcie, bogowie!
Przerzucił jedną nogę przez okno. Siedział teraz okrakiem na parapecie jak w siodle Peonii, opierając jedną stopę na podłodze, a drugą zwieszając nad otchłanią. Na kolanach trzymał zwój liny i żelazny pręt. Wyrzucił linę i przyglądał się, jak opada. W połowie splątała się i musiał nią szarpać jak rybak wędką, zanim się nie wyprostowała.
Potem odmówił ostatnią modlitwę, chwycił pręt i zablokował go w poprzek okna. Lina umocowana była pośrodku. Piotr przełożył drugą nogę na zewnątrz, z całej siły trzymając się pręta. Teraz na parapecie miał już tylko siedzenie. Odwrócił się przyciskając brzuch do lodowatej krawędzi parapetu. Pod nogami otwierała mu się przepaść. Pręt pewnie siedział w futrynie okna.
Piotr lewą ręką puścił pręt i chwycił swą cienką linę. Zatrzymał się na moment, opanowując strach.
Zamknął oczy i zwolnił uchwyt prawej dłoni. Całym ciężarem wisiał teraz na linie. Nie było odwrotu. Na dobre i złe, życie jego zależało teraz od plecionki z włókien wyprutych z serwetek. Piotr zaczął, powoli zsuwać się na dół.
IDĘ…
Dwieście.
– PO TWOJĄ GŁOWĘ…
Dwieście pięćdziesiąt.
– DROGI KSIĄŻĘ!
Dwieście siedemdziesiąt pięć.
Ben, Dennis i Naomi widzieli Piotra ciemną sylwetkę na tle zakrzywionej ściany Iglicy wysoko nad głowami – wyżej, niż odważyłby się pójść najśmielszy z akrobatów.
– Szybciej – sapnął, prawie jęknął Ben.
– Walczymy o życie. Nasze… i jego.
Zaczęli opróżniać wózek jeszcze żwawiej… ale prawdę mówiąc w zasadzie zrobili już, co mogli.
Flagg gnał po schodach, kaptur spadł mu z głowy, pęd rozwiewał jego rzadkie, ciemne włosy. Już prawie był na miejscu.
Wiatr osłabł, ale stał się bardzo zimny. Owiewał policzki Piotra i jego gołe ręce, pozbawiając je czucia. Chłopiec zsuwał się powoli, poruszając się z dużą ostrożnością. Wiedział, że jeśli straci kontrolę nad szybkością, spadnie. Przed nim pojawiały się coraz to nowe wielkie bloki kamienne – wkrótce zaczęło mu się wydawać, że pozostaje bez ruchu, a przesuwa się sama Iglica. Oddychał szybko. Zimny, suchy śnieg bił go po twarzy. Lina była cienka – jeśli ręce mu jeszcze bardziej zdrętwieją, nie będzie jej czuł.
Jak daleko już zszedł?
Nie miał odwagi popatrzeć w dół.
Nad nim pojedyncze nitki, uczenie splecione w sposób, w jaki kobiety tkają chodniki, zaczęły pękać. Piotr o tym nie wiedział, i tak chyba było lepiej. Osiągnął już prawie napięcie graniczne.
Szybciej, królu Piotrze! – szepnął Dennis. Trójka przyjaciół skończyła już opróżnianie wózka; teraz mogli tylko patrzeć. Piotr znajdował się mniej więcej w połowie drogi.
– Jest tak wysoko – jęknęła Naomi. – Jeśli spadnie…
– Jeśli spadnie, to się zabije – powiedział Ben bezdźwięcznym tonem, który zamknął im usta.
Flagg znalazł się na szczycie schodów i dysząc ciężko popędził korytarzem. Pot wystąpił mu na twarz. Usta wykrzywiał mu straszliwy uśmiech.
Odłożył wielki topór i odsunął pierwszą z trzech zasuw na drzwiach do komnat Piotra. Otworzył drugą… i przerwał. Głupio było tak po prostu wpaść do środka, o, bardzo głupio. Ptaszek w klatce może próbuje w tej chwili uciec, a może stoi przy drzwiach gotów rozwalić Flaggowi głowę, gdy ten znajdzie się w środku.
Otworzył judasz i zobaczył pręt z łóżka umieszczony w oknie. Natychmiast zrozumiał wszystko i wydał ryk wściekłości.
– Nie tak łatwo, moja ptaszyno! – zawył. – Zobaczymy, czy ci się będzie dobrze latać, jak odetnę linę!
Szarpnięciem otworzył trzecią zasuwę i wpadł do pokoju Piotra z toporem nad głową. Jeden szybki rzut oka na okno wywołał ponownie uśmiech na jego twarzy. Czarnoksiężnik zdecydował, że jednak nie przetnie liny.
Piotr zsuwał się coraz niżej. Mięśnie ramion drżały mu z wyczerpania. W ustach czuł suchość; nie pamiętał, żeby kiedykolwiek doznał takiego pragnienia. Wydawało mu się, że wisi na tej linie strasznie długo i serce wypełniła mu niemiła pewność, że już nigdy więcej nie będzie pił. Przeznaczone mu było zginąć, ale nie to okazało się najgorsze. Miał umrzeć spragniony. W tej chwili właśnie to wydawało mu się nie do przyjęcia.
Wciąż nie miał odwagi popatrzeć w dół, ale odczuwał niesamowity przymus – równie nieodparty jak siła, która skłoniła jego brata do pójścia do bawialni ojca, – żeby spojrzeć w górę. Usłuchał jej – i około dwustu stóp wyżej zobaczył bladą twarz Flagga wykrzywioną w morderczym grymasie.
– Cześć, ptaszyno! – zawołał czarnoksiężnik. – Mam topór, ale chyba nie okaże się potrzebny. Odłożyłem go, widzisz. – Flagg wysunął puste ręce.
Piotr poczuł, jak traci siłę w dłoniach i ramionach – wystarczył sam widok nienawistnej twarzy maga. Skupił się na tym, żeby nie wypuścić liny. Przestał ją czuć – ale wiedział, że nadal ją trzyma, bo widział, że wydobywa się z jego zaciśniętych dłoni. Dyszał ciężko.
Teraz popatrzył na dół… i zobaczył trzy białe krążki uniesionych w górę twarzy. Były one bardzo, bardzo małe – nie znajdował się dwadzieścia stóp nad przemrożonym brukiem ani nawet czterdzieści; od ziemi dzieliło go jeszcze sto stóp, co odpowiada wysokości trzeciego piętra naszych budynków.
Chciał się poruszyć, ale stwierdził, że nie może – jeśli nawet drgnie, spadnie. Tak więc wisiał bez ruchu obok ściany wieży. Zimny, drobny śnieg bił go po twarzy, a na górze, w celi więziennej, Flagg zaczął się śmiać.
Dlaczego on się nie rusza?! – zawołała Naomi chwytając Bena za ramię dłonią we włóczkowej rękawiczce. Wpatrywała się w wolno obracającą się postać Piotra. Sposób, w jaki zwieszała się ona na linie, nieodparcie przywodził na myśl człowieka powieszonego.
– Co się z nim stało?!
– Nie…
Nad nimi jadowity śmiech Flagga nagle umilkł.
– Kto tam? zawołał czarnoksiężnik. Jego głos brzmiał niczym grom, zwiastun śmierci. – Odpowiadać, jeśli chcecie zachować głowy! Kto tam?
Frisky zaskomliła i przytuliła się do nóg Naomi.
– Bogowie, już po nas – powiedział Dennis. – Co robić, Ben?
– Czekać – rzekł poważnie Ben. – A jeśli zejdzie na dół – walczyć. Na razie poczekamy, co się dalej stanie. Musimy…
Ale na tym skończyło się ich oczekiwanie, bo w następnych sekundach wiele – nie wszystkie, ale bardzo dużo spraw zostało rozwiązanych.
Flagg spostrzegł cienkość liny Piotra i jej białość – i w mig zrozumiał wszystko, od początku do końca – również rolę serwetek i domu lalek. Środki ucieczki znajdowały się cały czas tuż pod jego nosem i niewiele brakowało, żeby ich nie dostrzegł. Ale… zobaczył coś jeszcze. Końce pękających w napiętej linie włókien na wysokości mniej więcej piętnastu stóp.
Czarnoksiężnik mógł z łatwością przesuwać pręt, na którym opierał dłoń, i w ten sposób wysłać Piotra w przepaść, tak że może nawet jego zakotwiczenie uderzyłoby go jeszcze w głowę, gdy już znalazłby się na ziemi. Mógł uderzyć toporem i przeciąć cienką linę.
Читать дальше