– A więc nie jestem kłamcą, tylko szaleńcem – powiedział Johnny. W jakiś kretyński sposób było to jednak interesujące. Roger Dussault i wielu spośród tych, którzy przysyłali mu listy, oskarżało go o oszustwo, ale Chatsworth jako pierwszy oskarżył go o kompleks Joanny d'Arc.
– Nie, nie jesteś. Jesteś młodym człowiekiem, który miał straszny wypadek i który walczył ze strasznymi przeciwnościami, by wrócić do normalnego życia, prawdopodobnie płacąc za to straszną cenę. Na ogół nie mówię o tym głośno, Johnny, ale jeśli ktokolwiek z ludzi, którzy kłębią się tam, na trawniku -włączając w to matkę Patty – będzie chciał wyciągać z twego zachowania jakieś głupie wnioski, zostanie poproszony o zamknięcie gęby w sprawach, których nie rozumie.
– „Cathy's" – powiedział nagle Johnny. – Skąd znałem tę nazwę? I skąd wiedziałem, że to nie jest prywatny dom?
– Od Chucka. Przez cały tydzień opowiadał o zabawie.
– Nie mnie.
Roger wzruszył ramionami.
– Być może powiedział coś Shelley albo mnie, kiedy byłeś w pobliżu. Usłyszałeś to i zapisałeś w podświadomości…
– Jasne – stwierdził gorzko Johnny. – Wszystko, czego nie rozumiemy, wszystko, co nie pasuje do naszego sposobu pojmowania rzeczywistości, zapisujemy pod P jak podświadomość, prawda? Bogini XX wieku. Jak często robiłeś to, kiedy wpadłeś na coś, co nie zgadzało się z twoim pragmatycznym widzeniem świata, Roger?
Być może oczy Rogera zabłysły w tym momencie – a może była to tylko wyobraźnia?
– Połączyłeś błyskawicę ze zbliżającą się burzą. Nie widzisz? To takie pros…
– Wysłuchaj mnie – przerwał mu Johnny. – Tłumaczę ci to najprościej, jak potrafię. Piorun uderzy w „Cathy's". Restauracja spali się do fundamentów. Z a t r z y m a j C h u c k a w d o m u.
O Boże, migrena wróciła. Skoczyła na niego jak tygrys. Johnny przyłożył dłoń do czoła i potarł je. Dłoń mu drżała.
– Słuchaj, o wiele za ciężko pracujesz.
– Zatrzymaj go w domu – powtórzył Johnny.
– On sam zdecyduje. Nie mam zamiaru decydować za niego. Jest wolny, biały i ma osiemnaście lat.
Rozległo się pukanie do drzwi i jakiś głos zawołał: „Johnny!"
– Proszę – powiedział Johnny i do pokoju wszedł Chuck we własnej osobie. Sprawiał wrażenie przestraszonego.
– Jak się czujesz?
– Dobrze. Boli mnie głowa, to wszystko. Chuck… proszę, trzymaj się dziś z dala od „Cathy's". Proszę cię o to jako przyjaciel. Niezależnie, czy podzielasz zdanie ojca. P r o s z ę!
– Nie ma sprawy, chłopie – powiedział wesoło Chuck, padł na kanapę i stopą podciągnął sobie niski stołeczek pod nogi. – Nie zaciągnąłbym Patty na kilometr od tego miejsca, nawet pięciometrowym łańcuchem. Strasznie ją przestraszyłeś.
– Przepraszam. – Johnny odetchnął z ulgą. – Przepraszam, ale bardzo się cieszę.
– Coś ci się stało, prawda? – Chuck spojrzał na Johnny'ego, potem na ojca i powoli obrócił wzrok z powrotem na Johnny'ego. – Poczułem to. Niezbyt miłe.
– Czasami ludzie coś czują. Rozumiem, że to raczej nieprzyjemne.
– No, nie chciałbym przeżyć tego jeszcze raz – stwierdził Chuck. – Ale słuchaj… ta restauracja wcale się nie spali, prawda?
– Nieprawda. Trzymaj się od niej z daleka.
– Ale… – Chuck spojrzał na ojca, zaniepokojony. – Najstarsze klasy zarezerwowały cały ten cholerny lokal. Szkoła namawia do tego, wiesz? To bezpieczniejsze niż dwadzieścia czy trzydzieści różnych prywatek i mnóstwo ludzi pijących w samochodach na bocznych uliczkach. Może tam być… – Chuck zamilkł na chwile, jakby nagle się przestraszył. – Może tam być ze dwieście par – dokończył. – Tato…
– Chyba wcale w to nie wierzysz – powiedział Johnny. Roger wstał i uśmiechnął się.
– No, to jedźmy do Somersworth i pogadajmy z szefem tego interesu. To przyjęcie i tak było nudne. A jeśli wy dwaj nie zmienicie zdania po powrocie, to zaprosimy wszystkich tutaj. – Zerknął na Johnny'ego. – Ale stawiam jeden warunek. Masz być trzeźwy i robić za przyzwoitkę, przyjacielu.
– Z przyjemnością – zgodził się Johnny. – Ale dlaczego, jeśli w to nie wierzysz?
– Dla twojego świętego spokoju – powiedział Roger. – I dla Chucka. I dlatego, że jeśli nic się nie zdarzy, będę mógł się z ciebie śmiać aż do rozpuku.
– No, niezależnie od wszystkiego, dzięki. – Teraz, czując wielką ulgę, Johnny drżał bardziej niż przedtem, ale ból głowy przeszedł i czuł w niej jedynie tępy łomot.
– Tylko postawmy sprawę jasno – stwierdził Roger. – Mamy taką szansę, jak na śnieg w lipcu, że właściciel zmieni zdanie wyłącznie w oparciu o twoje słowo, Johnny. Najprawdopodobniej ten wieczór jest dla niego co roku najlepszym źródłem dochodów.
– No, moglibyśmy coś wymyślić – wtrącił Chuck.
– Co na przykład?
– Możemy mu coś opowiedzieć… zamydlić oczy…
– Masz na myśli kłamstwo? Nie, tego nie zrobimy. O to mnie nie proś, Chuck. Chłopak skinął głową.
– Zgoda.
– No, to ruszajmy. – Głos Rogera był pełen energii. – Jest za piętnaście piąta. Pojedziemy do Somersworth mercedesem.
Kiedy za dwadzieścia szósta weszli do „Cathy's", Bruce Car-rick, właściciel i zarządca lokalu, czyścił właśnie bar. Widząc nalepiony na drzwiach prowadzących do sali plakat: TYLKO DZIŚ WIECZOREM SALA ZAREZERWOWANA NA PRYWATNE PRZYJĘCIE OD 19.oo DO ZAMKNIĘCIA. DO ZOBACZENIA JUTRO, Johnny poczuł pustkę w sercu.
Tak naprawdę, Carrick nie pracował aż tak ciężko. Obsługiwał kilku robotników, którzy wpadli na piwo i oglądali pierwsze wydanie wiadomości, i trzy pary pijące koktajle. Wysłuchał opowieści Johnny'ego z rosnącym niedowierzaniem na twarzy, a potem zapytał:
– Nazywasz się pan Smith, racja?
– Tak, racja.
– Panie Smith, niech pan podejdzie ze mną do okna. Podprowadził Johnny'ego do okna holu przy szatni.
– Niech pan wyjrzy i powie mi, co pan widzi.
Johnny wyjrzał, wiedząc z góry, co zobaczy. Biegnąca na zachód droga nr 9 wysychała właśnie po popołudniowym deszczyku. Niebo nad nią było całkowicie czyste. Burzowe chmury rozeszły się.
– Niewiele. Przynajmniej nie teraz. Ale…
– Żadnych „ale" – przerwał Bruce Carrick. – Wie pan, co myślę? Mam mówić szczerze? Myślę, że pan sfiksował. Dlaczego wybrał pan mnie na obiekt tej fiksacji, nie wiem i mam to w nosie. Ale jeśli masz sekundkę, synu, to przedstawię ci gołe fakty. Uczniowie ostatnich klas zapłacili mi za zabawę sześćset pięćdziesiąt dolców. Wynajęli całkiem dobry zespół rockowy, Oak, aż z Maine. Tu, w zamrażarce, leży jedzenie i czeka, żeby je wsadzić do kuchenki mikrofalowej. Sałatki są już gotowe. Za drinki płaci się osobno, a większość z tych dzieciaków ma więcej niż osiemnaście lat i może pić, ile chce… i dzisiaj będzie pić, nikt nie ma im tego za złe, w końcu raz w życiu robi się maturę. Na barze zarobię dziś ze dwa tysiące dolców, bez problemu. Zamówiłem dwóch dodatkowych barmanów, sześć kelnerek i hostessę. Gdybym to teraz odwołał, straciłbym wszystko i jeszcze musiałbym zwrócić te sześćset pięćdziesiąt, które już wydałem na jedzenie. W dodatku nikt ze stałych gości nie przyjdzie na kolację; plakat wisi tu już od tygodnia. Zrozumiał mnie pan?
– Są tu piorunochrony?
Carrick podniósł ręce w dramatycznym geście.
– Przedstawiam temu facetowi gołe fakty, a on chce dyskutować o piorunochronach! Tak, mam piorunochrony! Nim się rozbudowałem, będzie z pięć lat temu, przyjechał tu jeden gość. Tłumaczył, aż się zapluł, jak to oszczędzę na ubezpieczeniu. Więc kupiłem te cholerne piorunochrony! Szczęśliwy pan! Jezu Chryste! – Spojrzał na Rogera i Chucka. – Wy dwaj, co tu robicie? Czemu wypuściliście tego dupka na wolność? Wynoście się, no już. Ja tu prowadzę interes.
Читать дальше