– Przepraszam, ale nie mam przy sobie laptopa i modemu. To długa historia. Potrzebuję pomocy, Savich.
– Gadaj.
Żadnego wahania, żadnych pytań.
– Muszę wiedzieć, do kogo należy wóz z następującą rejestracją. – Podał zapisane litery i cyfry. – Dzwonię z komórki. Tak, podam ci numer i zostawię włączoną. Jestem ci bardzo wdzięczny, Savich.
W odpowiedzi usłyszał tylko niewyraźne chrząknięcie. Uśmiechnął się i przerwał połączenie.
– Do kogo zadzwoniłeś? Na policję w San Francisco?
– Nie. Do mojego przyjaciela w Waszyngtonie.
– To chyba bardzo dobry przyjaciel. Nie zadawał ci żadnych pytań.
– Masz rację, bardzo dobry przyjaciel. Poznaliśmy się cztery lata temu, na konferencji w sprawie środków przymusu prawnego w Chicago. Pracowałem wtedy w biurze prokuratora okręgowego. Savich zawodowo ćwiczy karate i od czasu do czasu daje pokazy. Sześć miesięcy temu ożenił się z koleżanką z pracy, agentką Sherlock… Trzymaj się dalej od niego, Molly…
– Och, tylko nie to!
Półciężarówka zwalniała. Siedzący na miejscu obok kierowcy mężczyzna oglądał się.
– Zorientowali się, że nie jedziemy przed nimi – mruknął Ramsey. – Zwolnij, Molly, jeszcze. Tak, pozwól, żeby ten chevrolet cię wyprzedził. Dobrze. Mocniej objął Emmę. – Nie chcę, żeby cię zobaczyli, mała. Schyl się.
– Zjeżdżają z autostrady, Ramsey! – zawołała Molly. Wiele dałby, żeby za nimi pojechać, Molly prawdopodobnie również, ale oboje wiedzieli, że nie mogą narażać Emmy na niebezpieczeństwo.
– To i tak bez znaczenia – rzekł. – Potrzebna nam tylko informacja, kto jest właścicielem wozu. Nie musimy nic więcej robić.
– Sama nie wiem, czy rzeczywiście nie musimy – odparła cicho Molly, dziwnie napiętym głosem, lecz zaraz uśmiechnęła się do Emmy. – Ale oczywiście masz rację, Ramsey.
– Trzymają się blisko pobocza – rzucił, zastanawiając się, co robić. – Teraz gaz do dechy, Molly. Zostawimy za sobą ze dwa z jazdy i będziemy ich mieli z głowy.
Nie wahała się ani chwili. Mocno przycisnęła pedał gazu i dżip w ciągu minuty osiągnął prędkość stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Jak wiatr przemknęli obok dwóch zjazdów. Potem Molly zwolniła i skręciła w trzeci. Znaleźli się na biegnącej wysoko, a potem schodzącej do poziomu terenu drodze, która wiodła na południe.
– Doskonale. Jedź dalej i za jakieś półtora kilometra skręć w stronę… Jak nazywa się najbliższe miasto?
– Paulson. Przed sekundą minęliśmy znak.
– Zbliż się do miasta i skręć w pierwszą z brzegu boczną drogę. Postoimy tam chwilę. Założę się, że wy też konacie z pragnienia. Kupimy butelkę wody.
– Muszę pójść do łazienki – odezwała się Emma.
– Ja też. – Ramsey uściskał ją mocno. – Wytrzymaj jeszcze trzy minuty, Em.
Komórka zaświergotała melodyjnie.
– Savich?
– Tak. Ponieważ nie miałeś wszystkich znaków, w grę wchodzą trzy możliwości.
– W porządku, zaraz wezmę kartkę i ołówek. – Wyciągnął bloczek ze schowka na rękawiczki i szybko zapisał trzy nazwiska z adresami. – Dzięki, Savich. Możesz na mnie liczyć w trudnej sytuacji. – Przerwał na chwilę. – Opowiem ci wszystko przy pierwszej okazji, ale nie teraz. Pozdrów ode mnie Sherlock.
Wyłączył telefon.
– Wszystko wskazuje na to, że zgubiliśmy tych facetów z restauracji, Molly. Czas zadzwonić na policję.
– Nie, jeszcze nie. Proszę, jeszcze nie teraz.
Ramsey westchnął ciężko. Nie chciał naciskać, obawiając się, że mogłaby zabrać Emmę i spróbować ucieczki na własną rękę. Miał dziwne wrażenie, że tu nie chodzi tylko o brak zaufania Molly do policji. W jej zachowaniu kryło się coś jeszcze. Coś, o czym mu nie powiedziała.
– No, dobrze – rzekł. – Raz się żyje. Jedźmy do Aspen, co wy na to? Zatrzymamy się w hotelu Jerome i zabiorę was do Cantiny na prawdziwe meksykańskie jedzenie.
Minutę później Molly zjechała z drogi i zaprowadziła Emmę w zarośla na poboczu. Ponad głową dziecka spojrzała na Ramseya. Jego oczy były prawie tak ciemne jak włosy, teraz trochę za długie, po trzech tygodniach w górach wymagających wizyty u fryzjera. Miał zdecydowane, mocne rysy, wysokie kości policzkowe i dość ciemną karnację.
Ciekawa była, czy w jego żyłach nie płynie przypadkiem włoska krew. Na policzkach widać było cień zarostu. Szczerze mówiąc, teraz, kiedy przyjrzała mu się uważnie, dostrzegła, że jest bardzo przystojny. Oczywiście nie tak przystojny jak gwiazdor filmowy, na którego widok kobiety omdlewają, ale jednak bardzo atrakcyjny, i już tylko z samego wyglądu godny zaufania. Winna mu była resztę prawdy, ale jeszcze nie teraz…
Pomagając Emmie uporządkować ubranie, pomyślała, że dziwnie jest nie być samej. Znała Ramseya dopiero od kilkunastu godzin, co przecież znaczyło, że nie zna go wcale. Słyszała o nim wcześniej, uratował Emmę – poza tym właściwie nic o nim nie wiedziała. Ale to wystarczyło, aby do końca życia mógł liczyć na jej wdzięczność. Rzuciła mu krótki uśmiech.
Odpowiedział jej uśmiechem. Żałował, że w restauracji nie zdążył przyjrzeć się temu drugiemu mężczyźnie. Czy teraz mieli do czynienia z dwoma zupełnie nowymi prześladowcami? Prawdopodobnie tak, bo żaden z nich nie wyglądał na rannego. Jeżeli rzeczywiście byli nowi, znaczyło to, że sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, niż mu się wydawało. Co ukrywała przed nim Molly?
Kiedy obie wróciły do samochodu, podał Molly telefon.
– Powinnaś zadzwonić na policję w Denver i powiedzieć, że Emma jest bezpieczna. Nie musisz mówić im wszystkiego, ale zrób przynajmniej tyle.
Wyjęła z torby mały notes, znalazła numer i wybrała go. Ramsey podał jej kartkę z zapisanymi trzema nazwiskami. Przesiadł się na miejsce za kierownicą, a Emma natychmiast przylgnęła do boku matki.
– Znalazłam moją córkę, detektywie Mecklin – powiedziała Molly bez wstępów.
– To pani, pani Santera? Co pani powiedziała? Czy nic pani nie jest? Nie jest pani ranna?
– Nie, nie jestem ranna. Powiedziałam, że odzyskałam córkę.
Oczami wyobraźni ujrzała, jak detektyw mruży okrągłe, niebieskie oczy i wbija wzrok w słuchawkę, zastanawiając się, czy Molly Santera nie zwariowała. Miała to w nosie. Liczyła na to, że nigdy więcej nie będzie musiała rozmawiać z tym idiotą, ale trudno…
Detektyw Mecklin od początku nie potrafił ukryć wewnętrznego przekonania, że to ona ponosi odpowiedzialność za porwanie Emmy. Znienawidziła go za to. Wyrzuty sumienia o mało ją nie zabiły, nie potrzebowała, aby ktokolwiek jaw nich utwierdzał. Po drugiej stronie słuchawki zapadło długie milczenie.
– Nie rozumiem, jak to możliwe – przemówił w końcu detektyw Mecklin. Molly się roześmiała. Jej napięcie zniknęło, zaczynała się świetnie bawić.
Co za pewny siebie buc! Cholerny męski szowinista!
– Mam ją przy sobie, detektywie, proszę mi wierzyć. Chce pan, żebym opowiedziała, co się wydarzyło?
– Ale my wczoraj wieczorem otrzymaliśmy list z żądaniem okupu! Porywacze chcą dostać pół miliona dolarów!
– Więc trochę się spóźnili. Emmo, przywitaj się z panem detektywem.
– Dzień dobry, detektywie Mecklin. Jestem razem z mamą i Ramseyem. Ramsey mnie uratował, a potem mama nas znalazła. Nic nam nie jest.
– Ramsey? Kto to jest, u diabła?! Molly wzięła słuchawkę z ręki Emmy.
– W tej chwili to nieistotne, detektywie. Proszę mnie posłuchać: mam tu trzy nazwiska i adresy prawdopodobnych właścicieli wozu o numerze rejestracyjnym, który zaraz panu podam. Jedną z tych osób z całą pewnością jest porywacz Emmy.
Читать дальше