– Och, nie, tylko nie to! – jęknęła Sherlock i cofnęła się, upuszczając wszystko, co miała w rękach, z wyjątkiem automatu. – Jak mogli nas tu wyśledzić? To ostatnie świństwo!
Laura spała albo była nieprzytomna, ale Savich nie położył jej na ziemi, tylko cofnął się razem z nią, a ja zrównałem się z Sherlock.
– Dziwne, ale oni wcale nie zachowują się cicho – szepnąłem do niej. – Ilu ich jest? Czy się rozproszyli?
– Czekaj, czuję sól morską! Musimy być już blisko oceanu.
Tymczasem tamte głosy umilkły, a za to, ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałem inne, kobiece, a potem śmiech i okrzyki, ale nie strachu, lecz radości. Mało tego, okazało się, że porozumiewają się po angielsku! Najwyraźniej działo się tu coś dla mnie niepojętego.
Również z niezrozumiałych przyczyn listowie nagle się przerzedziło. Objąłem więc prowadzenie, trzymając w ręku pistolet gotowy do strzału. Sherlock szła w straży tylnej, a między nami Savich niósł Laurę. Poruszaliśmy się tak cicho, jak tylko mogliśmy. Wypatrzyłem stado zielonych papug przelatujących z jednego bananowca na drugi. Ich upierzenie miało w sobie także czerwone i żółte przebłyski. Zapach soli nasilił się, a pomiędzy koronami drzew, które także nie tworzyły już zwartego baldachimu, zaczęło przeświecać słońce.
Poczułem na twarzy ożywczy powiew. Przedarłem się przez ostatnią ścianę zieleni i wyszedłem prosto na biały piasek. Savich zatrzymał się o krok za mną, a Sherlock z wrażenia wstrzymała oddech. Staliśmy wszyscy troje na skraju lasu i gapiliśmy się w osłupieniu na piaszczystą plażę rozciągającą się między nami a oceanem. Piękniejszego widoku nie widziałem nigdy w życiu.
O jakieś dwadzieścia metrów od nas grupa mężczyzn i kobiet, w strojach kąpielowych, grała w siatkówkę. Na plaży leżały porozrzucane ręczniki kąpielowe, stały leżaki ocienione parasolami i wznosiły się dwa zamki zbudowane z piasku. Z wysokości mniej więcej sześciu metrów, na stanowisku roboczym, również w cieniu parasola, górował nad plażą ratownik.
Laura odchrząknęła, aby oczyścić zaschnięte gardło, otworzyła oczy i spytała:
– Co się dzieje?
– Powiedziałbym, kochanie, że mamy szczęście. Wytrzymaj jeszcze trochę, a weźmiemy chłodny prysznic szybciej niż myśleliśmy.
Śmiech zamarł w gardłach plażowiczów, gdy nas zauważyli. Dwóch mężczyzn dało pozostałym znak, aby zostali na miejscu, a sami ruszyli w naszą stronę. Wsadziłem więc pistolet za pas, a Sherlock opuściła automat i oparła się na nim, aby nie wyglądać tak groźnie.
– Mamy tu ranną kobietę, potrzebujemy pomocy! – zawołałem już z daleka.
Do mężczyzn dołączyły kobiety, a jeden z panów, spieczony na raka, w okularach i miękkim, zielonym kapeluszu, przybiegł do nas pędem.
– Jestem lekarzem – oświadczył zdyszany. – Boże, co się tu stało? Kto jest ranny?
– Tu, proszę! – zawołał Savich i delikatnie położył Laurę na kocu, który Sherlock szybko rozesłała pod palmą. Laura prawie nie reagowała, kiedy rozpiąłem dwie koszule włożone jedna na drugą, odsłaniając bandaże. Lekarz przykląkł przy niej, a ja wyjaśniłem:
– Dwa dni temu przestrzelono jej ramię na wylot, dobrze, że miałem apteczkę. Nie zakładałem szwów w obawie przed zakażeniem. Zmieniałem opatrunki codziennie i utrzymywałem ranę w czystości, ale zdaje mi się, że zakażenie i tak się wdało.
Nie minęła minuta, a już otaczał nas pierścień mężczyzn i kobiet. Savich uśmiechał się do nich, aby złagodzić odstręczające wrażenie, bo oblepiony błotem i zarośnięty wyglądał raczej na zbója. Dopiero Sherlock rozładowała atmosferę, bo cisnęła na ziemię siatkę z butelkami na wodę i wydała radosny okrzyk.
– Przez ostatnie dwa dni przedzieraliśmy się przez dżunglę – wyjaśniła. – Państwo może z Klubu Medyka?
Plażowicze popatrzyli po sobie, a jeden z nich, w slipkach w czerwone i białe paski, odpowiedział:
– Nie, jesteśmy na wycieczce. A państwo odłączyli się od swego przewodnika?
– Nie mieliśmy żadnego przewodnika. A w ogóle, gdzie my jesteśmy?
– W Parku Narodowym Corcovado.
– To gdzieś blisko Dos Brazos? – zapytałem, rozduszając jakiegoś owada na karku.
– Tak, na południowo-wschodnim krańcu lasu deszczowego.
Laura otworzyła oczy i spojrzała na człowieka, który ostrożnie odwijał bandaż z jej barku.
– Wszystko będzie dobrze, proszę tylko dalej tak się trzymać! No, to nie wygląda najgorzej, ale oczywiście trzeba zawieźć panią do szpitala. Czy można wiedzieć, jak pani ma na imię?
– Laura, a pan?
– Tom. Przyjechałem tu w podróż poślubną, bo to przepiękne miejsce. No, może dla was w tej chwili nie najpiękniejsze. Jak to właściwie się stało?
– Jesteśmy agentami federalnych służb śledczych. Ścigaliśmy dealerów narkotykowych i któryś mnie postrzelił. Przez te dwa dni nie wychodziliśmy z lasu.
Doktor Tom przysiadł na piętach i zwrócił się do stojącej za nim kobiety, która musiała mieć prawie metr osiemdziesiąt wzrostu:
– Glenis, leć do ratownika i powiedz mu, żeby jak najszybciej wezwał śmigłowiec, bo mamy tu nagły wypadek.
– I policję! – dodałem.
– Najbliższa baza straży leśnej jest niedaleko stąd – uspokoił nas Tom. – To nie potrwa długo, a zresztą rana jest wprawdzie zakażona, ale wygląda względnie dobrze. Udzieliliście jej naprawdę fachowej pierwszej pomocy.
– Dziękuję – odpowiedziałem w imieniu całej naszej ekipy.
– Napiłabym się margarity! – upomniała się Laura. – Takiej, żeby było dużo soku. Mamy nawet limetki.
– Słyszałem kiedyś o Corcovado… – zwróciłem się do reszty plażowiczów. – Czy to czasem nie w Kostaryce?
Kobieta w jaskrawoczerwonym bikini przytaknęła, ale i spytała pobłażliwie:
– A wy myśleliście, że gdzie?
– Może w Kolumbii… Nieważne, zawsze chciałem zwiedzić Kostarykę.
– Teraz już wiem, dlaczego zwierzęta wyglądały na znudzone – dodała Sherlock.
– I nikogo nie spotkaliście po drodze? – zdziwił się któryś z mężczyzn.
– Ani żywej duszy, oprócz tych drani, którzy chcieli nas załatwić. Owszem, widzieliśmy od czasu do czasu jakieś ślady, ale ginęły w tej plątaninie zielska. Zresztą, nie chcieliśmy ryzykować, że zabrniemy jeszcze głębiej, orientowaliśmy się tylko na zachód.
– To nie widzieliście kolejki linowej? – Na widok naszych osłupiałych min pospieszył z wyjaśnieniem: – Wczoraj wybraliśmy się nią na przejażdżkę nad lasem deszczowym. Z góry wyglądał naprawdę imponująco. Pewnie się spóźniliście? W każdym razie witamy na Playa Blanca.
Pogrążony w rozmowie z doktorem, nagle usłyszałem, że Laura zaczęła dyszeć, jakby się dusiła. W ułamku sekundy znalazłem się przy niej i podźwignąłem ją do góry. Drżała na całym ciele, ale Tom odsunął mnie na bok. Zajrzał jej pod powieki, sprawdził tętno i zawołał do swoich kolegów, aby jak najszybciej przynieśli dużo ręczników kąpielowych. Zastanawiałem się, do czego są mu potrzebne, gdy po chwili przyniesiono cały stos dużych, frotowych ręczników drukowanych w papugi, jaguary i wesołe słoneczka. Tom okrył nimi Laurę, a koniec jednego ręcznika umoczył w wodzie i przyłożył jej do czoła. Znów przysiadł na piętach i polecił:
– Przynieście dużo soków, tylko nie dietetycznych, wysokosłodzonych!
Zaraz ktoś wcisnął mu w rękę karton napoju. Tom oderwał paseczek zabezpieczający i zwrócił się do mnie:
– Przytrzymaj jej głowę, musimy wlać jej to do ust. Nie spodziewałem się, że Laura zdoła pić, ale widać podświadomie wiedziała, że potrzebuje teraz dużo płynów.
Читать дальше