– A jaki był stan zdrowia Donley a Everetta?
– Lekarz twierdzi, że kiedy się u niego pojawił, miał gorączkę i jeżeli chodziłby z tą kulą w ramieniu przez jeszcze jeden dzień, mógłby umrzeć. Everett zmusił go, żeby wyjął kulę tylko przy miejscowym znieczuleniu, i tak też zrobił. Powiedział Savichowi, że facet nawet nie pisnął.
Lekarz dał mu dawkę antybiotyków wystarczającą na tydzień i bardzo silne środki przeciwbólowe. Powiedział, że Everett przez chwilę mógł czuć się kiepsko, ale jego zdaniem wyjdzie z tego. Savich mówi, że lekarz poczuł ogromną ulgę, kiedy Everett tylko go związał i zostawił w piwnicy.
– A co z tym drugim, z tym, którego zastrzeliłeś?
– Na razie nic nie wiadomo. Savich uważa, i zgadzam się z nim, że Everett zakopał go gdzieś w krzakach. Savich mówi, że przeszukali system pod kątem imienia Clay. Ma przysłać mi na komórkę zdjęcia dwóch mężczyzn, którzy mogą pasować. Jeden z nich jest znanym współpracownikiem Everetta, więc on najbardziej pasuje.
Stali, wpatrując się w ekran telefonu.
Po chwili Jack patrzył na mężczyznę, który nazywał się Clay Clutt. Ale to nie był ten, którego Jack postrzelił na skraju lasu w Slipper Hollow.
Oddzwonił do Savicha.
– To nie Clay Clutt – powiedział do słuchawki.
– No dobra, Clutt był na rozgrzewkę. Zaraz dostaniesz drugie zdjęcie. Kiedyś pracował z Everettem. Już ci go wysyłam.
– Bingo – zawołał Jack do Savicha kilka minut później. – Clay Huggins.
Rachael słuchała, jak opowiadał Savichowi o ich spotkaniu z Laurel Kostas, jej mężem i Quincym Abbottem. Kiedy schował komórkę, powiedział:
– Dane Donleya Everetta i Claya Hugginsa figurują w aktach w Kalamazoo, byli podejrzani o morderstwo. Żaden z nich nie został skazany. Savich wysyła naszych agentów do miejsc zamieszkania obu panów. Powiedział, że razem z Sherlock jadą do mieszkania Everetta, bo prawdopodobnie tam się zaszył, leczy postrzelone ramię i łyka prochy przeciwbólowe. Savich twierdzi, że wygląda na to, że wdepnęliśmy w mrowisko, to dobrze. No dobra, może dość na dziś, Rachael, chodźmy zjeść homara.
Waszyngton D.C.
Środa, późne popołudnie
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy Savich zaparkował swoje porsche niedaleko apartamentowca, w którym mieszkał Donley Everett.
Budynek stał w dzielnicy, gdzie jednopiętrowe domy z lat czterdziestych i pięćdziesiątych stopniowo były odnawiane lub burzone. Na nieszczęście dla nowych dużych domów, podwórka pozostały tak małe, jak dawniej.
Budynek, w którym mieszkał Everett, wyglądał może na dziesięć lat, był dobrze utrzymany, z fasadą z czerwonej cegły.
Sherlock pomachała do Dane'a Carvera i Olliego Hamisha, którzy w towarzystwie dwóch agentów wysiedli z czarnego chryslera.
Savich i Sherlock patrzyli, jak Ollie i Dane zaszli od tyłu budynek i sprawdzili wyjścia. Większość mieszkańców jeszcze nie wróciła z pracy, bo pracowali jako urzędnicy państwowi. Przez otwarte okno na pierwszym piętrze słychać było radośnie gaworzące dziecko, a nowy piosenkarz country Chris Connelly śpiewał o swojej zdradliwej ukochanej, która łamie mu serce. Savich lubił Chrisa Connelly'ego.
Korytarz był mały, na jednej ścianie wisiały zielone skrzynki na listy, obok drugiej, w metalowej doniczce stała żywa palma o pierzastych, szerokich liściach.
Sherlock dwa razy sprawdziła skrzynki pocztowe.
– Tak, D. Everett mieszka w 4C.
Savich spojrzał na dwie windy. Jedna była na parterze, drzwi otworzyły się. Nacisnął przycisk stop. Skorzystali z tej drugiej.
Mieszkanie Everetta znajdowało się w rogu trzeciego piętra. Savich wystukał numer Dane'a i powiedział cicho:
– Mieszkanie 4C jest na wschodnim końcu budynku. Założę się, że jest tam wyjście ewakuacyjne.
– Tak, widzę je – potwierdził Dane. – Jest tylko jedno tylne wyjście. Obstawiliśmy je. Dwóch naszych ludzi jest na zewnątrz pod drzwiami wejściowymi, pilnują korytarza. Jeśli potrzebujesz nas tam na górze, no wiesz, twardziel z ciebie, ale możesz potrzebować wsparcia…
– W porządku, Sherlock będzie mnie osłaniać.
Sherlock wyciągnęła z kieszeni listek gumy do żucia, włożyła go do ust i zaczęła żuć. Savich zajął pozycję obok drzwi. Zapukała w drzwi Everetta i powiedziała, żując gumę.
– Przesyłka do pana Donleya Everetta.
Uśmiechała się prosto do wizjera w drzwiach i dmuchała z gumy duże balony, pozwalając im pękać na jej ustach.
– Odejdź, dziewczynko – odpowiedział cichy męski głos. – Nie spodziewam się niczego od nikogo.
W tym głosie było cierpienie, słyszała to wyraźnie. Twarz Sherlock zniknęła na chwilę, jak gdyby coś sprawdzała.
– Tu na paczce jest napisane, proszę pana, że to z Gun Smith Euro, cokolwiek to jest. To jest trochę ciężkie. Ojej, myśli pan, że to może być broń? Zamówił pan jakąś? Nigdy wcześniej nie widziałam broni. Ale jeżeli pan chce tę paczkę, nie mogę zostawić jej bez podpisu.
– Ale ja nie zamawiałem… zaraz, zaraz, nie dotykaj tego, słyszysz mnie? – Everett otworzył trzy zamki, potem szarpnął drzwi, otwierając je i patrząc na rudowłosą kobietę, której na ustach pękł duży balon z gumy, jaki zrobiła przed chwilą, trzymającą się sauera wycelowanego w jego klatkę piersiową.
– FBI, panie Everett. Teraz, powoli i spokojnie, proszę założyć ręce za głowę i zrobić krok do tyłu, jeden krok.
– Co? FBI? Zaraz…
Sherlock wolno opuściła swój pistolet i wycelowała w jego brzuch.
– Postrzał z broni nie jest zbyt przyjemny, ale będzie pasował do rany na ramieniu, panie Everett.
Nagle Everett szybko odwrócił się, po czym rzucił się za czarną skórzaną sofę i wystrzelił. Kula uderzyła w lampę i roztrzaskała ją.
– Ty idioto! – krzyknęła Sherlock i strzeliła mu w stopę, która wystawała zza sofy, o włos chybiając jego duży palec.
– Następna kula trafi cię w łydkę, kolejna w kolano i przez resztę swojego żałosnego życia będziesz się czołgał! Rzuć broń! Natychmiast!
Savich schował się za drugim końcem sofy.
– No już, Everett, albo ona strzeli ci w lewe kolano, a ja w prawe. Natychmiast rzuć broń, albo poczujesz bardzo wielki ból.
Usłyszeli, jak Everett przeklina.
– Rzuć broń, ale już! – krzyknęła Sherlock.
Broń została wyrzucona, prześlizgnęła się po podłodze korytarza. Sherlock przycisnęła nogą pistolet.
– Zakład, że kiedy porównają kule z domu w Slipper Hollow, będą pasować do tej broni? A teraz, Don, wyłaź powoli i grzecznie.
– Nie strzelajcie!
– Jeżeli w ciągu dwóch sekund zobaczę twoją twarz, zastanowię się.
Kiedy wreszcie wyczołgał się zza sofy, posługując się tylko jedną ręką, był spocony i blady, miał lekko wytrzeszczone oczy, a prawe ramię spoczywało na niebieskim temblaku.
– Wstań!
Udało mu się samemu podnieść i stanąć na nogi. Podniósł zdrową rękę do góry, otwartą dłonią w ich kierunku.
– Kim jesteście? O co chodzi?
– Słuchaj uważnie, panie Everett. Jesteśmy z FBI – powiedział Savich, wyciągnął swoją odznakę i pomachał nią Everetowi przed nosem. – A teraz grzecznie usiądź na tym fotelu. Tylko żadnych głupich ruchów, Don. Nie chcę być zmuszony zabić cię w tak piękny, słoneczny dzień. – Wystukał numer Dane'a i powiedział: – Żadnych problemów. Mamy go. Chodź na górę.
– Wcale nie jest ładny – powiedział Everett. – Jest za gorąco. Człowieku, spójrz tylko na mnie. Spójrz na moje ramię. Jestem chory, naprawdę chory. Czego chcecie? Nic nie zrobiłem. Nic nie wiem o żadnym Slipper Hollow. Sherlock odwróciła się i zobaczyła Dane'a i Ollie stojących w drzwiach, obaj z bronią w pogotowiu.
Читать дальше