– Rozważano taką akcję, ale w końcu ją odwołano. Może uznano, że jest zbyt niebezpieczna, a może zawiniły problemy techniczne z latającym skrzydłem.
– Co się stało z tym samolotem?
– Wraz z ładunkiem zapieczętowano go w hangarze. Wojsko opuściło bazę na Alasce, skąd startował. Załogę rozproszono po całym świecie. Nikt z jej członków nie znał całej prawdy. I to był prawie koniec sprawy.
– Prawie?! Masz na myśli tę procedurę i zabicie pilota?
LeGrand poprawił się niespokojnie w fotelu.
– Nie tylko. W rzeczywistości zabito całą załogę tego samolotu – odparł cicho. – Poza politykami tylko oni znali dokładnie szczegóły akcji i jej cel. Usunięto czterech ludzi. Ich rodzinom powiedziano, że zginęli w wypadku. Pochowano ich z pełnymi honorami na cmentarzu w Arlington.
– Miły gest.
LeGrand nerwowo odchrząknął.
– Przecież wiecie, że zrobiłem, co mogłem, by wyczyścić sprawy w Agencji. Ale czasem, gdy usuwam jedną warstwę brudu, to pod spodem odkrywam następną, jeszcze brudniejszą. Na ogół ze zrozumiałych względów nie afiszujemy się naszymi osiągnięciami. Ale faktem jest, że w środowisku wywiadu dokonywano rzeczy, z których w żadnym razie nie można być dumnym. Należy do nich ten smutny epizod.
– Austin zapoznał mnie ze swoimi odkryciami. Ten pilot był obecny na własnym pogrzebie w Arlington. Podobno widział go tam jego syn.
– Nalegał, żeby ostatni raz pozwolono mu popatrzyć na żonę i dziecko. Powiedziano mu, że dla własnego bezpieczeństwa na czas nieokreślony dostanie opiekuna. Oczywiście był to podstęp. Wkrótce po tym, jak wzięto go pod ochronę, jego opiekun go zabił.
– Ten, który mieszkał na północy stanu Nowy Jork?
– Właśnie.
– Ani trochę mi nie żal tego oprawcy – powiedział surowo Sandecker. – Gotowego mordować z zimną krwią w wieku, w którym podobno mądrzejemy. O mały włos nie zabił Austina. Czemu służyła ta procedura? Nie wystarczyło zabicie członków załogi?
– Ludzie, którzy podjęli tę decyzję, pragnęli mieć absolutną pewność, że tajemnica się nie wyda. Obawiali się, że jej ujawnienie wywoła wojnę. Stosunki z Sowietami i bez tego były fatalne. Procedurę pomyślano tak, by uruchamiała ją najmniejsza próba odsłonięcia sekretu. W pojęciu jej autorów każdy szpieg pochodził z zagranicy. Nikomu się nie śniło, że źródłem zagrożenia może stać się Kongres Stanów Zjednoczonych. Zresztą wszystkie te zabezpieczenia okazały się niepotrzebne. Pokonany w powtórnych wyborach ówczesny przewodniczący Izby Reprezentantów nigdy nie wygłosił expose. Pewnie uznano, że mina, założona po to, by rozerwała każdego, kto trafi na ślad afery, sama się z czasem rozbroi. Nikomu na myśl nie przyszło, że po pół wieku wciąż będzie niebezpieczna.
Sandecker rozsiadł się w fotelu i splótł palce.
– A więc z tego powodu o mało co nie zginął mój człowiek. Słyszałem, że ten morderca już spakował walizki, by wyruszyć z materiałami wybuchowymi i karabinem snajperskim. Najwyraźniej chciał się dobrze zabawić przed przejściem na emeryturę. Wielka szkoda, że nie możemy zdradzić Amerykanom, na jakie głupstwa poszły w imię demokracji dolary z ich podatków.
– Ujawnienie tej sprawy byłoby błędem. – odparł LeGrand. – Rosjanie z wielkimi oporami zredukowali swój arsenał nuklearny. Gdyby ta historia wyszła na jaw, wzmocniłoby to pozycję garstki tamtejszych nacjonalistów, którzy twierdzą, że Stanom nie można ufać.
– I tak będą myśleć swoje – rzekł z przekąsem Sandecker. – Z własnego doświadczenia wiem, czego najbardziej boją się możni tego świata – kompromitacji. – Uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że nie ma już żadnych procedur czyhających na Bogu ducha winnych ludzi.
W słowach tych kryło się zawoalowane ostrzeżenie.
– Już wydałem polecenie dokładnego przeszukania naszych plików komputerowych, by wykluczyć taką możliwość – zapewnił LeGrand. – Koniec z niespodziankami.
– Oby – odparł Sandecker.
Austin nalał do kubka gorącej jamajskiej kawy Blue Mountain, napił się jej, wziął z biurka aluminiowy cylinder i zważył go w wielkiej dłoni, wpatrując się w jego porysowaną powierzchnię niczym w kryształową kulę. Ale nie dojrzał w nim żadnych tajemnic, tylko rozmyte odbicie własnej opalonej twarzy i jasnych włosów.
Odłożył cylinder i powrócił do mapy Alaski, rozpostartej na biurku. Na Alasce był kilka razy i na zawsze zachował w pamięci ogrom tego pięćdziesiątego stanu. Znalezienie starej bazy lotniczej na tak dzikim terytorium przypominało szukanie igły w stogu siana. Na dobitkę bazę latającego skrzydła wybudowano tak, by uchronić ją przed wścibskimi oczami. Przesunął palcem od przylądka Barrowa w głąb Arktyki, na południe od półwyspu Kenai. Gdy w głowie zaczęła mu kiełkować pewna myśl, zadzwonił telefon. Wpatrzony w mapę, podniósł słuchawkę.
– Kurt, możesz do mnie wpaść? – usłyszał głos Sandeckera.
– Czy to nie może poczekać, panie admirale? – spytał Austin, nie chcąc stracić wątku myślowego.
– Oczywiście, Kurt – odparł wspaniałomyślnie Sandecker. – Pięć minut ci wystarczy?
Myśl rozkwitła i zwiędła niczym kwiat na słońcu. Umysł Sandeckera pracował z szybkością maszyny.
– Przyjdę za dwie minuty.
– Wspaniale. Na pewno nie będziesz tego żałował.
Wchodząc do gabinetu Sandeckera na dziewiątym piętrze, Austin spodziewał się, że zastanie go przy olbrzymim biurku, wykonanym z pokrywy luku statku konfederatów, który próbował przełamać jankeską blokadę. Jednak ubrany w wojskową marynarkę, z kieszonką przyozdobioną wyhaftowanymi złotymi kotwicami, admirał siedział w jednym z czarnych, wygodnych, skórzanych foteli przeznaczonych dla gości i rozmawiał z kobietą, zwróconą tyłem do drzwi.
– Dziękuję, że wpadłeś, Kurt – powiedział wstając, żeby się z nim przywitać. – Chcę ci kogoś przedstawić.
Kobieta podniosła się i Austin natychmiast zapomniał o tym wszystkim, z czym tu przyszedł.
Wysoka, szczupła nieznajoma miała wydatne azjatyckie kości policzkowe, oczy w kształcie migdałów i sięgające ramion ciemnoblond włosy, splecione w ciasny warkocz. Z jej egzotyczną urodą kontrastował tradycyjny strój: długa spódnica i żakiet w kolorze burgunda. Emanowało z niej coś więcej niż tylko naturalne piękno. Nosiła się dumnie jak królowa, lecz zarazem poruszała się miękko i zwinnie jak pantera. Podeszła do Austina, by uścisnąć mu dłoń. Jej ciemnobrązowe, nakrapiane złotymi cętkami oczy zdawały się emanować tropikalnym żarem, a bijąca od niej woń piżma skojarzyła się mu z dudnieniem odległych bębnów. I wtedy nagle dotarło do niego, kim jest ta kobieta.
– Pani doktor Cabral? – spytał.
– Dziękuję, że zechciał pan się ze mną spotkać, panie Austin – przemówiła miękkim, niskim głosem. – Mam nadzieję, że nie oderwałam pana od żadnych ważnych spraw. Admirał Sandecker spełnił moją prośbę, bym mogła osobiście podziękować panu za pomoc.
– Bardzo mi miło, ale to zasługa Paula i Gamay. Ja tylko odebrałem telefon i nacisnąłem kilka guzików.
– Jest pan stanowczo zbyt skromny, panie Austin – odparła z uśmiechem, który stopiłby kostki lodu. – Gdyby nie pańska błyskawiczna interwencja, moja głowa i głowy pańskich kolegów zdobiłyby w tej chwili wioskę odległą o tysiące kilometrów od cywilizacji.
– Na szczęście tak się nie stało – wtrącił się Sandecker. – Czy zechciałaby pani opowiedzieć nam wszystko od początku do końca?
Читать дальше