– Zostaw Annę w spokoju! – warknął przez zaciśnięte zęby.
Landry spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem tylko pokiwał głową.
– Annę? Więc jesteś z nią po imieniu? – zaśmiał się szyderczo. – Widzisz, trafiłem!
Quentina bardzo zaskoczyła zła wola kumpla. Terry bywał mało delikatny czy wręcz złośliwy, ale nigdy nie posuwał się do czegoś takiego. Quen zupełnie go nie poznawał. A jednak Penny Landry musiała go już wcześniej widywać w takim stanie. Dla niej nie było to nic nowego. Przysunął się do niego bliżej i poczuł alkohol.
– Masz szczęście, że rozumiem twoją sytuację, inaczej już dawno kopnąłbym cię w tyłek. I wiesz co, nie zasługujesz na nic innego!
Terry zachwiał się lekko, ale jego nabiegłe krwią oczy patrzyły zupełnie przytomnie.
– Lepiej pilnuj swojej nowej narzeczonej, stary! Bo słyszałem, że spodobała się też mordercy.
Quentin wciągnął głęboko powietrze i policzył do trzech.
– Mam już tego dosyć – syknął. – Zrozumiałeś?! – Podszedł bliżej tak, że Terry oparł się plecami o ścianę. – Nie będę cię dłużej krył. Nie będę cię usprawiedliwiał! Dlatego lepiej sam uważaj, bo będziesz miał jeszcze większe kłopoty.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI
Wtorek, 30 stycznia, godz. 17.10
Quentin stał przed domem Anny całe pięć minut, dopóki zimno nie przypędziło go do furtki. Nie, nie zimno, poprawił się w duchu. Jej ciepło. Miał za sobą ciężki i nieprzyjemny dzień pracy. A w dodatku zupełnie bezowocny. Po spotkaniu z chłopcami z sekcji wewnętrznej, kłótni z Terrym i nic niewnoszących do sprawy rozmowach z rodziną i znajomymi Jessiki Jackson wszyscy prowadzący śledztwo zostali wezwani na dywanik do starego Penningtona.
Jego zdaniem dochodzenie posuwało się zbyt wolno. Morderca zabił trzy kobiety w ciągu trzech tygodni, a oni nawet w przybliżeniu nie wiedzieli, kogo szukać. Poszlaki prowadziły donikąd, dowody o niczym nie świadczyły. Kapitan O’Shay wraz z zespołem zasługiwała na najniższą ocenę.
Quentin próbował się bronić. Posunął się nawet do tego, że zaproponował szefowi, by znalazł kogoś lepszego do tej roboty. Przeszukali wszystko. Sprawdzili każdą poszlakę. Starali się ustalić powiązania między kolejnymi morderstwami. Opracowywali psychologiczny portret mordercy. Czy w tej sytuacji można było zrobić coś więcej?
Pennington wpadł we wściekłość, ale… wycofał się ze swoich zarzutów. Powiedział jednak, że mają już niewiele czasu i że muszą złapać tego zabójcę, zanim dojdzie do kolejnej tragedii.
Quentin przez cały ten czas myślał o Annie. O jej sytuacji. I o tym, co się między nimi wydarzyło. Nieustannie pamiętał, że to ona mogła trafić do kostnicy zamiast tej nieszczęsnej studentki. Wciąż był wściekły na Bena Walkera. Przecież mógł ukrywać mordercę. Pacjenta, który chciał zabić Annę. Ciekawe, czego trzeba, żeby doktor przekazał mu tę cholerną listę? Czy musi zginąć Anna, którą, jak sam wyznał, podobno kochał?
Quentin spojrzał w stronę zasłoniętych żaluzjami okien. Światło sączyło się jedynie pomiędzy ich szczelinami. Dzwonił do niej już wcześniej, żeby poinformować, że ma ją chronić umundurowany policjant o nazwisku la Salle. To ją przestraszyło. Strach przeszedł w złość, kiedy odmówił podania szczegółów dotyczących śledztwa.
Mogli rozmawiać najwyżej przez parę minut. Nie mówili o tym, co się zdarzyło poprzedniej nocy. Quentin czuł, jak oddalają się od siebie z zawrotną szybkością. Powinienem dać jej spokój, pomyślał. Powinienem pójść do domu i napić się piwa. Nic nas przecież nie łączy…
To nieprawda, pomyślał. A seks? To było niezwykłe, cudowne doświadczenie.
Quentin zamknął oczy, rozpamiętując szczegóły. Nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego. Czuł się przy niej jak nastolatek. To doświadczenie, dosłownie i w przenośni, powaliło go z nóg.
Otworzył oczy i zauważył cień, który przesunął się za żaluzjami. Anna, pomyślał. To, co się między nimi wydarzyło, zupełnie go zaskoczyło. Ta energia i poczucie, że znalazł kogoś, kto tak doskonale do niego pasuje. Jakby byli dla siebie stworzeni.
Dlaczego właśnie Anna, a nie jakaś inna kobieta? Nie był w stanie odpowiedzieć. Czuł jedynie, że znowu jej pragnie. Że chętnie spędziłby z nią kolejną noc.
Jednocześnie nie mógł się pozbyć wyrzutów sumienia. Miał wrażenie, że skorzystał z chwili jej słabości i że wciąż żeruje na strachu Anny.
Quentin oderwał wzrok od jej okna. Wiedział, że powinien dać jej spokój. Anna wcale nie potrzebowała nowych komplikacji w swoim powikłanym życiu. Potrzebowała policjanta, który jasno, bez osobistego zaangażowania, zajmie się sprawą i znajdzie jej prześladowcę. Nie takiego, którego zaślepi pożądanie.
Tak, chyba już sobie pójdę, pomyślał. Jednak zamiast tego przycisnął guzik przy furtce. A potem jeszcze raz. Po chwili usłyszał jej głos w domofonie.
– Tak, słucham?
– Tu Quentin. – Odpowiedziała mu głucha cisza. Czując gniecenie w dołku, zapytał: – Mogę wejść?
– To zależy. Czy przyszedłeś, żeby mnie pilnować, jak la Salle, czy żeby się ze mną spotkać.
– Żeby się spotkać – odparł. – Musimy pogadać.
Wahała się przez moment, a potem mruknęła:
– Już cię wpuszczam.
Zadzwonił dzwonek i Quentin pchnął furtkę. Wszedł po schodach. Na ostatnim stopniu, tuż pod drzwiami Anny, siedział la Salle z termosem i otwartą książką. Kiedy usłyszał kroki, wstał, a dostrzegłszy Malone’a, zasalutował.
– Cześć – rzucił Quentin. – Nic się nie działo? Wszystko w porządku?
– Jak najbardziej.
Malone wskazał książkę.
– Mam nadzieję, że nie jest zbyt dobra.
La Salle chrząknął i zamknął powieść.
– Nie, taka sobie.
– Cieszę się. – Spojrzał na zegarek. – Zostanę tu ze dwie godziny. Może chcesz coś zjeść?
– Chętnie. – Policjant spojrzał na niego z wdzięcznością. – Przejdę się jeszcze dookoła i sprawdzę, czy wszystko w porządku.
– Świetnie. Życzę smacznego.
Anna otworzyła drzwi. Policzki miała czerwone ze złości. Spojrzała jeszcze za oddalającym la Salle ’em, a potem przeniosła wzrok na Quentina.
– Sprytnie i elegancko pozbyłeś się mojego anioła stróża – powiedziała. – Muszę sobie zapamiętać, jak to się robi.
Miała na sobie proste, sprane dżinsy i powyciągany sweter. Mimo rumieńców wyglądała dosyć blado. Wspaniałe włosy odgarnęła do tyłu i związała w koński ogon. Na jej widok Quentin aż otworzył usta z zachwytu.
– Nawet o tym nie myśl. – Szybko doszedł do siebie.
– La Salle ma cię chronić.
Anna założyła ręce na piersi.
– A ty co? Też masz mnie chronić?
– Dlaczego tak bardzo się złościsz? – odpowiedział pytaniem.
– A dlaczego miałabym się nie złościć?! Obiecałeś, że będziesz mnie o wszystkim informować, a zostałam zamknięta we własnym mieszkaniu. Ty to wymyśliłeś. Tak się nie robi!
– Musimy dbać o twoje bezpieczeństwo. Również moja szefowa uważa, że nie powinniśmy podejmować najmniejszego ryzyka.
– Uważasz, że ten mężczyzna tu wróci, prawda? – Wysunęła podbródek, chcąc pokazać, że wcale się nie boi. – Dlatego la Salle musi mnie pilnować?
Ściągnął brwi, nie chcąc wszystkiego wyjaśniać. Anna powinna po prostu wykonywać jego polecenia i o nic nie pytać. Tak byłoby najlepiej.
– Nie wiemy, czy rzeczywiście wróci, ale gdyby tak się stało, będzie miał niespodziankę.
Читать дальше