– I co dalej?
Malone wzruszył ramionami.
– Spróbujemy go złapać – odparł i zamyślił się na chwilę. – Sam nie wiem, czy wczorajsze morderstwo wiąże się z innymi. Jest trochę inne. Być może mamy do czynienia z dwoma mordercami, chociaż intuicja podpowiada mi, że z jednym. Takim, który morduje rude kobiety.
Mina jej nieco zrzedła. Już nie patrzyła na niego tak wyzywająco.
– Czy wiesz może, kto…?
– Przykro mi, Anno, ale nie.
Wyglądała na przybitą tymi słowami i Quentin chrząknął ze współczuciem.
– Miałem nadzieję, że przywiozę ci dobre wieści, ale niestety nic nie mam.
Potarła ramiona, jakby nagle zrobiło jej się zimno.
– Jak rozumiem, takich spraw nie rozwiązuje się w ciągu jednego dnia.
A czasami nie rozwiązuje się nigdy, pomyślał. Spojrzał w przestrzeń, a potem znowu na Annę.
– Czy wszystko w porządku? – spytał ciepło. Chciał jej dotknąć, ale zabrakło mu odwagi. – Myślałem dzisiaj o… tobie.
Rysy jej złagodniały i na ustach pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.
– Czyżby? Może być – mruknęła i otworzyła szerzej drzwi. – Wejdź, proszę.
– Jesteś pewna, że mogę?
– Jasne.
Zamknęła drzwi, gdy tylko przekroczył próg.
– Co jest w tej torbie? – spytała.
– Bulion. Dla ciebie.
Otworzyła szeroko oczy, a potem się zaśmiała.
– Sam go zrobiłeś?
To pytanie jego też rozśmieszyło.
– Nie chcę cię otruć – zapewnił. – To bulion mojej mamy. Zawsze wpycha nam różne rzeczy do zamrażalników. Tak swoją drogą, ciągle jest zamrożony.
– Wpycha wam? – powtórzyła.
– Mam sześcioro rodzeństwa – wyjaśnił. – Jestem drugim dzieckiem. Pięcioro z nas pracuje w policji. Tak jak dziadek, ojciec, trzech wujów i jedna ciotka. Zostawmy kuzynów, bo ich wyliczanie zajęłoby za dużo czasu.
– Ojej!
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Właśnie tak wszyscy reagują.
Anna postawiła torbę z zupą na stoliku przy wejściu. Przez chwilę oboje milczeli.
– Co dzisiaj robiłaś? – spytał w końcu.
– Głównie oglądałam się przez ramię. Serce mi zamierało, gdy tylko usłyszałam jakiś hałas.
– Wychodziłaś?
– Miałam już dosyć tego mieszkania, więc poszłam do „Perfect Rose“. Dalton mnie potrzebował.
Quentin spochmurniał. Wiedział, że Anna nie może spędzić całego życia w zamknięciu, ale myślał z niechęcią o tym, jak bardzo się narażała, wychodząc z domu. Zwłaszcza zaraz po wczorajszym ataku.
– Uważałaś przynajmniej?
– Oczywiście. – Już otworzył usta, żeby zadać jej kolejne pytanie, ale Anna wyciągnęła dłoń w proteście. – Nie przejmuj się. Ben odprowadził mnie do kwiaciarni, a Dalton z powrotem. Poza tym la Salle nie spuszczał mnie z oka. Byłam najlepiej strzeżoną kobietą w Nowym Orleanie.
Na wzmiankę o psychologu Quentin aż się skrzywił ze złości.
– Był tu Ben Walker?
– Tak, przyszedł mnie odwiedzić. – Znowu potarła ramiona. – Strasznie wygląda. Opowiedział o tym, jak doszło do tego wypadku, no i o kartce. Mówił, że tam było napisane… – Słowa uwięzły jej w krtani.
Quentin wziął jej twarz w swoje ręce i zmusił Annę, żeby na niego spojrzała.
– Obiecuję ci, że znajdziemy tego faceta. Ja go znajdę. Nie pozwolę, by zrobił ci krzywdę.
Nagły spazm targnął jej ciałem.
– Obiecujesz?!
Dotknął lekko ustami jej warg i poczuł, że drży.
– Tak – szepnął. – Obiecuję.
Westchnęła z ulgą i zarzuciła mu ręce na szyję. Jednocześnie przywarła policzkiem do jego piersi. Zanurzyli się w ciszy. Quentin objął ją, ale delikatnie, by nie zauważyła, jak bardzo się o nią boi. I jak bardzo mu na niej zależy.
Po chwili Anna uniosła głowę.
– Ta kobieta… Ta, która wczoraj zginęła…
– Jessica Jackson?
– Właśnie, opowiedz mi o niej.
– Anno…
– Proszę. – W jej oczach pojawiły się łzy. – Chciałabym ją poznać. W końcu zginęła za mnie.
– Wcale tego nie wiemy. Trudno pow…
– Za to ja nie mam żadnych wątpliwości – przerwała łamiącym się głosem. – Jessica Jackson była ruda i zabójca uciął jej mały palec. Zginęła tej nocy, kiedy na mnie napadnięto. Według kartki, którą dostał Ben, to ja miałam zginąć.
– Tam było napisane, że ma zginąć jakaś kobieta. Nie było tam twojego imienia czy nazwiska. Zabójcy mogło chodzić o Jessikę Jackson.
– Sam w to nie wierzysz. To, co się stało, jest zupełnie oczywiste.
Pogładził ją po policzku.
– Nic nie jest oczywiste. Najłatwiej popełnić błąd, przyjmując jakieś pewniki.
– Opowiedz mi o niej.
Mruknął pod nosem jakieś przekleństwo, ale skinął głową na zgodę.
– Nazwisko już znasz. Studiowała na Tulane University i mimo że była dziana z domu, dorabiała sobie jako barmanka w barze „Omni Royal Orleans Hotel“. Wczoraj skończyła pracę o jedenastej i poszła potańczyć z przyjaciółmi. Nie zamężna, bez dzieci. Zostawiła rodziców i dwie siostry.
– Ile miała lat? – spytała drżącym głosem.
– Dwadzieścia jeden – odparł z wahaniem.
– Boże święty! – jęknęła Anna. – To takie straszne, przerażające… Tak mi przykro… A ja, idiotka, cieszyłam się, że mnie nie zabił… – Zaczęła płakać. – To wszystko moja wina! Jak mam z tym żyć, Quentin?! Jak?!
– Przestań! Przecież jej nie zabiłaś. – Delikatnie wytarł dłonią jej policzki. – To nie twoja wina.
– Ale ta dziewczyna zginęła za mnie. – Spojrzała na niego jasnymi, mokrymi od łez oczami. – Tylko mi nie mów, że tak nie było. W głębi duszy wiesz, że to prawda.
Nie mógł jej powiedzieć nic innego. Uważał, że to Anna miała być ofiarą. Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi. Nigdy nie przypuszczał, że tak bardzo mu na niej zależy.
Chciał uchronić Annę przed wszelkim złem. Niestety gdzieś w ciemnościach krył się nieznany zabójca. Ktoś, kto z niewiadomych przyczyn postanowił ją zabić.
Quentin pochylił się i pocałował ją prosto w usta. Najpierw delikatnie, a potem mocniej, nie mogąc powstrzymać pożądania.
Anna wydała z siebie cichy, pełen beznadziejnej tęsknoty okrzyk, i przywarła do niego całym ciałem. Kochali się w przedpokoju. Quentin oparł ją o ścianę i uniósł do góry. Po chwili już miała go w sobie. Przyciskała go mocno udami, a on wchodził w nią raz za razem.
Dopiero później, kiedy nieco ochłonął, poczuł jej słony zapach i drżenie jej ust. Nagle zrobiło mu się żal Anny. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Kiedy ją położył, sam legł u jej boku.
– Nie chciałem, żeby to się stało – szepnął. – Nie w taki sposób.
– Przecież się nie skarżę.
Przesunął delikatnie palcem po jej twarzy i szyi.
– Skrzywdziłem cię.
– Nieprawda!
– Przepraszam.
– Nie musisz. – Położyła palec na jego ustach i uśmiechnęła się. – Chociaż poznałam cię jako zadufanego w sobie męskiego pyszałka, okazuje się, że miły z ciebie facet, Quentin.
Zaśmiał się sztucznie i bez przekonania.
– Naprawdę tak uważasz? Niektórzy uznaliby mnie za niezłego sukinsyna i oskarżyli, że wykorzystuję bezbronne kobiety.
– Naprawdę? – Uniosła trochę brwi. – Wcale tak nie uważam.
– To dlatego, że przeżyłaś szok. Posłuchaj, przyszedłem do ciebie…
– Z bulionem.
– Pogadać – poprawił ją. – Przyszedłem pogadać, a leżę teraz goły w twoim łóżku. Sprytne, co?
– O ile dobrze pamiętam, to ja zaczęłam. Więc może jestem sprytniejsza?
Читать дальше