The eyes of the dragon
Przełożyła: Sylwia Twardo
Powieść tę dedykuję najlepszemu przyjacielowi Benowi Straubowi i mojej córce Naomi King
Onegdaj w kraju zwanym Delain żył sobie król, który miał dwóch synów. Delain było bardzo starym królestwem i miało już setki władców, a może nawet tysiące; jeśli coś trwa dostatecznie długo, nawet historycy nie potrafią spamiętać wszystkiego. Roland Dobry nie był ani najlepszym, ani najgorszym władcą, jaki rządził państwem. Bardzo starał się nie wyrządzić nikomu krzywdy i w zasadzie to mu się udawało. Pragnął też dokonywać wielkich czynów, ale niestety pod tym względem niezbyt mu się powiodło. W rezultacie był dosyć poślednim królem; wątpił, czy po śmierci będą go długo pamiętali. A śmierć mogła nastąpić w każdej chwili, bo postarzał się i szwankowało mu serce. Został mu może rok, a może trzy lata życia. Każdy, kto go znał, i każdy, kto przyjrzał się jego poszarzałej twarzy i drżącym rękom, zgadzał się, że najdalej za pięć lat nowy król zostanie ukoronowany na wielkim placu u stóp Iglicy… i że będzie to łaska boska, jeśli nie wcześniej. Tak więc wszyscy w królestwie, od najbogatszego barona i najbardziej wystrojonego dworaka po najuboższego chłopa poddanego i jego obdartą żonę, myśleli i mówili o następcy tronu, starszym synu Rolanda, Piotrze.
Jeden człowiek zaś myślał, planował i głowił się nad innym problemem: jak sprawić, żeby młodszy syn Rolanda, Tomasz, został ukoronowany zamiast Piotra. Tym człowiekiem był królewski czarnoksiężnik Flagg.
Chociaż król Roland był stary – przyznawał się do siedemdziesiątki, ale z pewnością przekroczył już ten wiek – jego synowie liczyli sobie niewiele lat. Przyszło mu ożenić się późno, gdyż nie spotkał kobiety, która by mu się spodobała, a jego matka, wielka królowa wdowa z Delainu, sprawiała na Rolandzie i wszystkich innych, nie wyłączając jej samej, wrażenie nieśmiertelnej. Rządziła królestwem już pięćdziesiąt lat, gdy pewnego dnia podczas podwieczorku włożyła sobie do ust świeżo ukrojony kawałek cytryny, aby złagodzić kłopotliwy kaszel, jaki dokuczał jej w ciągu ostatniego tygodnia czy trochę dłużej. Podczas tego właśnie podwieczorku występował żongler ku rozrywce królowej wdowy i jej dworu. Żonglował pięcioma sprytnie wykonanymi kryształowymi kulami. Dokładnie w chwili gdy królowa wkładała do ust plasterek cytryny, żongler upuścił jedną ze swych szklanych piłeczek. Roztrzaskała się ona na kamiennej posadzce wielkiej Sali Wschodniej z głośnym hukiem. Zaskoczona tym królowa wdowa wciągnęła powietrze, a jednocześnie do tchawicy wpadł jej kawałek cytryny, którym udusiła się. Cztery dni po jej śmierci odbyła się koronacja Rolanda na placu Iglicy. Żongler jej nie oglądał; trzy dni wcześniej został ścięty na katowskim pniu umieszczonym za Iglicą.
Król bez następców wywołuje u wszystkich niepokój, zwłaszcza gdy ma lat pięćdziesiąt i łysieje. Tak więc w żywotnym interesie Rolanda leżało jak najprędzej się ożenić i mieć wkrótce potomka. Jego najbliższy doradca, Flagg, jasno mu to wykazał. Ponadto uzmysłowił mu, że osiągnąwszy pięćdziesiątkę ma przed sobą niewiele lat na spłodzenie następcy. Flagg poradził królowi, żeby szybko brał sobie żonę, nie czekając na damę ze szlachetnego rodu, która mu się spodoba. Jeśli dama taka nie trafiła mu się, zanim osiągnął lat pięćdziesiąt, powiedział Flagg, to prawdopodobnie nie pojawi się już nigdy.
Roland dostrzegł mądrość tej rady i zgodził się z nią, nie mając ani przez moment pojęcia, że Flagg o rzadkich włosach i bladej, prawie zawsze ukrytej pod kapturem twarzy wiedział o jego najtajniejszym sekrecie: nigdy nie spotkał kobiety swoich snów, albowiem nigdy naprawdę o niej nie marzył. Kobiety napawały go niepokojem. I nigdy nie podobała mu się czynność, dzięki której w brzuchach kobiet pojawiały się dzieci. Czynność ta także budziła w nim uczucie niepewności.
Ale dostrzegł mądrość zawartą w radach czarnoksiężnika i w sześć miesięcy po pogrzebie królowej wdowy w królestwie odbyło się znacznie szczęśliwsze wydarzenie – zaślubiny króla Rolanda z Sashą, która miała zostać matką Piotra i Tomasza.
Rolanda nie darzono ani miłością, ani nienawiścią w Delainie. Sashę natomiast kochali wszyscy. Gdy umarła przy urodzeniu swego drugiego syna, królestwo ogarnęła najczarniejsza żałoba, która trwała przez rok i dzień. Sasha była jedną z sześciu kandydatek na żonę, jakie Flagg podsunął królowi. Roland nie znał żadnej z nich, a wszystkie należały do tej samej klasy i grupy majątkowej. Wszystkie miały w żyłach krew szlachecką, ale żadna nie wywodziła się z królewskiego rodu; każda była łagodna, przyjemna i cicha. Flagg nie sugerował nikogo, kto mógłby zająć jego miejsce najbliżej królewskiego ucha. Roland wybrał Sashę, gdyż sprawiała wrażenie najcichszej i najłagodniejszej z całej szóstki i budziła w nim najmniejszy lęk. Tak więc pobrali się. Sasha z Zachodniej Baronii (bardzo niewielkiej) miała wtedy siedemnaście lat, o trzydzieści trzy mniej niż jej mąż. Nigdy nie widziała mężczyzny bez spodni do nocy poślubnej. Gdy przy tej okazji zobaczyła jego sflaczały członek, zapytała z wielkim zainteresowaniem: – Co to jest, mężu? – Gdyby powiedziała cokolwiek innego albo zadała pytanie nieco innym tonem, wydarzenia tamtej nocy, a zarazem cała ta historia mogłyby przybrać inny bieg; pomimo specjalnego napoju, jaki Flagg dał mu godzinę wcześniej pod koniec uczty weselnej, Roland mógłby po prostu dyskretnie zwiać. Ale ujrzał ją wtedy dokładnie taką, jaka była – bardzo młodą dziewczynę, która wiedziała jeszcze mniej na temat robienia dzieci niż on sam, i zauważył też, że usta jej wyrażały życzliwość, więc pokochał ją, jak wszyscy inni w Delainie mieli ją pokochać. To Żelazo Króla – powiedział.
– Nie jest podobne do żelaza – rzekła Sasha z powątpiewaniem.
– Jeszcze nie jest wykute – odparł.
– Aha, a gdzie jest kuźnia?
– Jeśli mi zaufasz – powiedział, kładąc się obok niej do łóżka – pokażę ci, bo sprowadziłaś ją ze sobą z Zachodniej Baronii, chociaż nic o tym jeszcze nie wiesz.
Lud Delainu pokochał ją, bo była dobra i życzliwa. To królowa Sasha założyła Wielki Szpital, królowa Sasha tak długo płakała nad okrucieństwem szczucia niedźwiedzi na placu, aż król wreszcie go zakazał, królowa Sasha wybłagała umorzenie podatków królewskich w roku wielkiej suszy, gdy nawet liście Wielkiego Starego Drzewa poszarzały. Czy Flagg knuł przeciwko niej, zapytacie? Na początku nie. Sprawy te z jego punktu widzenia nie znaczyły wiele, albowiem był on prawdziwym czarnoksiężnikiem i żył już od wielu setek lat.
Pozwolił nawet na umorzenie podatków, gdyż rok wcześniej flota Delainu zmiotła z powierzchni ziemi piratów anduańskich, którzy dręczyli południowe wybrzeża królestwa od ponad stu lat. Czaszka króla Andui szczerzyła zęby z pala umieszczonego za murami pałacu, a skarbiec Delainu wzbogacił się o odzyskane łupy. Przy ważniejszych problemach, sprawach wagi państwowej nadal usta Flagga znajdowały się najbliżej ucha króla Rolanda, więc z początku Flagg był zadowolony.
Chociaż Roland pokochał swoją żonę, nigdy nie udało mu się polubić tej czynności, którą większość mężczyzn uważa za tak przyjemną, czynności, dzięki której na świecie pojawia się zarówno najnędzniejszy kuchcik, jak i następca najwyższego tronu. Roland spał w innej sypialni niż Sasha i nie odwiedzał jej często. Wizyty jego zdarzały się nie więcej niż pięć do sześciu razy w roku, a czasami w kuźni wcale nie udało się wykuć żelaza mimo stosowania coraz mocniejszych napojów Flagga i mimo niezłomnej słodyczy Sashy.
Читать дальше