Usiadła na łóżku i spojrzała w stronę drzwi, zza których dobiegało ciche pochlipywanie. Nie miała żadnego kontaktu z dziewczynką, od kiedy porywacz nakrył je razem i kazał przypieczętować list do Anny pocałunkiem.
Jaye potwornie martwiła się o Minnie. Bała się, że mała cierpi tylko dlatego, że się z nią zaprzyjaźniła, i za karę Adam zrobił jej coś złego. Jednocześnie myślała z troską o Annie. Czy dostała tamten list? I co sobie pomyślała?
Godziny spędzone w samotności były dla niej torturą. Modliła się za obie przyjaciółki albo zastanawiała się nad swoją sytuacją. Prawie nie mogła spać. Godzinami chodziła po pokoju lub siedziała na łóżku oparta o ścianę.
Wciąż nie traciła nadziei. Wiedziała, że musi stąd uciec i uratować Minnie. A następnie ostrzec Annę. Znowu dobiegły do niej jakieś odgłosy. Jakby ktoś pociągał nosem.
– To ty, Minnie? – szepnęła raz jeszcze.
– Tak, to ja.
Jaye odetchnęła z ulgą i zbliżyła się cicho do drzwi. Po chwili przed nimi klęczała z głową tuż przy klapce.
– Bardzo się o ciebie martwiłam. Co ci zrobił? Powiedz mi, czy zbił ciebie?
– Strasznie się złościł. – Tabitha zamiauczała i dziewczynka ją uciszyła. – O mało… o mało bym dzisiaj nie przyszła. Jeśli on dowie się, że tu byłam, to… to… Tak się boję, Jaye!
Jaye zacisnęła ze wściekłości pięści.
– Nienawidzę go – szepnęła przez zaciśnięte zęby. – Nienawidzę go za to, co zrobił tobie i mnie. I za Annę. Kiedy się stąd wydostanę, będzie musiał słono za wszystko zapłacić!
– Nie mów tak. On może słyszeć – przeraziła się Minnie. – Zobaczysz, jak się rozzłości, to zrobi coś strasznego.
Jaye miała ochotę powiedzieć, że jej to nie obchodzi. Chciała na cały głos krzyknąć, żeby przyszedł i spróbował ją tknąć. Musiała jednak myśleć o małej i Annie, a taka brawura z pewnością by im nie pomogła.
– Minnie. – Jaye przywarła jeszcze mocniej do klapki. – Powiedz mi, czy… czy Annie… czy jej nic się nie…? – ostatnie słowo utkwiło jej w gardle. Nie mogła go wypowiedzieć, jakby miało magiczną moc samorealizacji. Czy Anna jeszcze żyje? – myślała intensywnie Jaye. Czy nic się jej nie stało?
– Myślę, że nie. – Minnie zrobiła przerwę, zapewne po to, żeby rozejrzeć się uważnie dookoła jak zaszczute zwierzątko. Kiedy znowu ją usłyszała, głos małej był lekko stłumiony, jakby przycisnęła usta do samych drzwi. – Jakiś czas temu przyszedł… zmartwiony. Coś mu nie wyszło… Coś z Anną. Mruczał do siebie takie różne… takie różne rzeczy.
Głos Minnie zaczął się oddalać i Jaye położyła dłonie na drzwiach.
– Co… co mówił, Minnie? Co takiego?
Przez moment dziewczynka w ogóle nie odpowiadała, a potem usłyszała jej drżący głos.
– Niedługo nas przeniesie, Jaye. Nie wiem, gdzie ani kiedy, ale… ale to ma związek z Anną.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY
Środa, 31 stycznia
SWNP
– Hej, stary, masz chwilę?
Quentin uniósł głowę. Terry ze skruszoną miną stał w drzwiach męskiej przebieralni. Od czasu ich kłótni minęły dwadzieścia cztery godziny i kumpel najwyraźniej zdołał się opamiętać. Niewzruszony, zamknął swoją szafkę i usiadł na ławce tyłem do Terry’ego.
– Jestem trochę zajęty – mruknął.
Jednak Terry wszedł do środka i zatrzymał się tuż przed nim.
– Nie dziwię się, że jesteś wściekły.
Quentin znowu go zignorował. Zawiązał adidasy, a potem wstał.
– Idę biegać. Przepraszam.
– Zachowałem się jak głupek.
– Mówiłem już, że mam ćwiczenia. – Przeskoczył przez ławkę i ruszył do drzwi. – Chciałem cię przeprosić. – Quentin zatrzymał się, słysząc te słowa, ale się nie odwrócił. – Nie myślałem, kiedy mówiłem to wszystko.
Malone odwrócił się do partnera.
– To było wielkie świństwo. Ani ja, ani Penny nie zasługujemy na takie traktowanie.
– Wiem, ja tylko… – Terry wbił wzrok w ziemię. – Sam nie wiem, co się ze mną dzieje. Wszystko zaczyna mi się rozpadać, a ja nie wiem, co robić.
Quentin poczuł, że powoli mija mu cała złość.
– Potrzebujesz pomocy – stwierdził. – Sam sobie nie poradzisz.
– Chodzi ci o terapeutę?
– Tak, przecież mamy w policji…
– Nic z tego. – Terry opadł na ławkę. – Zaraz wszyscy się dowiedzą. Nie chcę, żeby mnie wytykali palcami.
– Sądzisz, że teraz nikt nic nie wie? – Podszedł do siedzącego kolegi. – Że o tobie nie gadają? Myślałem, że jesteś mądrzejszy.
Terry ukrył twarz w dłoniach.
– Nie chcę już się tak zachowywać. Nie chcę nikogo obrażać.
– Wobec tego idź do psychologa. Na miłość boską, znajdź sobie jakiegoś terapeutę.
Terry uniósł głowę i spojrzał na niego z nadzieją.
– A pomożesz mi? Czy pogadasz jeszcze raz z Penny?
Quentin wątpił, czy to cokolwiek da, ale skinął głową.
– Dobra, pogadam.
– Dzięki. – Terry zdjął okulary i potarł oczy.
Quentin zmarszczył brwi. Po raz pierwszy widział swego partnera w okularach.
– Co się stało? – spytał, wskazując szkła.
– Dostałem zapalenia spojówek, bo nie zmieniałem szkieł kontaktowych – wyjaśnił. – Mój okulista mówi, że powinienem je zmieniać przynajmniej raz na miesiąc. Jeszcze jedna rzecz, którą zawaliłem.
Quentin przypomniał sobie słowa Anny: „Widziałam jego oczy. Były pomarańczowe“. No jasne, ten sukinsyn użył zabarwionych szkieł kontaktowych! Quentin zaklął i zupełnie zapomniał o bieganiu. Podszedł do szafki i otworzył ją na oścież.
Terry spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Co się stało?
– Muszę coś sprawdzić w związku z tymi morderstwami – mruknął. – Jak chcesz, możesz iść ze mną.
Terry zerwał się na równe nogi.
– No jasne!
Dwadzieścia minut później weszli do sklepu optycznego „Eyeware Showcase“ w New Orleans Center. Przeszli przez wysłaną dywanem część wystawową i podeszli do lady. Quentin pokazał młodemu sprzedawcy odznakę i poprosił, by skontaktował go z szefem.
– O co ci chodzi? – spytał Terry, kiedy młodzieniec wyszedł na zaplecze, żeby zawołać menedżera.
– O pewien trop – odparł Malone. – Zresztą sam zobaczysz.
Po chwili podeszła do nich elegancka kobieta w średnim wieku.
– Panowie są z policji? Nazywam się Pamela Bell. Czym mogę służyć?
– Śledczy Malone, a to mój kolega Landry – przedstawił ich Quentin i raz jeszcze pokazał odznakę. – Chciałem panią spytać o pewną sprawę związaną z prowadzonym przez nas śledztwem.
– Proszę bardzo.
– Interesują mnie barwione szkła kontaktowe. Czy są tylko w tradycyjnych kolorach, czy można też kupić na przykład czerwone lub pomarańczowe?
– W najrozmaitszych kolorach – odparła, sięgając pod ladę.
Po chwili wyjęła stamtąd folder reklamowy wielkości sporej gazety. Były tam soczewki zarówno niebieskie i zielone, ale też fioletowe, żółte i pomarańczowe. Zwłaszcza osoby, które prezentowały czerwone, wyglądały szczególnie diabelsko.
– Niesamowite – mruknął Quentin. – I trochę przerażające, prawda?
Kobieta skinęła głową.
– Najwięcej niezwykłych szkieł sprzedajemy przed Halloween i Mardi Gras. Poza tym kupują je różni ekscentrycy, wie pan, o kogo mi chodzi.
Quentin zmarszczył brwi.
– Niestety, nie.
Spojrzała w przestrzeń, a potem znowu na niego.
– No, jakieś subkultury. Młodzież, która sama siebie określa mianem Gotów, różni muzycy i performerzy z undergroundu.
Читать дальше