Neil Cordova nie dziwił się kierunkowi, jaki przybrało to przesłuchanie, ale to było zrozumiałe. Znajdowali się przy Norfolk Street w Newark – w kostnicy miejskiej. Muse zorganizowała to tak, żeby nie tracić czasu na przejazd. Otworzyła drzwi. Cordova starał się trzymać podniesioną głowę.
Szedł pewnym krokiem, lecz jego okryte blezerem ramiona opowiadały inną historię – Muse zauważyła, jak się zgarbił. Ciało było przygotowane. Tara O'Neill, lekarz sądowy, owinęła twarz ofiary gazą. To było pierwsze, co rzuciło się Neilowi Cordovie w oczy – te bandaże jak z jakiegoś filmu o mumii. Zapytał, po co to.
– Jej twarz została poważnie uszkodzona – wyjaśniła Muse.
– Jak więc mam ją rozpoznać?
– Mieliśmy nadzieję, że może po budowie ciała, wzroście, czymkolwiek.
– Sądzę, że pomogłoby mi, gdybym zobaczył jej twarz.
– Nie pomogłoby, panie Cordova.
Przełknął ślinę i spojrzał jeszcze raz.
– Co jej się stało?
– Została brutalnie pobita.
Odwrócił się do Muse.
– Sądzi pani, że coś takiego przydarzyło się mojej żonie?
– Nie wiem.
Cordova na moment zamknął oczy, wziął się w garść, znów je otworzył i kiwnął głową.
– Dobrze. – Znów pokiwał głową. – Dobrze, rozumiem.
– Wiem, że to nie jest łatwe.
– To nic.
Widziała łzy w jego oczach. Otarł je rękawem. Robiąc to, wyglądał jak mały chłopiec i Muse miała ochotę go przytulić. Patrzyła, jak odwraca się z powrotem do zwłok.
– Zna ją pan?
– Nie sądzę.
– Proszę się nie spieszyć.
– Chodzi o to, że jest naga. – Nie odrywał oczu od zabandażowanej twarzy, jakby zawstydzony. – No wie pani, jeśli ona jest kimś, kogo znam, to nigdy nie widziałem jej w taki sposób, rozumie pani, co mam na myśli?
– Rozumiem. Pomogłoby panu, gdybyśmy ją ubrali?
– Nie, nie trzeba. Tylko że… Zmarszczył brwi.
– Co takiego?
Neil Cordova patrzył na szyję ofiary. Teraz przeniósł wzrok na jej nogi.
– Możecie ją odwrócić?
– Na brzuch?
– Tak. Chcę zobaczyć spodnią część jej nóg. Tak.
Muse zerknęła na Tarę O'Neill, która natychmiast wezwała laboranta. We dwoje ostrożnie ułożyli NN na brzuchu. Cordova zrobił krok naprzód. Muse nie ruszyła się, nie chcąc go rozpraszać. Tara O'Neill i laborant odsunęli się na bok. Neil Cordova przeniósł wzrok na nogi ofiary. Zatrzymał go na jej prawej kostce.
Miała tam znamię.
Mijały sekundy. Muse w końcu przerwała ciszę.
– Panie Cordova?
– Wiem, kto to jest.
Muse czekała. Zaczął się trząść. Przycisnął dłoń do ust. Zamknął oczy.
– Panie Cordova?
– To Marianne – powiedział. – Dobry Boże, to Marianne.
Doktor Ilene Goldfarb usiadła przy restauracyjnym stoliku naprzeciw Susan Loriman.
– Dziękuję, że zechciała pani przyjść – powiedziała Susan.
Zastanawiały się nad spotkaniem poza miastem, ale w końcu Ilene odrzuciła ten pomysł. Każdy, kto by je zobaczył, uznałby, że to dwie panie spotkały się na lunchu, na co Ilene nigdy nie miała czasu ani ochoty, ponieważ spędzała zbyt wiele godzin w szpitalu i bała się, że stanie się… no cóż, jedną z pań bywających w restauracjach.
Nawet kiedy jej dzieci były małe, tradycyjne macierzyństwo nigdy jej nie pociągało. Nigdy nie miała ochoty porzucić kariery zawodowej, żeby zostać w domu i stać się typową matką dla swoich dzieci. Wprost przeciwnie – nie mogła się doczekać zakończenia urlopu macierzyńskiego i powrotu do pracy. Jej dzieciom chyba to nie przeszkadzało. Nie zawsze przy nich była, ale uważała, że dzięki temu stały się bardziej niezależne i miały zdrowsze podejście do życia.
A przynajmniej tak sobie wmawiała.
Jednak w zeszłym roku wydano w szpitalu przyjęcie na jej cześć. Wielu byłych lekarzy i stażystów przyszło złożyć wyrazy szacunku swojej ulubionej nauczycielce. Ilene podsłuchała, jak jeden z jej najlepszych uczniów opowiadał Kelci, jaką oddaną nauczycielką była Ilene i jaka Kelci musi być dumna, że to jej matka. Kelci, która wypiła kilka drinków, odpowiedziała mu: „Spędzała tu tyle czasu, że nigdy jej nie widziałam”.
No tak. Kariera, macierzyństwo, szczęśliwe małżeństwo – oceniła to wszystko z szokującą łatwością, prawda?
Tylko że teraz wszystko waliło się z trzaskiem. Nawet jej kariera była zagrożona, jeśli prawdą było to, co powiedzieli jej ci agenci.
– Czy jest coś nowego z banku narządów? – zapytała Susan Loriman.
– Nie.
– Dante i ja pracujemy nad czymś. Szukamy lepszego dawcy. Poszłam do szkoły podstawowej Lucasa. Chodzi do niej córka Mike'a, Jill. Porozmawiałam z kilkoma nauczycielami. Spodobał im się mój pomysł. Zamierzamy zrealizować go w przyszłą sobotę, namówić wszystkich, żeby zarejestrowali się w banku narządów.
Ilene skinęła głową.
– To może pomóc.
– Nadal szukacie, prawda? Chcę powiedzieć, że jest jeszcze nadzieja?
Ilene nie była w nastroju do takich rozmów.
– Tak, ale niewielka.
Susan Loriman przygryzła dolną wargę. Była piękna w ten niewymuszony sposób, którego trudno nie zazdrościć. Ilene wiedziała, że mężczyźni szaleją za tego rodzaju urodą. Nawet Mike zaczynał mówić z dziwną swadą, kiedy w pokoju była Susan Loriman.
Kelnerka przyniosła im dzbanek kawy. Ilene skinęła głową, dając jej znak, że może nalewać, ale Susan zapytała, jakie mają ziołowe herbaty. Kelnerka spojrzała na nią tak, jakby poprosiła o lewatywę. Susan powiedziała, że może być jakakolwiek herbata. Kelnerka wróciła z torebką liptona i napełniła filiżankę wrzątkiem.
Susan Loriman spoglądała na napój, jakby ten skrywał jakiś boski sekret.
– Poród Lucasa był trudny. Tydzień wcześniej złapałam zapalenie płuc i kaszlałam tak strasznie, że pękło mi żebro. Hospitalizowano mnie. Ból był potworny. Dante siedział przy mnie przez cały czas. Nie odchodził od mojego łóżka.
Susan powoli podniosła filiżankę do ust, trzymając ją w obu dłoniach jak rannego ptaszka.
– Kiedy odkryliśmy, że Lucas jest chory, zwołaliśmy naradę rodzinną. Dante udawał odważnego i mówił, że pokonamy chorobę jako rodzina. „Jesteśmy Lorimanami” – powtarzał, a w nocy wyszedł na zewnątrz i płakał tak, że myślałam, że coś mu się stanie.
– Pani Loriman?
– Proszę mówić mi Susan.
– Susan, wiem, co chcesz mi powiedzieć. On jest wzorowym ojcem. Kąpał Lucasa, gdy ten był mały. Zmieniał mu pieluszki i był trenerem jego drużyny piłkarskiej i byłby zdruzgotany dowiedziawszy się, że nie jest ojcem chłopca. Zgadza się?
Susan Loriman upiła następny łyk herbaty. Ilene myślała o Herschelu, o tym, że nic nie zostało. Zastanawiała się, czy Herschel ma romans, może z tą uroczą nową rozwiedzioną rejestratorką, która śmieje się ze wszystkich jego dowcipów. Doszła do wniosku, że zapewne tak.
Co zostało, Ilene…?
Mężczyzna, który o to pyta, już dawno przekreślił małżeństwo. Ilene tylko za późno zdała sobie sprawę z tego, że już go nie ma.
– Pani nie rozumie – powiedziała Susan Loriman.
– Nie jestem pewna, czy muszę. Pani nie chce, żeby się dowiedział. Rozumiem to. Wiem, że Dante by cierpiał. Wiem, że ucierpiałaby pani rodzina. Tak więc proszę oszczędzić sobie wyjaśnień. Naprawdę nie mam na to czasu. Mogłabym wygłosić wykład o tym, że powinna pani pomyśleć o tym wszystkim dziewięć miesięcy przed urodzeniem Lucasa, ale jest weekend, mam mało czasu i własne problemy. Ponadto, delikatnie mówiąc, nie interesuje mnie, jak pani się prowadzi, pani Loriman. Interesuje mnie jedynie zdrowie pani syna. Koniec kropka. Jeśli rozbicie pani małżeństwa pomoże go uleczyć, jestem gotowa podpisać papiery rozwodowe. Czy wyrażam się jasno?
Читать дальше