Trząsł się z wściekłości. Nos zaczął krwawić. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy poczuł jeszcze silniejszy nacisk pistoletu na swoją skroń.
– Chcesz coś wiedzieć? Noeile jest wniebowzięta, że zniknąłeś. Nienawidzi cię tak samo jak ja. Uwolniła się od ciebie. Ja tez jestem wolna. Wkrótce wylądujesz w klatce, bo tam jest twoje miejsce.
Spojrzała na niego, na krew cieknącą z rłpsa, na złość w jego oczach.
– Cholerny drań! – Podniosła się i kopnęła go w żebra.
– Zamknij się, ty szalona suko. Hej, jesteście glinami. Nie pozwólcie jej mnie bić.
– Pozwoliłbym jej odstrzelić ci jaja, gdyby miała na to ochotę – odparł Guinlan. – Sally, masz chęć do niego strzelić?
– Nie, nie teraz. No, niedokładnie w tym momencie. Wiesz co, staruszku? Noelle wygląda ślicznie. Pewna jestem, że wkrótce zacznie spotykać się z ludźmi. Będzie miała każdego mężczyznę, jakiego zapragnie.
– Nie ośmieli się. Wie, że ją zabiję, jeśli choćby spojrzy na innego. Tak, zabiję ich oboje.
– Nikogo już nie zabijesz – stwierdziła Sally, przyglądając mu się złośliwie, z radością na twarzy. – Pójdziesz do więzienia na całą resztę swojego nędznego życia. – Poklepała go po twarzy. – Jesteś starym człowiekiem. Pomyśl, o ile szybciej przygarbisz się i pomarszczysz w więzieniu.
– Nie pójdę do więzienia. Boże, dopadnę cię. Bawiłem się tobą przez sześć miesięcy. Powinienem był cię udusić.
– Spróbuj tylko, ty stary draniu. – Uśmiechnęła się do niego, podniosła nogę i z całej siły opuściła ją na jego krocze.
Zawył, łapiąc się za bolące miejsce.
– Świetnie zrobione, Sally – powiedział Quinlan. – Jesteś pewna, że nie chcesz do niego strzelić?
Z góry dobiegł odgłos strzału.
Guinlan przyłożył Amory'emu St. Johnowi z całych sił w szczękę. Jeden z głowy, pomyślał. Mieli tylko jeden pistolet, zabrany Purnowi Daviesowi, ten, który Quinlan trzymał przyłożony do skroni Amory'ego St. Johna.
Kiedy nieuzbrojony Thomas udał się na górę, Sally nie przyszło nawet do głowy, że jej ciotka może do kogoś strzelić.
Nagle Corey przemknęła jak błyskawica, zmierzając w stronę tonącej w mroku wnęki w ścianie u podnóża schodów.
Patrzyli w ciszy na schodzącego po schodach Thomasa, z którego ramienia ciurkiem płynęła krew. Amabel szła za nim, z pistoletem przyłożonym do tyłu jego głowy.
– Niech pan rzuci swój pistolet na środek pokoju, panie Quinlan.
Zamiast posłuchać, Quinlan potoczył broń po wyfroterowanej do połysku dębowej podłodze na prawo, w stronę, gdzie przycupnęła Corey.
– Nie najlepiej pan celuje, prawda? Nieważne. Teraz proszę się odsunąć. O tak. Proszę stanąć koło Sally. A pan niech dalej schodzi, bo strzelę panu w tył głowy. A to by się chyba panu nie spodobało, prawda?
– Nie – zgodził się oszołomiony Thomas. – Wcale by mi się to nie podobało.
– Zakrwawi pan całą moją podłogę. Ale cóż, kogo to teraz obchodzi? I tak wątpię, abyśmy jeszcze kiedyś tu wrócili. A teraz pan, panie Quinlan, i Sally, zróbcie dwa kroki do tyłu. Dobrze. I proszę niczego nie próbować. Zawsze przechwalacie się, że jesteście agentami FBI, ale ten tutaj jest jak pan, panie Quinlan, tylko człowiekiem. Proszę spojrzeć na tę krew, a to tylko niewielka rana na ramieniu. MAiszę mu przyznać, że nie jęczy. Nie, proszę się nie ruszać. – Spojrzała w dół. – Amory, możesz już wstać.
Amory nie wydał najmniejszego dźwięku.
– Amory!
Machnęła pistoletem i wrzasnęła w stronę Quinlana.
– Co mu zrobiłeś, ty draniu?
– Ogłuszyłem go, Amabel. Uderzyłem naprawdę mocno. Nie sądzę, żeby szybko odzyskał przytomność.
– Powinnam cię od razu zastrzelić. Sprawiałeś kłopoty, odkąd tylko pojawiłeś się w mieście, odkąd zobaczyłeś Sally. Nie, Sally, teraz siedź cicho. Moja przyszłość związana jest z Amorym. Wiem, że miasto upadnie, ale nie ja. Nikt nas nie złapie, nawet twoim drogim agentom FBI się to nie uda.
Dotarła z Thomasem do najniższego stopnia schodów. Musiała coś wyczuć, bo cofnęła się pospiesznie dwa schodki do góry.
– Jeśli spróbujesz teraz jakichś sztuczek, chłopcze, to przestrzelę ci głowę.
– Nie, proszę pani – rzeki Thomas. – Nic nie będę robił. Czy mogę zejść na sam dół, żeby Quinlan przewiązał mi ramię chusteczką? Nie chcę wykrwawić się na śmierć. Nie chcę zniszczyć pani ślicznych dywanów i podłóg.
– Niech pan idzie, ale jeśli spróbuje pan czegoś, wyda pan na siebie wyrok.
Thomas był blady, twarz miał wykrzywioną z bólu. Mocno przyciskał ramię. Krew nadal wyciekała powoli spomiędzy jego palców.
– Chodź tutaj, Thomas – powiedział Quinlan, kiwając na niego ręką. – Masz chusteczkę?
– Tak, jest w prawej kieszeni.
Quinlan wyciągnął śliczną błękitną chusteczkę, opatrzoną w rogu inicjałami TS, i przewiązał ramię Thomasa.
– To powinno wystarczyć. Szkoda, że zabiliście doktora Spivera, Amabel. Teraz Thomas mógłby skorzystać z jego usług.
Powinna zejść jeszcze z tych trzech schodków. Musi. Tylko trzy stopnie. No chodź, Amabel, chodź.
Nagle Sally odezwała się głośno, wstrząśnięta.
– Krew wypływa mu z ust. – Z przejęciem wskazywała palcem na Amory'ego St. Johna. – O, i coś białego. O mój Boże, to chyba ślina. Ślini się!
– Co? – Amabel powoli pokonała ostatnie trzy stopnie, próbując skupić uwagę na obu agentach i na Sally, a jednocześnie zobaczyć, co się dzieje z Amorym. – Przysuńcie się do siebie. I usiądźcie na podłodze. Już.
Usiedli.
Jeszcze troszkę bliżej, kusił Quinlan w myślach. Jeszcze odrobinę. Widział Corey przyczajoną w mroku, z gotowym do strzału pistoletem w ręce.
I wtedy właśnie Amory jęknął. Podskoczył do góry, po czym opadł z powrotem na plecy. Znowu jęknął i otworzył oczy.
– O Boże! – krzyknęła Sally. – Ma krew w oczach. James, aż tak mocno go uderzyłeś?
W czasie tych kilku cennych sekund, kiedy cała uwaga Amabel skoncentrowana była na Amorym, Corey wyskoczyła z lewej strony i pięknym, wyuczonym w Guantico ruchem wyprowadziła cios jedną pięścią w bok Amabel, drugą pięścią celując prosto w jej szyję.
Amabel odwróciła się, ale za późno. Pistolet wypadł z jej dłoni.
– Przepraszam, Sally – powiedziała Corey i uderzyła Amabel jeszcze raz, tym razem w szczękę. Amabel opadła na podłogę.
Amory St. John znów wydał jęk.
– Corey – rzeki Thomas – proszę, zgódź się wyjść za mnie. Tak jak palacz, który rzucił palenie, jestem od dziś nawróconym byłym seksistą. Zostanę feministą.
– Czuję swąd ognia – powiedziała Corey. – Ktoś podłożył ogień. Jezu, to staruszkowie nas podpalili!
– Ja poniosę St. Johna, Corey, ty weź Amabel. Sally, możesz pomóc Thomasowi? Zbierajmy się stąd.
– Ten, kto podłożył ogień, będzie na nas czekał – stwierdziła Sally. – Wiesz o tym, James.
– Wolę ryzykować, że mnie ktoś zastrzeli, niż że spłonę żywcem – odparł Quinlan. – Wszyscy się ze mną zgadzacie? Nie ma innej drogi wydostania się stąd, tylko przez kuchnię, a drzwi już się palą.
– Idziemy – rzuciła Corey, wsuwając pistolet za pas. Zarzuciła sobie Amabel na ramię.
Quinlan, trzymając St. Johna w strażackim uchwycie, przerzuconego przez ramię, kopnięciem otworzył drzwi do domku. Słońce właśnie wschodziło, świt różowi! się na niebie. Powietrze było rześkie i czyste, szum morza cichy i rytmiczny. Piękny poranek.
Читать дальше