– Ben, w porządku?
– Nie – wysapał i uśmiechnął się. – Ale dam sobie radę, maleńka ślicznotko.
Nie jestem maleńka! – powiedziała z oburzeniem.
– Ale za to śliczna – odparł i zagrał jej na nosie.
– Nie daruję ci tego…
– Później – sapnął. – Biegnę do lasu. Ścigasz się? Tak więc ścigali się, a Frisky pędziła przed nimi kierując się śladem i Ben przegonił Naomi i jeszcze bardziej ją rozgniewał… ale równocześnie zaimponował jej.
Stali teraz patrząc na drugą stronę otwartego pola rozciągającego się na siedemdziesiąt konerów od skraju lasu, gdzie król Roland ongiś zgładził smoka, do murów zamku, w którym zabito jego samego. Spadło kilka płatków… potem jeszcze parę… i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powietrze wypełniło się śniegiem.
Mimo zmęczenia Ben przeżył moment radości i ukojenia. Popatrzył na Naomi i uśmiechnął się. Chciała zrobić nieprzyjemną minę, ale czuła, że to nie pasuje, więc po prostu odwzajemniła jego uśmiech. Po chwili wystawiła język i próbowała złapać płatek śniegu. Ben zaśmiał się cicho.
– Którędy on wszedł do środka, o ile mu się to w ogóle udało? – zapytała Naomi.
– Nie mam pojęcia – odparł Ben. Wychował się na farmie i nic nie wiedział na temat systemu zamkowej kanalizacji. Moglibyście powiedzieć, że niewiele na tym stracił, i mielibyście rację.
– Może ten twój uzdolniony pies wskaże nam, którędy się dostał do środka, o ile miało to miejsce.
– Naprawdę myślisz, że mu się udało, Ben?
– O, tak – rzekł Ben. – A co ty powiesz, Frisky? Na dźwięk swego imienia suka poderwała się na nogi, powędrowała tropem na kilka stóp, a potem obejrzała się na nich.
Naomi popatrzyła na Bena. Chłopiec potrząsnął głową.
– Jeszcze nie – stwierdził.
Naomi odwołała półgłosem psa, który wrócił do nich skomląc.
– Gdyby umiała mówić, powiedziałaby ci, że boi się stracić ślad. Śnieg go zasypuje.
– Nie będziemy długo czekać. Dennis korzystał z rakiet, ale nam trafiło się coś, czego on nie miał, Naomi.
– To znaczył – Osłona.
Mimo że Frisky powstrzymywana przez Bena niecierpliwiła się, czekali jeszcze piętnaście minut. Powietrze stało się ruchomą, białą chmurą. Śnieg pobielił ciemne włosy Naomi i blond czuprynę Bena; Frisky przywdziała chłodną lodowatą narzutę. Nie widzieli już przed sobą murów zamku.
– Dobra – powiedział półgłosem Ben. – Idziemy. Podążając za Frisky przeszli przez otwarte pole. Wielki pies posuwał się teraz wolniej, z nosem przytkniętym do śniegu, od czasu do czasu wygrzebując w nim dołek. Jaskrawoniebieski szlak zapachu blakł przysypywany białą, bezwonną substancją spadającą z nieba.
– Chyba za długo czekaliśmy – szepnęła idąca obok niego Naomi.
Ben nie odezwał się. Też tak sądził i robił sobie z tego powodu wyrzuty.
Nagle z wszechobecnej białości wyłonił się ciemny masyw zamkowego muru. Naomi wyprzedziła nieco Bena. Chłopiec chwycił ją za ramię.
– Nie zapominaj o fosie – szepnął. – Jest gdzieś tam przed nami. Przestąpisz jej krawędź, spadniesz i złamiesz sobie ka…
Udało mu się powiedzieć tylko tyle, gdy oczy Naomi zabłysły przerażeniem. Wyrwała się z jego uchwytu.
– Frisky! – syknęła. – Hej! Frisky! Uważaj! Spadniesz! – Pobiegła za psem.
Ta dziewczyna jest kompletnie zwariowana, pomyślał Ben z odrobiną podziwu. A potem ruszył za nią.
Naomi martwiła się niepotrzebnie. Frisky zatrzymała się na krawędzi fosy. Węszyła pod śniegiem machając wesoło ogonem. Teraz chwyciła coś w zęby i wyciągnęła spod świeżego puchu. Odwróciła się do Naomi pytając wzrokiem: Dobry ze mnie piesek, prawda?
Dziewczyna zaśmiała się i objęła swoją ulubienicę.
Ben spojrzał w stronę muru.
– Cicho! – szepnął do niej. – Jeśli strażnicy nas usłyszą, to jak nic skończymy w kamieniołomach. Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że jesteś na własnym podwórku?
– Phi! Jeśli coś usłyszeli, to pomyślą, że to duch zimy, i uciekną do mamusi. – Mimo to mówiła też szeptem. A potem zanurzyła twarz w futrze Frisky i jeszcze raz powiedziała, jaki z niej dobry pies.
Ben pogłaskał zwierzaka po głowie. Dzięki padającemu gęsto śniegowi, żadne z nich nie czuło się tak okropnie wystawione na widok jak Dennis, gdy siedział w tym samym miejscu i zdejmował rakiety dopiero co odnalezione przez Frisky.
– Węch od bogów dany, ot co – rzekł Ben. – Ale co się stało, gdy zdjął rakiety, piesku? Czy wyrosły mu skrzydła i przeleciał nad Zachodnim Szańcem? Dokąd poszedł?
Jak gdyby odpowiadając na jego pytanie, Frisky wyzwoliła się z ich objęć i ślizgając się i zapadając w śnieg zeszła po stromym brzegu na zamarzniętą powierzchnię fosy.
– Frisky! – zawołała Naomi przyciszonym, ale przestraszonym głosem.
Suka stała na lodzie patrząc na nich, po kolana w śniegu. Leciutko merdała ogonem prosząc ich wzrokiem, żeby zeszli do niej. Nie szczekała; sama wyczuła, że lepiej nie, chociaż Naomi nie kazała jej być cicho. Ale ujadała w myślach. Zapach wciąż dawał się wyczuć, a ona chciała za nim iść, zanim zniknie do reszty, co miało nastąpić za parę minut.
Naomi popatrzyła pytająco na Bena.
– Tak – powiedział. – Oczywiście. Musimy. Chodź. Ale trzymaj ją przy nodze – nie pozwól jej się za bardzo oddalić. Tu się czai niebezpieczeństwo. Czuję to.
Wyciągnął rękę. Naomi chwyciła ją i razem zsunęli się na lód.
Frisky powoli poprowadziła ich w stronę zamkowego muru. Teraz musiała rozkopywać nosem śnieg, żeby podążać za tropem. Pokrywał go coraz bardziej gęsty, nieprzyjemny zapach – woń brudnej, ciepłej wody, odpadków, nieczystości.
Dennis wiedział, że lód robi się niebezpiecznie cienki w pobliżu wylotu rury. A nawet gdyby sobie z tego nie zdał sprawy, widział przed sobą pas wody szerokości trzech stóp.
Ben, Naomi i Frisky nie mieli takiego szczęścia. Uznali oni po prostu, że jeśli lód jest gruby przy zewnętrznym brzegu fosy, to będzie taki sam po drugiej stronie. A wzrok niewiele mógł im pomóc, bo widoczność znacznie zmniejszał gęsto padający śnieg.
Z całej trójki Frisky miała najsłabsze oczy, no i znajdowała się na przedzie. Wyostrzony słuch dał jej znać, że pod świeżym śniegiem trzaska lód… ale zapach bardzo ją absorbował, więc nie zwróciła uwagi na stłumione dźwięki… aż wreszcie lód pękł pod jej ciężarem i z pluskiem wpadła do wody.
– Frisky! Fr…
Ben zakrył Naomi usta dłonią. Zaczęła się mu wyrywać. Ale chłopiec wiedział, na czym polega niebezpieczeństwo, i trzymał ją mocno.
Naomi niepotrzebnie się martwiła. Psy przecież potrafią pływać, a dzięki swej gęstej, lekko przetłuszczonej szubie Frisky lepiej radziła sobie w wodzie niż którakolwiek z istot ludzkich. Pośród kawałków popękanego lodu i kulek śniegu, które szybko zamieniały się w gęstą maź i znikały, dopłynęła prawie do samego muru. Uniosła głowę węsząc, szukając zapachu… a gdy zrozumiała, skąd dobiega, wróciła do Bena i Naomi. Dotarła do krawędzi lodu i chciała wyjść z wody, ale lód pękł jej pod łapami. Spróbowała jeszcze raz. Naomi krzyknęła.
– Cicho, Naomi, bo jeszcze przed świtem możemy znaleźć się w lochach – powiedział Ben. – Chwyć mnie za kostki. – Puścił ją i położył się na brzuchu. Dziewczyna przykucnęła za nim i przytrzymała mu nogi tak, jak jej polecił. Leżąc na lodzie, Ben słyszał, jak jęczy on i pomrukuje. To mogło zdarzyć się któremuś z nas, pomyślał, a wtedy rzeczywiście znaleźlibyśmy się w kłopotach.
Читать дальше