– Dobrze, że masz agentów specjalnych FBI do pomocy – powiedział Rob.
– To prawda – odparł Dix oschle. – Doskonale.
– Czy pan ciągle widuje trupy, agencie Savich? – spytał Rob.
– Nie, nie ciągle. Tak naprawdę większość czasu spędzam, pracując na komputerze, nazywa się MAX. Przez te wszystkie lata wytropiliśmy całkiem sporo bandytów.
– Za to my – odezwała się Sherlock – agent Warnecki i ja mamy nosy jak psy myśliwskie. Pokazują nam trop, a my trafiamy do przestępców jak po sznurku.
– Tato, to trochę przerażające – powiedział Rafe. – Co się stało tej dziewczynie?
Niektórych sekretów nie wolno mi zdradzać, chłopcy. Nie chcę, żeby media poznały wszystkie szczegóły.
– Ale…
Dix potrząsnął głową.
– Mam parę pytań do Ruth w sprawie poszukiwaczy skarbów. Czy mają jakieś kluby, biuletyny czy coś w tym stylu?
Skinęła głową, bardziej w stronę chłopców niż szeryfa.
– Tak, mają to wszystko. Słyszeliście kiedyś o skarbie zakopanym na farmie Snow Hill, milę na południe od New Baltimore, tu, w Virginii?
Chłopcy, którzy jeszcze przed chwilą leżeli rozparci na krzesłach, teraz usiedli prosto i wpatrzyli się w Ruth. Rafe oparł brodę na ręku.
– Srebrne monety – ciągnęła. – I złote, wycenione na jakieś sześćdziesiąt tysięcy dolarów.
– Kto go zakopał? – spytał Rafe. – Ty go znalazłaś?
– Szkocki pirat, William Kirk, zakopał go w latach siedemdziesiątych osiemnastego wieku. Ale kiedy zmarł, po skarbie nie było ani śladu i wdowa po nim sprzedała farmę pułkownikowi Williamowi Edmondsowi, którego potomkowie wciąż są właścicielami Snow Hill. Ludzie szukali przez te wszystkie lata, ale nikt nie natrafił na żaden ślad oprócz kilku osiemnastowiecznych monet.
– Ja bym znalazł cały – powiedział Rafe – a nie tylko jedną czy dwie głupie monety.
Rob uderzył brata w ramię.
– Nie ma żadnego skarbu, głupku. To legenda, inaczej ktoś już dawno by go wykopał.
– Ale o to właśnie chodzi w poszukiwaniu skarbów – powiedziała Ruth, zniżając głos. – Czasami zastanawiasz się, skąd się wzięło całe to gadanie. Dwa wieki temu stary facet w tawernie wymyślił tę historię, żeby dostać za darmo kufel piwa? A czasem się zastanawiasz, czy to nie magia. I kiedy zaczynasz tak myśleć, jesteś gotowy. Jedziesz do hrabstwa Fauquier, czytasz testament Williama Kirka, który wciąż tam jest, i dowiadujesz się, że zostawił żonie nie tylko wielką posiadłość, ale i mnóstwo gotówki. Gdzie ona jest?
– Jego żona nie wiedziała, że mąż był piratem? – zdziwił się Rafe. – Wszyscy wiedzą, że piraci ukrywają złoto, jak kapitan Kidd na Long Island. Nie powinna była sprzedawać farmy, głupia była.
Ruth uśmiechnęła się.
– Może. A może tak jak Rob nie wierzyła w żaden skarb. A może wierzyła, tylko nie mogła go znaleźć.
– Znacie Ruth dopiero trzy dni – odezwał się Dix – ale chyba już widzicie, że dobry poszukiwacz skarbów musi mieć jedno: wiarę. Musi być wiecznym optymistą i być przygotowanym na liczne rozczarowania.
Ruth popatrzyła na niego, wygodnie usadowionego na krześle, z palcami splecionymi na płaskim brzuchu i podwiniętymi do łokcia rękawami.
Zaczęła coś mówić, ale głos odmówił jej posłuszeństwa i musiała odchrząknąć.
– Mniej więcej o to chodzi – przyznała.
– Myślisz, że złoto wciąż tam jest, Ruth? – chciał wiedzieć Rob.
Skinęła głową.
– O, tak, na pewno. Myślę, że zostało ukryte w skórzanych woreczkach, z których kilka pękło i monety się wysypały. Ale skarb wciąż tam jest i czeka.
Dix wstał.
– No to pora na ciasto marchewkowe z delikatesów Millie.
Weźcie po kawałku, chłopcy, a potem do lekcji. Mamy sporo pracy.
Rob zatrzymał się na pierwszym stopniu schodów wystarczająco długo, żeby powiedzieć Ruth, że Billy McCleland naprawił okno w jego sypialni.
– Żadnych więcej przeciągów – obiecał.
Kiedy chłopcy nie mogli ich już słyszeć, czworo dorosłych przeszło z kubkami kawy i herbaty do salonu. W domu było ciepło i cicho, słychać było tylko pochrapywanie Brewstera ułożonego na kolanach Ruth.
– A zatem, Dix – zaczął Savich – mówiłeś, że kiedy Ruth została przyjęta do szpitala w Louden, lekarz zrobił jej badania toksykologiczne. Masz już wyniki?
Dix skinął głową.
Właśnie dzwonił. Zbadał resztki próbek twojej krwi, Ruth. Miałaś w krwioobiegu ten sam narkotyk, co Erin Bushnell: BZ.
– Wiem tylko, że tak nazywał się gaz, którego używali w Wietnamie, żeby upośledzić system nerwowy – powiedziała Sherlock. – Czy lekarz powiedział coś więcej, szeryfie?
Dix uśmiechnął się.
– Zanim ugotowała się kukurydza, wrzuciłem tę nazwę w Google i wydrukowałem kilka artykułów, będziesz je mogła później przejrzeć. Oficjalnie ta substancja nazywa się quinuclidinyl benzilate, ale z oczywistych powodów ogólnie jest znana jako BZ. To przejrzysty i bezzapachowy gaz, zwykle w aerozolu, wynaleziony na potrzeby wojska w latach sześćdziesiątych. Działa dosyć szybko, powoduje wzrost ciśnienia, zaburzenia widzenia, upośledza koordynację. Należy do tak zwanych psychochemikali, upośledza jednocześnie percepcję i umysł, powoduje halucynacje, dezorientację, zaburza pamięć aż do bezwładu.
Jednak BZ nie okazało się przydatne na wojnie, bo jego efektów nie dało się przewidzieć, były różne – od paniki do agresji, która powodowała, że żołnierze ruszali do ataku, nie zważając na własne bezpieczeństwo.
Rosjanie używali gazu podobnego do BZ w latach osiemdziesiątych przeciwko afgańskim guerrillas i wyobraźcie sobie, że możliwe, iż wpuścili ten gaz do teatru w czasie tego kryzysu z zakładnikami w Moskwie, i to w dużym stężeniu, bo zmarły setki ludzi.
– Ale Erin jeszcze żyła, kiedy została dźgnięta – zauważyła Sherlock.
– Tak, ale w jej krwioobiegu było mnóstwo tej substancji, dużo więcej niż w twoim, Ruth. Z tego, co nam powiedziałaś, jak przerażona byłaś w tej pieczarze i co sobie wyobrażałaś, aż boję się myśleć, przez co przeszła Erin Bushnell.
Ruth przeciągle wypuściła powietrze.
– Więc chyba nie zwariowałam. Ale skąd można zdobyć taki gaz?
Dix wzruszył ramionami.
– Lekarz sądowy powiedział, że takie chemikalia można zdobyć od kompanii farmaceutycznych albo przez Internet. Najwidoczniej ma jakieś legalne zastosowanie w badaniach. Jest dosyć rzadko spotykany, ale raczej nie mamy co liczyć, że dzięki źródłu BZ zidentyfikujemy naszego mordercę.
Savich skinął głową.
– Skoro ty dostałaś mniejszą dawkę, Ruth, to pewnie wchłonęłaś resztkę gazu, która została po Erin. Może wrócił, żeby obejrzeć swoje dzieło, i zobaczył ciebie, przerażoną, może nieprzytomną. Uderzył cię w głowę albo znalazł cię już ranną i wyniósł stamtąd.
– Ale dlaczego po prostu mnie nie zabił i nie zostawił z Erin? – Bo to był jej grobowiec, Ruth, nie twój – powiedział wolno Savich. – Tylko jej.
– To by było naprawdę chore, Dillon.
– Tak, to prawda.
Sherlock pochyliła się do przodu, balansując filiżanką na kolanie.
– Myślisz, że ten pomysł z grobowcem ma coś wspólnego z balsamowaniem?
– Doktor Himple powiedział, że on nie do końca ją zabalsamował. Powiedział, że to najdziwniejsza rzecz, jaką widział w życiu. Spróbuję wam to wyjaśnić. – Dix wyjął z kieszeni koszuli kartkę i studiował ją przez chwilę. – No więc, kiedy w domu pogrzebowym balsamują ciało, robią małe nacięcia na tętnicy szyjnej i na żyle szyjnej, wsuwają rurkę do tętnicy i wpompowują płyn balsamujący, a przez żyłę szyjną wypompowują krew. Potrzeba jakichś trzech galonów płynu balsamującego, żeby kompletnie odkazić i zakonserwować ciało. W otwory ciała wlewają też inny płyn, mieszankę aldehydu mrówkowego, metanolu, etanolu i innych rozpuszczalników.
Читать дальше